Malachi Martin - Ostatnie konklawe. Kościół i czasy zamętu


29 czerwca 1972 roku, w dniu święta Apostołów Piotra i Pawła, papież Paweł VI wypowiedział pewne słowa. Mówił o swądzie szatana, który wdarł się przez jakąś szczelinę do Kościoła. Dodał potem: należało sądzić, że po Soborze słońce zajaśnieje nad Kościołem, zamiast słońca mamy chmury burze, ciemności, szukanie, niepewność. Czyżby zdanie to miało być samokrytyką złożoną przez przywódcę religijnego? Czy nie kryło się za nim rozczarowanie kondycją Ecclesia Catholica Romana dziesięć lat po rozpoczęciu Soboru Watykańskiego II? Obserwując zmiany, które zachodzą dzisiaj w Watykanie, śledząc decyzje i słowa Franciszka, można dojść do wniosku, że są one konsekwencją podjętych wówczas postanowień. Jednym z bardziej gorliwych krytyków tych nowych porządków eklezjalnych był amerykański ksiądz, ex-jezuita, Malachi Martin. Wystąpiwszy z zakonu, kapłaństwa nie porzucił, a wedle jego własnych słów Paweł VI zezwolił mu na prywatne odprawianie Mszy świętej w łacińskim rycie, co czynił do końca życia. W 1978 roku wydał zbeletryzowaną powieść dokumentalną „Ostatnie konklawe”, która miała okazać się pod wieloma względami prorocza. 40 lat po amerykańskiej premierze została w końcu wydana w naszym kraju, co jest niewątpliwą zasługą wydawnictwa Antyk Marcin Dybowski.

Publikacja ta dzieli się na dwie części. Pierwszą z nich jest historia pontyfikatu wymienionego już powyżej papieża Pawła VI. Druga zaś stanowi sfabularyzowany opis hipotetycznego konklawe, które mogłoby mieć miejsce po jego śmierci. Obie części to niezwykle cenny materiał, chociażby dlatego że stosunkowo mało znany. Omawiając dzieje panowania Pawła VI, autor skupia się przede wszystkim na nowinkach, które papież ten wprowadzał do Kościoła. Wiedziony duchem Soboru Watykańskiego II i otwarcia na świat zwanego aggiornamento, biskup Rzymu zbliżył się chociażby z marksistami, przyjmując politykę, która zamiast konfrontacji i obrony bastionów miała na celu dialog. Z marksizmem miał poza tym kłopot prawie cały Kościół południowoamerykański, w którym wybrzmiewały hasła teologii wyzwolenia. Teologia ta widziała ewangelię jako rewolucyjne narzędzie do zaprowadzenia sprawiedliwości społecznej; efektem byli księża-komuniści, widywali czasami z karabinami i usprawiedliwiający mordowanie przeciwników politycznych. Pontyfikat ten upłynął również pod znakiem afer finansowych będących skutkiem działań watykańskiego bankiera Michele Sindony, notabene członka loży masońskiej Propaganda Due. Przełom lat 60. i 70. w Kościele Katolickim był więc nie tyle radosną wiosną, co przygnębiającą jesienią, ale ubraną w oficjalne szatki dialogu, ekumenizmu oraz otwarcia na świat. Już wówczas – tu cytuję klasyka – robiono raban, ale bardziej dyskretnie.

Dzieje tego rabanu opisane są za to w drugiej części książki, gdy z jej kart znikają postacie realne, a zaludniają je fikcyjni bohaterowie, których znawcy najnowszych dziejów Kościoła z pewnością bez trudu zidentyfikują. Ten rodzaj literackiej maski pozwolił Malachi Martinowi na prawdziwe pokazanie współczesnych tendencji myślowych, które pod koniec lat 70. XX wieku dominowały wśród najważniejszych biskupów. I chociaż imiona i nazwiska następców apostołów są tutaj zmyślone, prawdą są opisane przez autora eklezjalne frakcje jak tradycjonaliści, konserwatyści czy postępowcy. Dla laika najmocniejszym elementem tej części „Ostatniego konklawe” będą chyba opisane w niej intrygi i walki frakcyjne pomiędzy purpuratami. Każda z tych nieformalnych grup posiada bowiem przekonanie o osobistej asystenturze Ducha Świętego i w związku z nią próbuje przekonać resztę do swoich racji. Wszystkie zaś posiadają w zanadrzu mocne argumenty, co nie zmienia faktu, że przecież prawda musi leżeć po którejś z opisanych stron. Na pewno nie leży zaś pośrodku, jak uczy nas niezbyt rozsądne przysłowie ludowe. Dla autora, czego domyślić się nie jest trudno, najważniejsze racje posiadają tradycjonaliści, którzy chcą cofnięcia większości reform ostatniego soboru, a przede wszystkim tych zmian, które nastąpiły już po nim.

Równie mocnym akcentem są treści wystąpień kardynałów postępowych, którzy nie kryją się ze swoim nazbyt liberalnie rozumianym ekumenizmem czy poparciem dla marksizmu. Padają tutaj słowa o potrzebie aliansu między lewicową filozofią a Kościołem, nawet wówczas gdy bohaterowie książki zdają sobie sprawę z sytuacji religii katolickiej w ZSRS czy Chinach. Sytuacja geopolityczna, która opisana została w tle „Ostatniego konklawe”, napawa purpuratów niepokojem, ponieważ rok 1978 był momentem, w którym komunizm nie tylko czuł się jeszcze świetnie, ale według analityków i politologów realnie zagrażał Europie Zachodniej. Słowa liberalnych biskupów, które wybrzmiewają na łamach tej dwutomowej publikacji, napawają grozą, ale przecież dzisiaj słyszymy je coraz częściej, również z samego serca Watykanu. Warto sobie uświadomić, że diagnoza stanu Kościoła Katolickiego, postawiona przez Malachi Martina, jest jak najbardziej słuszna. W łonie tej organizacji, która powinna być przecież monolitem pod względem doktrynalnym, co rusz pojawiają się kolejne teksty czy opinie, które z ortodoksją nie mają wiele wspólnego. Co ma powiedzieć katolik, gdy zdaniem wielu teologów palenie węglem w piecach staje się większym przewinieniem niż bycie członkiem młodzieży LGBT?

Robienie rabanu zazwyczaj prowadzi do szaleństwa, z czym „Ostatnie konklawe” wydaje się zgadzać. Odchodzenie od tradycji i pogoń za nowościami może więc zgubić nawet najtęższe głowy, zwłaszcza gdy te obrastają w pychę. Fakt ten widać doskonale na kartach tej fabularyzowanej relacji. Natomiast gdy Kościół porzuci drogę słuchającej Marii i niczym  Marta ulegnie pokusie krzątania się, wejdzie na drogę aktywizmu, która w tekście Martina oznacza angażowanie się w partyzantkę komunistyczną w Ameryce Łacińskiej, dzisiaj zaś deifikację nielegalnych imigrantów lub poparcie dla idei zrównoważonego rozwoju. Dokąd nas ta droga zaprowadzi?

Malachi Martin, Ostatnie konklawe, wyd. Antyk Marcin Dybowski, [Komorów] 2018, ss. 373 [część 1.] + 302 [część 2.]

0 komentarze:

Prześlij komentarz