Filmowy i literacki obraz mafii bardzo często ukazywany był przez pryzmat romantycznych historii. Mafię tworzyły więc jednostki wyjęte spod prawa, kierujące się specyficznym honorem, a sama instytucja okryta była tajemnicą. Składały się na nią dziwne rytuały, niejawne powiązania na samym szczycie gospodarki i polityki oraz mrożące krew w żyłach historie, czasami przedostające się do mediów. Wówczas dziennikarze mieli używanie, sprzedając odbiorcom przejaskrawiony obraz mafijnych struktur, a odbiorca wyobrażał sobie, że cały świat jest owładnięty przez typów spod ciemnej gwiazdy. Obok mafii włoskiej, znanej chociażby z „Ojca chrzestnego” lub „Gomorry”, medialną sławą cieszy się również yakuza, czyli mafia japońska. Ta druga jest bardziej egzotyczna, w końcu mówimy o dalekim wschodzie, mającym swoją oryginalną kulturę i swoje osobliwe zwyczaje.
Dziennikarski obraz japońskiej mafii został odmalowany przez Jake’a Adelsteina, który w „Człowieku yakuzy” opisał losy jednego człowieka. Człowiek ten przebył długą drogę – najpierw, aby do półświatka wstąpić, potem, aby z niego się „wypisać”. I okazuje się, że to drugie nie jest takie proste. Łatwiej bowiem zrezygnować z mafijnej profesji, niż odnaleźć się potem w społeczeństwie. Trudno znaleźć mieszkanie (ceny nieruchomości spadają, jeśli w okolicy mieszka obecny lub były mafiozo), pracę czy odbudować dobre relacje ze społeczeństwem. Wieloletni członek yakuzy już na pierwszy rzut oka odróżnia się od reszty obywateli, chociażby z uwagi na tatuaże czy odcięte palce. Z tymi ostatnimi wiąże się jeden ze zwyczajów, opisany zresztą przez autora. Zostać mafiosem również łatwo nie jest: głównemu bohaterowi reportażu, Makoto Saigo, zajęło to dobrych kilka lat. Trzeba wkupić się w łaski podejrzanych typów, a to kosztuje spore sumy pieniędzy. Sama mafijna rzeczywistość jest za to bardziej banalna, niż mogłoby się wydawać. Walki z konkurencyjnymi gangami i wykańczanie przeciwników jest tylko epizodem, który wcale nie jest w życiu yakuzy najważniejszy. Co jest więc najważniejsze, można by zapytać? Kiedyś był to specyficznie pojęty honor, na który składało się mnóstwo drobiazgowych zwyczajów. Kultura japońska jest o wiele bardziej skonwencjonalizowana niż kultury zachodnie, więc młody adept przestępczego życia musiał odnaleźć się w gąszczu przeróżnych, pisanych i niepisanych zasad.
Cała historia, którą opowiada Adelstein, utrzymana jest w nostalgicznej atmosferze. Bohater opowieści, Saigo, zaznacza wyraźnie, że dzisiejsza i przeszła mafia to zupełnie inne historie. Można mu pewnie uwierzyć, bo status yakuzy w japońskim społeczeństwie zaczął zmieniać się dopiero w ostatnich latach. W poprzednim wieku instytucja ta była tolerowana przez świat polityki oraz policję. Przynależność do niej nie była zakazana, a ukrycie się za jej parawanem dawało konkretne atuty. Trzeba było działać tak, aby nie cierpieli postronni ludzie, a sporo uchodziło na sucho – przede wszystkim w kwestii finansowej. Oszustwa, wyłudzenia, haracze – tym przede wszystkim zajmowały się gangi. A te szanujące się posiadały swoje wtyczki w organach ścigania. Sytuacja zaczęła zmieniać się dopiero w XXI wieku. Utrudnienia prawne spowodowały, że liczba członków yakuzy zaczęła maleć. Gdzieś uleciał starodawny honor, a na jego miejsce weszła pospolita brutalność. Tak przynajmniej sprawę tę prezentuje Saigo, były już członek gangu. Czy ma rację? W przypadku tematów tak egzotycznych jak ten trudno określić, czy mówi prawdę. Konkurencyjnych źródeł nie ma, poza paroma popularnymi filmami dokumentalnymi, które z definicji spłycają temat.
Czytając „Człowieka yakuzy” możemy ponadto odnieść wrażenie, że jego autor, słowami własnego bohatera, przedstawia losy uwikłanego w przestępczość człowieka jak historię życia biznesmena czy aktora. Zło w tym przypadku jest banalne i łatwo pomylić je z dobrem. Winny jest tutaj subiektywny charakter opowiadania czy utrata dystansu, który powinien dzielić dziennikarza od tematu? Trudno orzec, ale w każdym razie reportaż ten miejscami traci na wyrazistości. Jest cenny przede wszystkim, gdy zajmuje się opisywaniem specyficznych realiów japońskiego życia, historii mafii czy kulis jej działalności. Natomiast osobisty ton opowieści głównego bohatera wydaje się nieco stępiony. Nie czuje się, że Saigo wikła się w rzeczywistość gangu, a w rzeczywistość korporacyjną, w której czasami reguły są bardziej poważne niż w zwykłych firmach. Być może (a w zasadzie na pewno) nie mógł powiedzieć wszystkiego – co przypomina casus byłego członka masonerii. Być może również nie czuł, że większość swojego dorosłego życia poświęcił czynieniu zła. To może być dobry trop, ponieważ Saigo wystąpił z mafii nie z pobudek moralnych, ale dlatego, że zabrakło mu pieniędzy. A jeżeli bohater nie zdaje sobie sprawy z własnego dna moralnego i swoją działalność interpretuje niczym pracę w biurze, jego historia musi utknąć na mieliźnie banału.
