Taktyka salami polega na stopniowym oswajaniu społeczeństwa z nowinkami, które nie zostałyby zaakceptowane w zwykłym trybie. Przypomina to również gotowanie żaby. Nie wrzucamy jej od razu do wrzątku, ale pozwalamy jej pływać w letniej wodzie i powoli podkręcamy temperaturę. Żaba nie zorientuje się, że właśnie została ugotowana, zaś nieuważny obserwator nie zauważy, że salami, które przed chwilą było jeszcze w całości, teraz jest już nędznym skrawkiem. W ten sposób pogrywa sobie z nami skrajna lewica i jej „zbrojne ramiona” w postaci mniejszości seksualnych, feministek czy zwolenników aborcji na życzenie. Na początku zawsze chodzi im o tolerancję, potem żądania zaczynają eskalować, a na końcu okazuje się, że tolerancja to ściema, bo celem tak naprawdę była hegemonia. Pomagają w tym procederze sztucznie utworzone pojęcia, jak na przykład „mowa nienawiści”, „homofobia”, „transfobia” i tym podobne. W oficjalnej narracji lewej strony są one sensownymi terminami, w praktyce oznaczają zaś narzędzie do kneblowania ust przeciwnikom politycznym. Warto więc dowiedzieć się, skąd takie maniactwo.
Opowiada o nim Marguerite Peeters, która w swojej pracy pt. „Globalizacja zachodniej rewolucji kulturowej” ukazuje proces trwający już od końca XIX wieku, a nasilający się szczególnie po roku 1968. Peeters pracowała w ONZ, toteż widziała od kuchni, jak wdraża się w życie wszelkie anarchiczne idee i jak przedstawia się je społeczeństwom. Chodzi przede wszystkim o podmianę pojęć i tworzenie orwellowskiej nowomowy. Tak wytresowane społeczności są bardziej podatne na propagandę. U źródeł tych przemian leży oczywiście rewolucja seksualna, której patronami byli chociażby Wilhelm Reich, Margaret Sanger czy Simone de Beauvoir. Ich koncepcje były ówcześnie uznawane za wywrotowe, potem zaś stały się aksjomatami nowoczesnej psychologii i socjologii. Natomiast oparte są na kłamstwie i przeinaczeniu. Peeters przedstawia przekonujące dowody, że ci, którzy stoją za dzisiejszą rewolucją kulturową, mają na sumieniu ciężkie przewinienia, nie tylko wobec prawdy naukowej, ale i moralności w życiu osobistym. Aby bowiem zrozumieć, co dzieje się dzisiejszym światem i dlaczego podąża on w tę niepokojącą stronę, trzeba zapoznać się ze wspomnianą wyżej filozofią. Tylko tak dowiemy się, co kryje się za obecnym moralnym rozprzężeniem.
A w parze z nim idzie zmiana paradygmatu nauk społecznych. Co gorsza, pojęcia z nim związane, na długo weszły do języka i posługują się nimi nie tylko ideolodzy skrajnej lewicy, ale w zasadzie wszyscy. Różnorodność kulturowa, zrównoważony rozwój, równość szans, zdrowie seksualne i reprodukcyjne, odpowiedzialność społeczna przedsiębiorstw, edukacja dla pokoju – mógłbym tak wymieniać o wiele dłużej. Jeśli popatrzeć na te (i inne) sformułowania, skojarzenie pojawi się jedno. Socjalizm. I to w najgorszej odmianie, bo nie tylko antykapitalistyczny, ale również antywolnościowy. Szczególną karierę zrobiło pojęcie zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego, pod którym kryje się postulat szerokiego dostępu do środków antykoncepcyjnych oraz aborcji (na życzenie, rzecz oczywista). Poprzez bombardowanie tym pojęciem spora część społeczeństw zachodnich uwierzyła, że zabicie nienarodzonego dziecka jest prawem każdej kobiety, a co więcej, należy do sfery jej zdrowia. Z powyższym wiąże się również mit przeludnienia, a w konsekwencji idee depopulacyjne. Już przecież podnoszą się głosy, że posiadanie dzieci jest nieetyczne, bo powoduje ocieplanie się klimatu. Za to zwierzątka należy ratować, bo przecież ziemia należy właśnie do nich, nie do pasożyta, który mieni się koroną stworzenia.
Tutaj pojawia się następne zjawisko, o którym pisze Marguerite Peeters – różnorodność seksualna i związane z nią ideologia gender czy feminizm. Zniewieściali chłopcy oraz wulgarne dziewczęta z manif, to właśnie pokłosie wiary w to, że płeć jest tylko konstruktem kulturowym. Swoją drogą, gdzie podziali się biolodzy? Przecież idea płynności płci jest tak głupia, że wydawałoby się, iż nikt o zdrowych zmysłach jej nie przyjmie. A jednak, co widoczne gołym okiem, bzdury te znajdują swoich zwolenników, zwłaszcza na uczelniach wyższych, rzecz jasna, wśród adeptów nauk humanistycznych. Fakt ten pokazuje, ile dzisiaj warte są te „nauki”.
Co więc powoduje, że te idiotyczne idee znajdują swoich zwolenników, i to na najwyższych szczeblach władzy? Niezwykle cenna pod tym względem jest ta część publikacji, w której autorka opisuje strategie i techniki stosowane przez pionierów przemian społecznych. Tu z pomocą przechodzą niezliczone organizacje pozarządowe, które stosują agresywny lobbing. Nierzadko dokonują manipulacji, stosują nieznoszącą sprzeciwu perswazję oraz szantaż, a to wszystko dzieje się na najwyższych szczeblach władzy. Rządy, tracąc na nieznajomości prawa międzynarodowego, poddają się dyktatowi organizacji, które finansowane są z międzynarodowych źródeł. Finansowanie to ma pomóc w ich efektywnej działalności, a w rezultacie we wpłynięciu na odpowiednich polityków. Słowem-kluczem jest tutaj konsensus, czyli nie kompromis, który z definicji powinien zatrzymać się gdzieś w połowie drogi, ale wmuszenie skrajnie lewicowej ideologii zdezorientowanym decydentom. Tak właśnie gotuje się żabę i podmywa fundamenty cywilizacji łacińskiej.
