Piotr Gociek - Demokrator. Diermokracja en face


Demokracja jest super. Można głosować w Dniu Wyborów. Można robić zakupy w wypasionych centrach handlowych. Można oglądać przez cały dzień telewizję. Można konsumować: żreć i wydalać. W demokracji zawsze świeci słońce dla wiernego ludu. A dla wrogów demokracji zimne kazamaty i cały arsenał innych kar. Bo jeśli ktoś jest wrogiem demokracji, to jest wrogiem najwspanialszego ustroju na świecie i – co jest logiczną konstatacją – jest po prostu niespełna rozumu. A lud ma prawo żyć w społeczeństwie bez świrów, którzy podważają oczywiste prawdy. Tylko, że wariaci istnieją: Mistok Man, Matros Man, Baba Girl i Dziad Moroły – czwórka super-bohaterów z Goćkowego świata Gorodopolis.

Wyskoczył ten Gociek jak Filip z konopi. Znany dotychczas publicysta „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze” (we wcześniejszych wcieleniach tych pism przed harcami Hajdarowicza) wydał książkę. No i dobrze – znało się wcześniej te mutacje, w myśl których znany dziennikarz publikował zwartą pozycję, jakąś powieść czy zbiór nowel. W wielu przypadkach były to decyzje chybione. Dobre pióro żurnalisty nie oznacza automatycznie takiegoż samego daru beletrystycznego. Nie dziwi więc fakt, że pozostawałem nieufny wobec „Demokratora” nawet po przeczytaniu entuzjastycznych recenzji, z których wynikało czarno na białym, że debiut powieściowy Goćka to jakieś objawienie na polskim rynku pisarskim. Tym bardziej, że na naszym poletku literatury pięknej nie jest zbyt wesoło; przecież nikt o zdrowych zmysłach nie będzie zachwycał się faktem istnienia pani Sylwii Chutnik. A fantastyka w naszym kraju to prawie tylko nędzne historyjki spod znaku magii i miecza czytane przez smutnych fanów muzyki metalowej.

Nieufność nieufnością, ale instynkt podpowiadał, że trzeba by sprawdzić, co Gociek, którego publicystyczne pióro cenię, przygotował. Po sprawdzeniu przyłączam się do chóru apologetów tego zjawiska, które pojawiło się zupełnie znikąd i które w celny sposób opisało świat nas otaczający. Bo przepraszam bardzo, tego nie zrobi ani Dehnel, ani Pilch, a jedynie pisarz – fantasta.

Wróćmy do świata przedstawionego. Gorodopolis to kraina mlekiem i miodem płynąca, klasyczna utopia, przy bliższym poznaniu ukazująca jednak swoje dystopijne oblicze. Ale nie uprzedzajmy faktów. Państwem tym rządzi tajemniczy Gubernator – dyktator i satrapa. W opisywanym kraju panuje kult rodzimej myśli technicznej, której uosobieniem jest genialny Obywatel Szajdo, a jego imieniem nazywane są coraz to nowe wynalazki. Gorodopolis jest najpotężniejsze, najwspanialsze, inne państwa nie umywają się do jego elit, ani do jego dobrobytu. Panuje tutaj zdrowy nacjonalizm, w myśl którego wszelka obca forma automatycznie staje się zagrożeniem. Mamy fasadowe wybory, które zawsze wyłonią jedynego zwycięzcę. Gubernatora? Nie bójmy się tej odpowiedzi, przecież mamy demokrację i zwyciężają ci, którzy zwyciężyć powinni. Przypomnijmy sobie tylko irlandzkie referendum dotyczące przyjęcia Traktatu Lizbońskiego. Większość obywateli tego kraju opowiedziała się negatywnie wobec tej propozycji, więc UE w łaskawości swojej referendum powtórzyła. I po co było skakać, głupi kraiku? Von Rompuy i Barroso wiedzą lepiej, co dla ciebie dobre.

Ale Gorodopolis to również alegoria współczesnej Rosji. Kraju z jednej strony przeżartego korupcją, w którym demokracja jest pozorem i ułudą, a z drugiej strony atakowanej przez nachalny konsumpcjonizm, który widać najbardziej w wielkich metropoliach: Moskwie i Petersburgu. Są w „Demokratorze” obecne aluzje do rządów Putina, jest nawet sparafrazowana anegdota o brzuszku pewnego malca, który prezydent Federacji Rosyjskiej ongiś ucałował (Pietia Nagi Brzuszek). Są aluzje do roli współczesnej cerkwi (Chram Szczwanego Jerzego), są ezopowe nawiązania do losów Czeczeńców (Czarnodupcy i Gaugaz). Im więcej wiemy na temat współczesnego państwa rosyjskiego, tym bardziej ta książka nas bawi i więcej nam pokazuje.