Jake Adelstein, Człowiek yakuzy. Sekrety japońskiego półświatka, tłum. B. Gutowska-Nowak, wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2018, ss. 316.
Dziennikarski obraz japońskiej mafii został odmalowany przez Jake’a Adelsteina, który w „Człowieku yakuzy” opisał losy jednego człowieka. Człowiek ten przebył długą drogę – najpierw, aby do półświatka wstąpić, potem, aby z niego się „wypisać”. I okazuje się, że to drugie nie jest takie proste. Łatwiej bowiem zrezygnować z mafijnej profesji, niż odnaleźć się potem w społeczeństwie. Trudno znaleźć mieszkanie (ceny nieruchomości spadają, jeśli w okolicy mieszka obecny lub były mafiozo), pracę czy odbudować dobre relacje ze społeczeństwem. Wieloletni członek yakuzy już na pierwszy rzut oka odróżnia się od reszty obywateli, chociażby z uwagi na tatuaże czy odcięte palce. Z tymi ostatnimi wiąże się jeden ze zwyczajów, opisany zresztą przez autora. Zostać mafiosem również łatwo nie jest: głównemu bohaterowi reportażu, Makoto Saigo, zajęło to dobrych kilka lat. Trzeba wkupić się w łaski podejrzanych typów, a to kosztuje spore sumy pieniędzy. Sama mafijna rzeczywistość jest za to bardziej banalna, niż mogłoby się wydawać. Walki z konkurencyjnymi gangami i wykańczanie przeciwników jest tylko epizodem, który wcale nie jest w życiu yakuzy najważniejszy. Co jest więc najważniejsze, można by zapytać? Kiedyś był to specyficznie pojęty honor, na który składało się mnóstwo drobiazgowych zwyczajów. Kultura japońska jest o wiele bardziej skonwencjonalizowana niż kultury zachodnie, więc młody adept przestępczego życia musiał odnaleźć się w gąszczu przeróżnych, pisanych i niepisanych zasad.
Cała historia, którą opowiada Adelstein, utrzymana jest w nostalgicznej atmosferze. Bohater opowieści, Saigo, zaznacza wyraźnie, że dzisiejsza i przeszła mafia to zupełnie inne historie. Można mu pewnie uwierzyć, bo status yakuzy w japońskim społeczeństwie zaczął zmieniać się dopiero w ostatnich latach. W poprzednim wieku instytucja ta była tolerowana przez świat polityki oraz policję. Przynależność do niej nie była zakazana, a ukrycie się za jej parawanem dawało konkretne atuty. Trzeba było działać tak, aby nie cierpieli postronni ludzie, a sporo uchodziło na sucho – przede wszystkim w kwestii finansowej. Oszustwa, wyłudzenia, haracze – tym przede wszystkim zajmowały się gangi. A te szanujące się posiadały swoje wtyczki w organach ścigania. Sytuacja zaczęła zmieniać się dopiero w XXI wieku. Utrudnienia prawne spowodowały, że liczba członków yakuzy zaczęła maleć. Gdzieś uleciał starodawny honor, a na jego miejsce weszła pospolita brutalność. Tak przynajmniej sprawę tę prezentuje Saigo, były już członek gangu. Czy ma rację? W przypadku tematów tak egzotycznych jak ten trudno określić, czy mówi prawdę. Konkurencyjnych źródeł nie ma, poza paroma popularnymi filmami dokumentalnymi, które z definicji spłycają temat.
Czytając „Człowieka yakuzy” możemy ponadto odnieść wrażenie, że jego autor, słowami własnego bohatera, przedstawia losy uwikłanego w przestępczość człowieka jak historię życia biznesmena czy aktora. Zło w tym przypadku jest banalne i łatwo pomylić je z dobrem. Winny jest tutaj subiektywny charakter opowiadania czy utrata dystansu, który powinien dzielić dziennikarza od tematu? Trudno orzec, ale w każdym razie reportaż ten miejscami traci na wyrazistości. Jest cenny przede wszystkim, gdy zajmuje się opisywaniem specyficznych realiów japońskiego życia, historii mafii czy kulis jej działalności. Natomiast osobisty ton opowieści głównego bohatera wydaje się nieco stępiony. Nie czuje się, że Saigo wikła się w rzeczywistość gangu, a w rzeczywistość korporacyjną, w której czasami reguły są bardziej poważne niż w zwykłych firmach. Być może (a w zasadzie na pewno) nie mógł powiedzieć wszystkiego – co przypomina casus byłego członka masonerii. Być może również nie czuł, że większość swojego dorosłego życia poświęcił czynieniu zła. To może być dobry trop, ponieważ Saigo wystąpił z mafii nie z pobudek moralnych, ale dlatego, że zabrakło mu pieniędzy. A jeżeli bohater nie zdaje sobie sprawy z własnego dna moralnego i swoją działalność interpretuje niczym pracę w biurze, jego historia musi utknąć na mieliźnie banału.
Jake Adelstein, Człowiek yakuzy. Sekrety japońskiego półświatka, tłum. B. Gutowska-Nowak, wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2018, ss. 316.
0 komentarze:
Prześlij komentarz