Marguerite Peeters, Globalizacja zachodniej rewolucji kulturowej, tłum. G. Grygiel, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2010, ss. 257.
Opowiada o nim Marguerite Peeters, która w swojej pracy pt. „Globalizacja zachodniej rewolucji kulturowej” ukazuje proces trwający już od końca XIX wieku, a nasilający się szczególnie po roku 1968. Peeters pracowała w ONZ, toteż widziała od kuchni, jak wdraża się w życie wszelkie anarchiczne idee i jak przedstawia się je społeczeństwom. Chodzi przede wszystkim o podmianę pojęć i tworzenie orwellowskiej nowomowy. Tak wytresowane społeczności są bardziej podatne na propagandę. U źródeł tych przemian leży oczywiście rewolucja seksualna, której patronami byli chociażby Wilhelm Reich, Margaret Sanger czy Simone de Beauvoir. Ich koncepcje były ówcześnie uznawane za wywrotowe, potem zaś stały się aksjomatami nowoczesnej psychologii i socjologii. Natomiast oparte są na kłamstwie i przeinaczeniu. Peeters przedstawia przekonujące dowody, że ci, którzy stoją za dzisiejszą rewolucją kulturową, mają na sumieniu ciężkie przewinienia, nie tylko wobec prawdy naukowej, ale i moralności w życiu osobistym. Aby bowiem zrozumieć, co dzieje się dzisiejszym światem i dlaczego podąża on w tę niepokojącą stronę, trzeba zapoznać się ze wspomnianą wyżej filozofią. Tylko tak dowiemy się, co kryje się za obecnym moralnym rozprzężeniem.
A w parze z nim idzie zmiana paradygmatu nauk społecznych. Co gorsza, pojęcia z nim związane, na długo weszły do języka i posługują się nimi nie tylko ideolodzy skrajnej lewicy, ale w zasadzie wszyscy. Różnorodność kulturowa, zrównoważony rozwój, równość szans, zdrowie seksualne i reprodukcyjne, odpowiedzialność społeczna przedsiębiorstw, edukacja dla pokoju – mógłbym tak wymieniać o wiele dłużej. Jeśli popatrzeć na te (i inne) sformułowania, skojarzenie pojawi się jedno. Socjalizm. I to w najgorszej odmianie, bo nie tylko antykapitalistyczny, ale również antywolnościowy. Szczególną karierę zrobiło pojęcie zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego, pod którym kryje się postulat szerokiego dostępu do środków antykoncepcyjnych oraz aborcji (na życzenie, rzecz oczywista). Poprzez bombardowanie tym pojęciem spora część społeczeństw zachodnich uwierzyła, że zabicie nienarodzonego dziecka jest prawem każdej kobiety, a co więcej, należy do sfery jej zdrowia. Z powyższym wiąże się również mit przeludnienia, a w konsekwencji idee depopulacyjne. Już przecież podnoszą się głosy, że posiadanie dzieci jest nieetyczne, bo powoduje ocieplanie się klimatu. Za to zwierzątka należy ratować, bo przecież ziemia należy właśnie do nich, nie do pasożyta, który mieni się koroną stworzenia.
Tutaj pojawia się następne zjawisko, o którym pisze Marguerite Peeters – różnorodność seksualna i związane z nią ideologia gender czy feminizm. Zniewieściali chłopcy oraz wulgarne dziewczęta z manif, to właśnie pokłosie wiary w to, że płeć jest tylko konstruktem kulturowym. Swoją drogą, gdzie podziali się biolodzy? Przecież idea płynności płci jest tak głupia, że wydawałoby się, iż nikt o zdrowych zmysłach jej nie przyjmie. A jednak, co widoczne gołym okiem, bzdury te znajdują swoich zwolenników, zwłaszcza na uczelniach wyższych, rzecz jasna, wśród adeptów nauk humanistycznych. Fakt ten pokazuje, ile dzisiaj warte są te „nauki”.
Co więc powoduje, że te idiotyczne idee znajdują swoich zwolenników, i to na najwyższych szczeblach władzy? Niezwykle cenna pod tym względem jest ta część publikacji, w której autorka opisuje strategie i techniki stosowane przez pionierów przemian społecznych. Tu z pomocą przechodzą niezliczone organizacje pozarządowe, które stosują agresywny lobbing. Nierzadko dokonują manipulacji, stosują nieznoszącą sprzeciwu perswazję oraz szantaż, a to wszystko dzieje się na najwyższych szczeblach władzy. Rządy, tracąc na nieznajomości prawa międzynarodowego, poddają się dyktatowi organizacji, które finansowane są z międzynarodowych źródeł. Finansowanie to ma pomóc w ich efektywnej działalności, a w rezultacie we wpłynięciu na odpowiednich polityków. Słowem-kluczem jest tutaj konsensus, czyli nie kompromis, który z definicji powinien zatrzymać się gdzieś w połowie drogi, ale wmuszenie skrajnie lewicowej ideologii zdezorientowanym decydentom. Tak właśnie gotuje się żabę i podmywa fundamenty cywilizacji łacińskiej.
Marguerite Peeters, Globalizacja zachodniej rewolucji kulturowej, tłum. G. Grygiel, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2010, ss. 257.
0 komentarze:
Prześlij komentarz