Gdyby istniał literacki odpowiednik filmowych antynagród – Malin lub Węży – główny laur powinien przypaść oficynie Kagra, która co chwilę bije rekordy niechlujności. Nie dość, że tłumaczenia są koszmarne, to jeszcze w publikowanych przez firmę książkach roi się od błędów składniowych, ortograficznych, interpunkcyjnych oraz edytorskich. Z przykrością muszę więc zauważyć, że najnowsza publikacja Wojciecha Lisa jest chyba najgorzej pod tym względem wydaną pozycją. „Metalowe wersety” są bowiem kompilacją wywiadów, które autor na przestrzeni lat przeprowadził z muzykami i animatorami polskiej sceny metalowej. Ich opublikowanie polegało na tym, że Wojciech Lis wysłał surowy tekst, a wydawnictwo puściło go bez żadnej ingerencji edytorskiej, więc z błędami wszelkiej maści. Do tego doszły jeszcze zdjęcia i skany kilku numerów pewnego zina. Jeśli wydawnictwu zależy, aby publikować książki na poziomie komunistycznej Mongolii, to niech potem się nie dziwi, że ludzie psioczą i krytykują, na przykład w tym miejscu. Szkoda zatem, że w pewnej mierze zmarnował się potencjał publikacji, która jest pierwszym tego typu materiałem dotyczącym polskiej sceny metalowej.
„Metalowe wersety” przypominają „Grunt to bunt” Grzegorza K. Witkowskiego. Tamta czteroczęściowa pozycja również stanowi zbiór rozmów, ale z osobami związanymi z festiwalem w Jarocinie. Wypowiadają się w niej organizatorzy, fani i muzycy. Ci ostatni – o bardzo różnej proweniencji. Są wśród nich przedstawiciele środowiska bluesowego, punkowego, nowofalowego, reggae, ci grający klasycznego rocka, a w końcu przedstawiciele świata metalu. I podczas lektury wszystkich tomów „Grunt to bunt” widać jedno: najmniej do powiedzenia ci ostatni. Co więcej, przedstawiciele innych środowisk muzycznych nie traktują ich do końca poważnie. Bo gdy w latach 80. kapele punkowe i nowofalowe grają zaangażowane piosenki, to metalowcy uciekają w opowieści o szatanie i do fantastyki. Ten tani mistycyzm raczej nie zadawał szyku długowłosym jegomościom w dżinsowych kurtkach. I to właśnie ci jegomoście, niezbyt poważnie traktowani przez wrażliwych społecznie muzyków, mają głos w „Metalowych wersetach”. Opracowanie to ma więc zasadniczą zaletę: stanowi gotowiec do badań socjologicznych, jest nieopracowaną surówką, z której można sobie lepić przeróżne wnioski. I jeśli jako codzienna lektura nieco męczy natłokiem podobnych do siebie wywiadów, to jako materiał badawczy jest nieocenionym rezerwuarem informacji.
W „Metalowych wersetach” wypowiadają się nie tylko muzycy (byli lub obecni), ale również organizatorzy koncertów czy wydawcy fanzinów. Wywiady dotyczą przede wszystkim lat 80., czyli okresu młodości wszystkich rozmówców Wojciecha Lisa. Sam autor współtworzył to środowisko, najpierw jako fan, potem – twórca podziemnej gazetki, wiedział więc, o co i jak pytać. Zaletą jest więc otwartość, z jaką pytani odpowiadają na zadane kwestie. Natomiast jakość tych odpowiedzi nie zawsze jest zadowalająca. Bo jeżeli w „Grunt to bunt” poziom interlokutorów był, jak wspomniałem powyżej, zróżnicowany, w „Metalowych wersetach” jedynie mniejszość ma do powiedzenia ciekawsze i mniej standardowe rzeczy. Reszta, co trzeba z całą mocą zauważyć, grzęźnie w mieliźnie intelektualnej. Pierwszym, co widać szczególnie, jest tani antykatolicyzm, rodem z Urbanowego „Nie”. Odnoszę wrażenie, że ci dorośli już ludzie, wchodzący przecież w smugę cienia, pod względem poglądów na religię pozostali zbuntowanymi nastolatkami, nieposiadającymi w dodatku żadnej wiedzy historycznej czy teologicznej. Bredzą więc to samo, co bredzili, mając lat piętnaście. Innym wątkiem, często poruszanym przez metalowców jest picie alkoholu. Panie, kiedyś to było chlanie, ale dzisiaj wątroba już nie ta – zdają się mówić.