Jeśli Gociek pisze o Rosji, to pewnie i o nas? Odpowiedź jest twierdząca. My znajdowaliśmy się przez długie lata pod wpływami potęgi ze wschodu, więc i u nas te mechanizmy dziko pnącego się korporacyjnego kapitalizmu są doskonale widoczne. Zachłyśnięcie się mamoną i braki w jakiejkolwiek formacji intelektualnej (o duchowej nawet nie wspomnę) to już zjawisko widoczne w „Ziemi obiecanej”, ale w „Demokratorze” widać je chyba jeszcze bardziej namacalnie. W wersji współczesnej, opisywanej przez Goćka, jest ono nam bliższe. To my uczestniczymy w wyścigach po galeriach handlowych w poszukiwaniu dóbr, które staną się naszym Elizium. To my nie chcemy słuchać o polityce, gdyż ta nas śmiertelnie nudzi. I to w końcu my nie wnikamy w kulisy życia społecznego, bo to może okazać się „Matriksem” albo – co gorsza – „Truman Show”. Nie daj Boże, odkryjemy tę wiedzę i co z nią zrobimy? A tu trzeba jakoś żyć, więc włączamy radyjko i raczymy się kojącą muzyczką przerywaną głupawymi komentarzami prowadzących.

Śmieszny jest „Demokrator”. Humor wylewa się z każdej stronicy tej powieści. Jako klasyczna, postorwellowska antyutopia, powieść Goćka łagodzi ponury obraz świata ironią oraz komizmem. Nazwy własne, dialogi, prowadzona narracja – to wszystko jest niesłychanie lekkie i co rusz zanosimy się do rozpuku, łapiąc się za brzuchy. Chociażby we fragmencie, w którym czworo herosów nadaje sobie imiona. Nieco to wszystko przypomina odwiedziny Wolanda w Moskwie. Tam diabeł i jego świta, tutaj ekipa popkulturowa: kilkoro super-, hiper-, ekstra-, spider-manów. Którzy chcą rozsadzić system od środka, bo jak tu żyć, panie premierze, jak tu żyć? Oprócz Bułhakowa i Orwella czuć w „Demokratorze” język braci Strugackich oraz atmosferę klasycznych baśni o głupkach, którzy chcieli naprawiać świat.

A ten jest, mimo łagodzącego humoru, okrutny. Wrogów szczęścia poddaje się utylizacji. Tych, którzy się podporządkowują ogłupiającej wizji, raczy się konsumpcją oraz łatwym seksem, tu nazywanym niezwykle obrazowo „ruchando – accelerando”. Świat ma być sterylny i piękny niczym z plakatu biura podróży organizującego wycieczki do współczesnych rajów, więc likwiduje się tych, którzy tę wizję zaburzają. Chociażby bezdomne dzieci z Dworca Ramzańskiego, odstrzeliwane w myśl politycznej poprawności, bo przecież nie uchodzi sikać na pomniki upamiętniające chwalebne dni Gorodopolis. Gociek funduje nam podróż, nie tyle za jeden uśmiech, ale za jedną gorzką prawdę. Z nieodłączną ironią w tle.

Piotr Gociek, Demokrator, wyd. Ender Book, Ustroń 2012, ss. 487.

Biorę udział w wyzwaniu "Polacy nie gęsi".


4 komentarze:

  1. Siła ironii potrafi przyciągać lepiej oko czytelnika niż magnes opiłki żelaza, tym bardziej jeśli jest celnie wymierzona.

    Dlatego tez z chęcią przekonam się o fenomenie tej powieści, choć o Rosji mam pojęcie nikłe: dość stereotypowe i raczej negatywne, to sądzę, że uda mi się wczuć w opisywane przez Ciebie klimaty;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację, ironia jest dobrą bronią i nieraz ostateczną formą walki przeciw światu. Dojrzalszą niż lamenty i płacze. Powieść polecam, a po lekturze pewnie utwierdzisz się w negatywnych opiniach dotyczących naszych sąsiadów ze wschodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno - nawet jeśli tylko potwierdzi moje odczucie to sądzę, że warto się w nią zagłębić.

      Przeglądam od jakiegoś czasu dokładnie Twojego bloga i zastanawiam się: skąd bierzeż tak interesujące a jrdnocześnie mało znane (bynajmniej mnie) tytuły? ;

      Usuń
  3. Sporo czytam, grzebię i szukam. Mam swoje ulubione wydawnictwa czy serie, także tematykę. Czytam sporo prasy opinii, gdzie również można znaleźć ciekawe odniesienia do różnych tekstów, jak i ich recenzje.

    OdpowiedzUsuń