Weterani wypinają piersi z medalami, słuchając ze wzruszeniem frontowych opowieści. W prywatnych rozmowach chwalą wojenny geniusz marszałka Żukowa, a co chwilę pada z ich ust mityczna formuła „Za rodinu, za Stalina!”. Niosą się melodie żołnierskich pieśni, leje się strumieniami wódka, z oczu płyną łzy. – Daliśmy łupnia faszystom! – krzyczy pijaniutki już Iwan. – Spieprzali przed nami jak króliki – dodaje Wania i zakąsza krążkiem cebuli. Jeden z nich służył we frontowej kuchni, drugi kręcił się na tyłach Armii Czerwonej, prochu prawie wcale nie wąchając. Lecz to właśnie oni dopisali sobie legendę walecznych i niezwyciężonych pogromców niemieckiego faszyzmu, którzy uratowali pół Europy. Wtem w towarzystwie pojawia się niepozorny staruszek i znienacka wali pięścią w stół. – Panowie, nie tak było! – stwierdza. I tym opowiada ta książka.
Wspomnienia Nikołaja Nikulina powstały już w 1975 roku, 38 lat temu, ale wówczas nie mogłyby się ukazać z wiadomych przyczyn, a i autor miałby z ich powodu nieliche nieprzyjemności. Mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej w komunistycznym Związku Sowieckim był niezwykle silny i jakiekolwiek próby jego podważenia skończyłyby się dla Nikulina wyrokiem skazującym. Nawet dzisiaj niewygodne są w Rosji takie książki, ponieważ pokazują one nihilizm wojny i do absurdu sprowadzają weterańskie gadki o dzielnych żołnierzach Armii Czerwonej, co to szlak bojowy od Leningradu do Berlina przeszli. Owszem, przeszli, ale nie ci, którzy zaczęli ten marsz. Dziewięciu na dziesięciu nie dożyło. A reszta, która, podobnie jak Nikulin, posmakowała wojennej pożogi, niespecjalnie miała ochotę się nią chwalić. Legendy powstawały w głowach tych, którzy siedzieli w wygodnych ziemiankach, albo umieli się urządzić gdzieś w bezpiecznych pieleszach ariergardy. Inni leczyli psychiczne i fizyczne kalectwo, popadając w pijaństwo, albo próbując wyprzeć z pamięci traumatyczne przeżycia. Nie myśleli o pisaniu książek.
„Sołdat” to książka ważna i w pewien sposób pionierska. Znane są naturalnie pozycje Piaseckiego, chociażby „Zapiski oficera Armii Czerwonej”, ale to jednak beletrystyka. Znamy również relacje historyków, które demitologizowały działania ZSRS w czasie II wojny światowej, i już dawno wiemy wiele na temat gwałtów i grabieży, których dokonywali żołnierze sowieccy w czasie tak zwanego wyzwolenia. Ale czym innym są wspomnienia jednostki, która przeszła cały szlak bojowy i dotrwała w niemalże cudowny sposób aż do Berlina. Pod koniec książki Nikulin przytacza relację ze spotkania z pewnym dowódcą dywizji artylerii, który w 1943 wysłał jego i cały oddział na pole minowe w celu zabrania stamtąd działa przeciwpiechotnego. Wówczas autor, jako jedyny z kilkunastoosobowej grupy, przeżył, odniósłszy jedynie powierzchowne rany. Były dowódca, nie mogąc uwierzyć, że ktokolwiek z tamtego oddziału został przy życiu, oskarżył Nikulina o kłamstwo. Takich historii jest w „Sołdacie” więcej. Cudownych ocaleń, zranień i pobytów w szpitalach frontowych. Więcej jest jednak opisów bezmyślnego okrucieństwa i głupoty dowodzących. Standardowym działaniem w czasie działań wojennych stało się wysyłanie tysięcy ludzi na zatracenie, tylko po to, aby zalać atakujących Niemców morzem ciał. Tego typu decyzje zapadały w cieple ziemianek, albo w sztabach, gdzie lał się spirytus i harcowały półnagie dziwki. Obraz dowódców, który rysuje Nikulin, jest cyniczny i pozbawiony złudzeń. Żołnierze to nawóz, który zwierzchnictwo sypie w żyzną glebę. Nie ma tu romantyzmu i męskiej przygody oficjalnych wspomnień frontowych, które autor nazywa w jednoznaczny sposób: kłamstwo.