Naturalnie jednak wątkiem głównym tych rozmów pozostaje muzyka. Grający opowiadają o trudnościach ze sprzętem, o braku możliwości wydawania płyt, monopolu Tomasza Dziubińskiego na rynku muzycznym. Obraz, jaki wyłania się z tych rozmów, jest typowym szarym okresem schyłkowego Peerelu. Płyt słucha się w kilkanaście osób, bo kosztują tyle, co pół pensji. Muzykę nagrywa się z radia: albo na kasety, albo na szpule, ucieka się również ze szkoły, aby zdążyć na ulubioną audycję. Jeździ się też na koncerty, a że jest ich niewiele, to żal opuścić każdy z nich. Widać w tych wspomnieniach pasję i zaangażowanie, których próżno by szukać dzisiaj, gdy dostępność muzyki jest nieporównywalnie większa. Rozmówcy narzekają więc na młode pokolenie, które jest inne niż trzydzieści lat temu. W tym narzekaniu przypominają starych dziadów, którzy załamują ręce nad dzisiejszą cherlawą młodzieżą. Przyznać jednak trzeba, że warunki, w których dorastali ci młodzi kiedyś chłopcy, były w latach 80. o wiele bardziej surowe. I że od człowieka z pasją wymagały o wiele więcej inwencji. Nie było sklepów z koszulkami, toteż robiono je samodzielnie. Jeśli słuchało się muzyki, to całych płyt, uczono się też na pamięć kolejności utworów i składów kapel. Z punktu widzenia dzisiejszej młodzieży słuchającej losowej listy piosenek ze smartfona jest to kompletną egzotyką.
O tym wszystkim mówią metalowcy, jednak nie różnią się w tym względzie od interlokutorów, z którymi rozmawiał Grzegorz K. Wiśniewski we wspomnianym już jarocińskim opracowaniu. Tak żywe zaangażowanie było po prostu znakiem czasów; muzykę się szanowało, bo była trudno dostępna. Ciekawy jest również w „Metalowych wersetach” zbiorowy obraz fanów muzyki metalowej. Często byli to ludzie chętni do bitki, a postrachem w całej Polsce były grupy ze Szczecina, które zachowywały się jak część dzisiejszych kibiców piłkarskich. Nierzadkie były pobicia, rozboje, kradzieże (zwane eufemistycznie krojeniem). Za nieznajomość składu zespołu delikwent mógł pożegnać się z biletem na koncert, koszulką ulubionej kapeli, a nawet zębami. Mentalność szeregowego metalowca z lat 80. do złudzenia przypominała poziom dzisiejszego dresiarstwa, a fakt ten widać w całkiem sporej części wywiadów. Sam pamiętam, że dorastając pod koniec lat 80., długowłosych widywałem nieporównywalnie częściej niż dzisiaj, a że słuchałem post-punka i nowej fali, środowisko to było dla mnie dość egzotyczne. „Metalowe wersety” zaglądają więc za tę zasłonę egzotyki i są cennym źródłem historycznym, dobitnie pokazując również pustkę intelektualną i duchową pewnej części tego środowiska.
Wojciech Lis, Metalowe wersety, wyd. Kagra, Poznań 2017, ss. 541.
Tematyka nie powiem ciekawa, ale wykonanie i książka pod względem gramatycznym nie powala. Mimo tego że jeśli ktoś interesuje się muzyką to śmiało może sobie ją wypożyczyć.
OdpowiedzUsuń