Gdy w maju zmarł Krzysztof Kąkolewski, mało kto fakt ten odnotował. Pojawiło się kilka okolicznościowych artykułów, pewien dziennik opublikował reportaż z tezą, a niepisany zakaz na pisanie o książkach autora nie zniknął. Mający problemy z wydawaniem tekstów w PRL Kąkolewski doczekał się, niestety, w czasach „wolności” jakiegoś nieformalnego zapisu na niepisanie o nim. Chyba że w charakterze ciekawostki, mówiąc brutalnie, świra, któremu odbiło. Reportaże i prozę literacką publikował autor w niszowych wydawnictwach, a większość mediów solidarnie o nich milczała. Nie dziwi więc fakt, że ostatnia książka autora, „Za lustrem lustracji”, również nie doczekała się żadnych recenzji ani zapowiedzi. Oficyna wydająca ten tekst jest tak uboga, że nie stać jej było nawet na korektę, skutkiem czego są błędy zapisu i usterki edytorskie. Wybór jest więc między nieczytaniem, a lekturą książki w formie od ideału dalekiej. Skoro jednak mówimy o Kąkolewskim i tym, co ma do powiedzenia ten wybitny reportażysta, trzeba zacisnąć zęby na niedostatki edytorskie i „Za lustrem lustracji” po prostu przeczytać.
Mało jest literatów, których życiorysy byłyby tak tajemnicze i obrośnięte mitologią jak Krzysztof Kąkolewski. Oskarżany był on o antysemityzm, sprzyjanie nazistom, wysługiwanie się władzy komunistycznej, w końcu spotkał go los wariata, który niczym bohater grany przez Mela Gibsona w „Teorii spisku” żyje w alternatywnej rzeczywistości. Fabuła tego obrazu rację przyznaje jednak głównej postaci, wspomnianej przed chwilą. I mam wrażenie, że podobnie będzie z Kąkolewskim. Zapomniany i wykpiony dziś, będzie czytany za lat kilkadziesiąt, gdy pojawi się w miarę obiektywna prawda dotycząca naszych czasów. Bez ich zrozumienia i przetrawienia nie sposób zrozumieć Kąkolewskiego – autora, który nie był bohaterem ani lewicy, ani dużej części prawicy. Drukowany po Okrągłym Stole, w mało popularnych prawicowych czasopismach, wydawał się zesłany na intelektualne wygnanie. W dodatku oskarżany był o współpracę z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa.
Ten problem omawia Kąkolewski w opisywanej właśnie pozycji, która napisana została już w roku 2008, wydana dopiero niewiele ponad miesiąc temu. „Za lustrem lustracji” nie jest, jak podkreśla jej autor, autobiografią, ale skupia się przede wszystkim na tych epizodach z życia reportera, w których dochodziło do kontaktów z bezpieką. Da się mimo tego wychwycić w niej sporo innych momentów z egzystencji autora, który rozpoczyna swoją wędrówkę po faktach od końca wojny i pobytu w katolickim gimnazjum, w którym, skłócony z kolegami i księdzem opiekunem, zakłada koło Związku Walki Młodych – młodzieżowej organizacji komunistycznej. To był moment, w którym Kąkolewski stracił jedną wiarę, a zyskał – chociaż na krótko – drugą, polityczną. Na szczęście nadszedł w międzyczasie moment otrzeźwienia, a w całej tej historii zabrakło tekstów pisanych na cześć Stalina i jego zbrodniarzy. Pracował autor w mediach komunistycznych, innych wszak nie było, a różne okresy w historii powojennej Polski w różny sposób podchodziły do kwestii cenzury i wolności twórczej.
Wątkiem głównym „Za lustrem lustracji” są kontakty Krzysztofa Kąkolewskiego z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa. Jeśli to, co pisze autor, jest prawdą, trzeba oddać mu sprawiedliwość i stwierdzić, że w całym tym lawirowaniu między zachowaniem twarzy, a relacjami z bezpieką, nie stracił godności i nikogo nie wsypał. Kontakty być musiały, a przynajmniej ich obietnice, bo reportażysta kilka razy wyjeżdżał za granicę: do Zachodnich Niemiec czy Stanów Zjednoczonych. Rezultatem tych dziennikarskich wypraw były bardzo krytycznie przyjęte, a po latach widać, że wybitne pozycje: „Co u pana słychać?” oraz „Jak umierają nieśmiertelni”. Pierwsza z nich to rezultat szeregu wywiadów z uniewinnionymi zbrodniarzami niemieckimi, druga – relacja z hipisowskiego życia, któremu uległa pewna część peerelowskiej cyganerii. Pokłosiem tej kontrkultury było osławione morderstwo Sharon Tate – ówczesnej żony Romana Polańskiego.
„Za lustrem lustracji” jest więc specyficznym wycinkiem autobiografii jednego z najwybitniejszych twórców współczesnych, nie tylko reportera, ale i autora literatury pięknej. Siła pisarstwa i życia Kąkolewskiego polegała na tym, że i twórczość, i egzystencja autora nie dały się zamknąć w żadnych ramach. Również w ramie podporządkowania jakimkolwiek układom towarzyskim, literackim, dziennikarskim. Kąkolewski, wyrzucany wielokrotnie z redakcji przeróżnych tytułów, potrafił zachować najważniejsze pierwiastki swojej reporterskiej twórczości. Pisał, co uważał za słuszne, narażając się władzom komunistycznym, a później stając się twórcą wyklętym w czasach „demokracji”. „Za lustrem lustracji” stanowi niewygodne świadectwo nie tylko dla okresu PRL, który z definicji tłamsił oryginalność i dążenie do prawdy, ale również dla dzisiejszego okresu, w którym zabrakło rozliczenia morderców, a ci chowani są z honorami na znanych cmentarzach.
Krzysztof Kąkolewski, Za lustrem lustracji, wyd. Nowy świat, Warszawa 2015, ss. 265.
Bez przesady z tymi problemami Kąkolewskiego z wydawaniem książek w czasach PRL, bo wydał ich chyba kilkanaście a jego kryminał "Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię" zdobył nawet główną nagrodę w konkursie Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej, że o jego sfilmowaniu nie wspomnę.
OdpowiedzUsuń