Piotr Lipiński pisał już o Adamie Humerze, o premierze Cyrankiewiczu, a teraz przyszedł czas na pierwszego powojennego przewodniczącego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, ale i premiera, a wcześniej prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej – jeszcze przed zmianą nazwy na PRL. Mowa oczywiście o Bolesławie Bierucie, osławionym towarzyszu Tomaszu, antybohaterze naszej historii, odpowiedzialnym za najbardziej ponury okres w powojennej historii naszego kraju. Chociaż zapędów do kultu jednostki nie miał, ten rozgorzał po jego sześćdziesiątych urodzinach. Julian Tuwim pisał wówczas, że z tej okazji zobowiązuje się dokończyć tłumaczenia poematu Niekrasowa Komu się na Rusi dobrze dzieje. A Stefania Maliszewska, gospodyni domowa ze Szczecina, wpadła na pomysł odcięcia sobie lewej ręki w intencji klęski prezydenta Trumana. Nie wiadomo, jak sprawa z ręką się skończyła, w każdym razie psychiatra badający kobietę nie wykrył u niej żadnych zaburzeń umysłowych. Gdy zaś Bierut umierał, wedle propagandy naród pogrążył się w żałobie, a ta z pewnością miała w sobie ziarno prawdy. Bierut skończył życie w Moskwie, osłabiony przebytym zapaleniem płuc, kto wie, czy nie otruty. Jako uparty i wierny stalinista był wszakże coraz większym kłopotem dla Chruszczowa odcinającego się od Wielkiego Językoznawcy. Lipiński jednak o hipotezie z trucizną nie wspomina.
Cała biografia jest dosyć skromna; autor widocznie nie rości sobie pretensji do przedstawienia szczegółowego życia Bieruta. Lata przedwojenne – dzieciństwo, młodość i komunistyczną konspirację ukazuje w skrótowy sposób. „Bierut” staje się więc pozycją popularną, która prosiłaby się o więcej historycznych uzupełnień. Nie jest to jednak mój zarzut – Lipiński bowiem nie wchodzi w dywagacje, ale pisze to, o czym jest pewny. Nie zostawia miejsca na domysły, również stara się nie oceniać – chociaż to trudne, gdy przedstawia się tak jednoznaczną materię jak system komunistyczny. Dla zniuansowania portretu towarzysza Tomasza przytacza chociażby opinię prymasa Wyszyńskiego, którą ten wyraził w latach 70. podczas spotkania z synem Bieruta. W tejże opinii, jak również w wielu innych cytatach umieszczonych w książce, powtarza się kilka cech. Mianowicie Bolesław Bierut określony jest mianem osoby skromnej, a nawet nieśmiałej, kulturalnej i taktownej. Mniej życzliwi mówią zaś o urzędniczym sznycie bohatera tekstu, a w konsekwencji pewnej nijakości. Opinie jeszcze mocniejsze zaznaczają, że Bierut nie nadawał się do rządzenia z powodu wrodzonej miękkości. Faktycznie, przed wojną w Komunistycznej Partii Polskiej był prawie anonimowy, dopiero wyszedł na prowadzenie w momencie, w którym podczas kończącej się II wojny światowej został przewodniczącym Krajowej Rady Narodowej. Wówczas jednak wciąż pozostawał w cieniu Władysława Gomułki, którego później uwięził.
Jednak ten urzędniczy, spolegliwy sznyt okazał się niezwykle pomocny w utrzymaniu władzy. Kiedy w 1944 roku Józef Stalin obsobaczył Bieruta słowami: czto ty, job twoju mat’, diełajesz w Polsze? Kakoj z tiebia komunist, ty sukin syn?, ten karnie rozkręcił w kraju machinę terroru. Przyszły prezydent i pierwszy sekretarz do końca życia pozostał wiernym sługą Stalina, dla którego bardziej niż Polska liczyła się ojczyzna światowego proletariatu. Nawet referat Chruszczowa, który potępił kult jednostki i zbrodnie Soso, na Bierucie nie zrobił wrażenia. A raczej zrobił, ale przeciwne do tego, jakie powinien zrobić. Towarzysz Tomasz bowiem posmutniał, zachmurzył się i pogrążył się w niemocy, nie przyjmując do wiadomości, że jego bóg się pomylił. Natomiast jak to się stało, że stał się on tak podatny na komunistyczną propagandę? Lipiński w tym celu przedstawia przedwojenne losy ubogiego chłopaka z Lublina, który dość szybko, pod wpływem materialistycznej lektury, porzuca religię katolicką i zostaje wolnomyślicielem. Wpływ na niego miał Jan Hempel, obieżyświat, liberał, zafascynowany mitologią hinduską, późniejszy twardogłowy komunista. Autor pokazuje więc, jak w dwudziestoleciu międzywojennym Polacy byli bezbronni wobec atrakcyjnej – jak się wydawało – ideologii, słusznie zakazanej i penalizowanej przez sanacyjne władze.
W tych międzywojennych latach Bierut również niczym szczególnym się nie wyróżniał, nie był materiałem ani na przywódcę, ani tym bardziej na dyktatora. Miał pęd do czytania, ale słabą głowę, podatną na propagandę i manipulację. Tym sposobem w myśl rosyjskiego przysłowia tisze jediesz, dalsze budiesz, osiągnął po wojnie tak wysoką pozycję. Naturalnie stało się to nie bez namaszczenia towarzyszy z Moskwy, a przede wszystkim towarzysza Stalina, który w Bierucie widział idealnego szefa państwa satelickiego: biernego, miernego, ale wiernego. „Bierut” jest więc przypowieścią o człowieku o słabym charakterze, który dzięki tej słabości zdobywa i utrzymuje władzę. Ten mało ciekawy rys charakterologiczny ułatwił mu stosowanie terroru, a przynajmniej na przymykanie oczu na jego przejawy. Lipiński zastanawia się bowiem, czy pierwszy szef PZPR wiedział o torturach stosowanych w śledztwach UB oraz Informacji Wojskowej. Jednak trudno obronić tezę, że najwyższa osoba w państwie nie wiedziała nic o zbrodniczym charakterze własnego reżimu. Tym bardziej, że Kazimierz Mijal, jeden z członków rządu w latach 50. , powiedział w rozmowie z autorem „Bieruta”: nie wolno powiedzieć, że można zbudować socjalizm bez rozlewu krwi. To są bajki nie z tej ziemi.
Piotr Lipiński, Bierut. Kiedy partia była bogiem, wyd. Czarne, Wołowiec 2017, ss. 267.
0 komentarze:
Prześlij komentarz