Jak połączyć powiastkę tendencyjną z polską wersją reportażu gonzo? Trzeba być Jackiem Hugo-Baderem i napisać „Strażników wolności”. Ten „najbardziej brawurowy z polskich reporterów”, jak reklamuje go blurb wydrukowany na tylnej okładce, swój najnowszy tekst poświęcił sceptycznym reakcjom na pandemię Covid-19. Niestety, po lekturze tego wydawnictwa, opublikowanego przez związaną z „Gazetą, której imienia wymawiać nie wolno” oficynę Agora, okazuje się, że to bardzo kiepski tekst. To nawet nie jest reportaż, a jeśli ktoś byłby skłonny w taki sposób określić „Strażników wolności”, to niezwykle słaby. Tak się składa, że znam wszystkie poprzednie książki autora, więc z czystym sumieniem mogę powiedzieć: ta jest najsłabsza.
Mamy zatem do czynienia nie tyle z tekstem reporterskim, co z paszkwilem na wszystkie osoby, które nie kupowały oficjalnej narracji związanej z niedawno zakończoną epidemią, oraz te, które zdecydowały się nie wakcynować eksperymentalnym preparatem. Pojawiają się więc w tym tekście takie postacie jak Pospieszalski, Płaczek, Hałat, Basiukiewicz, a także pewien lekarz z Białegostoku, którego personaliów autor nie zdradza. Opisując ich postacie i poglądy, Hugo-Bader nie stara się nawet na minimum zawiesić swojego sądu. Patrzy maślanymi oczami w obiektyw, zawiesza głos, wzrusza ramionami, czaruje ministrancką powierzchownością – pisze o Grzegorzu Płaczku. Takich uwag do fizjonomii rozmówców jest w „Strażnikach wolności” mnóstwo. Cóż, skoro autor nie potrafi znaleźć merytorycznych argumentów, stosuje te ad personam. Co do swojego zdania, kopiuje oficjalne rządowe komunikaty i kasandryczne słowa ekspertów, którzy jeszcze dwa lata temu wychodzili z każdego medium. Szkoda, że nie zacytował magika, który przed Bożym Narodzeniem 2021 roku stwierdził, że albo twardy lockdown na Święta, albo miliony Polaków umrą. Jakoś nie umarli, a gdy kilkadziesiąt dni później zaczęła się wojna na Ukrainie, cały kowidowy cyrk skończył się jak ręką odjął, bo przecież trzeba było przyjąć uchodźców.
Wydaje się więc, że Hugo-Bader nieco przestrzelił; „Strażnicy wolności” ukazali się już po rzeczonej inwazji. Ta jednak pokrzyżowała szyki kowidiańskim kasandrom. Gdyby nie atak Putina, zupełnie inaczej brzmiałyby słowa ostatniego rozdziału zatytułowanego „Wypad”. To swoisty kuriozalny manifest niewolnika, który nie może zrozumieć, że nie wszyscy chcą żyć w świecie Orwella: I nie zasłaniaj się, moja siostro i mój bracie Polaku, ustawą o RODO, że podczas sprawdzania paszportu covidowego twoja wolność, a także ta ustawa zostaną naruszone, bo wcale nie musisz go pokazywać, tylko, sorry – wypad z tej knajpy, nie macie wstępu do kina i kościoła, nie wchodzicie do pociągu, autobusu, samolotu... Po prostu – wypad! Tak to już jest z tymi libkami z Czerskiej, trochę poskrobać, a wyjdzie brunatna farba.
Jacek Hugo-Bader, Straźnicy wolności, wyd. Agora, Warszawa 2022, ss. 317.
Mamy zatem do czynienia nie tyle z tekstem reporterskim, co z paszkwilem na wszystkie osoby, które nie kupowały oficjalnej narracji związanej z niedawno zakończoną epidemią, oraz te, które zdecydowały się nie wakcynować eksperymentalnym preparatem. Pojawiają się więc w tym tekście takie postacie jak Pospieszalski, Płaczek, Hałat, Basiukiewicz, a także pewien lekarz z Białegostoku, którego personaliów autor nie zdradza. Opisując ich postacie i poglądy, Hugo-Bader nie stara się nawet na minimum zawiesić swojego sądu. Patrzy maślanymi oczami w obiektyw, zawiesza głos, wzrusza ramionami, czaruje ministrancką powierzchownością – pisze o Grzegorzu Płaczku. Takich uwag do fizjonomii rozmówców jest w „Strażnikach wolności” mnóstwo. Cóż, skoro autor nie potrafi znaleźć merytorycznych argumentów, stosuje te ad personam. Co do swojego zdania, kopiuje oficjalne rządowe komunikaty i kasandryczne słowa ekspertów, którzy jeszcze dwa lata temu wychodzili z każdego medium. Szkoda, że nie zacytował magika, który przed Bożym Narodzeniem 2021 roku stwierdził, że albo twardy lockdown na Święta, albo miliony Polaków umrą. Jakoś nie umarli, a gdy kilkadziesiąt dni później zaczęła się wojna na Ukrainie, cały kowidowy cyrk skończył się jak ręką odjął, bo przecież trzeba było przyjąć uchodźców.
Wydaje się więc, że Hugo-Bader nieco przestrzelił; „Strażnicy wolności” ukazali się już po rzeczonej inwazji. Ta jednak pokrzyżowała szyki kowidiańskim kasandrom. Gdyby nie atak Putina, zupełnie inaczej brzmiałyby słowa ostatniego rozdziału zatytułowanego „Wypad”. To swoisty kuriozalny manifest niewolnika, który nie może zrozumieć, że nie wszyscy chcą żyć w świecie Orwella: I nie zasłaniaj się, moja siostro i mój bracie Polaku, ustawą o RODO, że podczas sprawdzania paszportu covidowego twoja wolność, a także ta ustawa zostaną naruszone, bo wcale nie musisz go pokazywać, tylko, sorry – wypad z tej knajpy, nie macie wstępu do kina i kościoła, nie wchodzicie do pociągu, autobusu, samolotu... Po prostu – wypad! Tak to już jest z tymi libkami z Czerskiej, trochę poskrobać, a wyjdzie brunatna farba.
Jacek Hugo-Bader, Straźnicy wolności, wyd. Agora, Warszawa 2022, ss. 317.
0 komentarze:
Prześlij komentarz