Co widział „uczciwy pisarz” Simonow? Przepłynął się łodzią podwodną, poszedł do ataku raz z piechotą, raz ze zwiadowcami, popatrzył na przygotowanie artyleryjskie – i już „wszystko zobaczył”, i „wszystkiego doświadczył”! Pisał wzniośle, a wszystko to upiększone łgarstwo.
Wojna przygodą nie jest, a na pewno nie kształtuje charakterów. Jakkolwiek nie zabrzmiałoby to banalnie, zdaniem autora jest ona piekłem. Co chwila pojawiają się w „Sołdacie” opisy zmasakrowanych trupów, zwisających z gałęzi, rozczłonkowanych na polach, czy używanych jako podkłady kolejowe. Obrazy te, zamiast wykuwać męstwo, epatują frenetycznym okrucieństwem rodem z obrazów Hieronima Boscha, czy plastynatów Gunthera von Hagensa. Autor, jako historyk sztuki, po wojnie pracujący w leningradzkim Ermitażu, był wyjątkowo wyczulony na obraz, i plastyczność jego opisów jest dodatkowym atutem snutych przez niego wspomnień.
Pojawia się jednak w pewnym momencie pytanie: wierzyć do końca Nikulinowi, czy pozostać nieufnym w jego wersję wydarzeń? Szczególnie wówczas, gdy weteran opisuje działania nierozerwalnie związane z „wyzwalaniem” terenów pruskich. Nie szczędzi on opisów gwałtów, które
na tych terenach
groziły wielu niemieckim czy pruskim kobietom. Ale sam pisze, że się do nich nie przyłączał. Na ile to prawda, a na ile chęć zamaskowania niewygodnej prawdy, nie będzie nam dane ocenić. Jedno jest pewne, zdarzały się w morzu podłości ludzkiej jednostki, które postępowały w sposób etyczny. Nikulin wspomina nawet o kilku niemieckich kobietach, które uratował od ponurego losu. Dać wiarę, czy nie? Może nie ma podstaw do tego, aby nie wierzyć? W końcu historia to nie gra o sumie zerowej, w której istnieją tylko źli i dobrzy.
Nikulin, opisując swoją armię, popada nieraz w idealizm. Pisze on, że żołnierze sowieccy dopiero po wkroczeniu Niemców stali się bezlitośni i podobnie, jak najeźdźcy z zachodu, bestialscy oraz okrutni. Nie wybiela on zbrodni, których dokonywali jego rodacy na terenach podbijanych, tak zwanych wyzwalanych. Potępia je z całą mocą i jednoznacznie nazywa złem. Ale nie widzi, lub nie chce widzieć tego, że nic takiego jak Wielka Wojna Ojczyźniana nie miało miejsca. Działania wojenne ZSRS były częścią II wojny światowej, Związek Sowiecki, obok III Rzeszy, był głównym agresorem tego konfliktu, a działania radzieckich sołdatów na terenach zagrabionych II Rzeczpospolitej nie przypominały czynów anielskich. To jednak typowa rosyjska narracja tamtych czasów. Na szczęście Nikulin nie przemilcza reszty. Piętnuje dowódców, rzucających na rzeź swoich żołnierzy. Odziera wojnę z niepotrzebnego sentymentalizmu i rozprawia się z mitem dzielnego weterana, dowodząc, że piersi do medali najczęściej wypinali cwaniacy, wiedzący, jak się ustawić, aby przeżyć wojnę w cieple i z pełnym żołądkiem.
Nikołaj Nikulin, Sołdat, tłum. A. Knyt, wyd. Carta Blanca, Warszawa 2013, ss. 319.
0 komentarze:
Prześlij komentarz