Yuval Noah Harari - 21 lekcji na XXI wiek. Między Łysenką a Johnem Leninem


Futurologia jest jak wróżenie z fusów, a na wróżeniu można dobrze zarobić. Przykładem nie są tylko szarlatani występujący po północy w telewizji, ale naukowcy, którzy bardzo szybko również okazują się szarlatanami. Na przykład taki Yuval Noar Harari, izraelski historyk, niezwykle modny nie tylko u nas, ale i za granica. Jak mówi blurb, jego książki poleca na przykład Bill Gates. Jego „21 lekcji na XXI wiek” są trzecią wydaną na naszym rynku pozycją, po „Homo deus” oraz „Sapiens. Od zwierząt do bogów”. To, co pisze ten niezwykle poczytny autor, można postawić obok Richarda Dawkinsa. Jest, podobnie jak Brytyjczyk, ateistą zafascynowanym naukami biologicznymi, ale i transhumanizmem. Studentki kognitywistyki mają więc kolejnego guru, który potrafi wytłumaczyć im świat. Lecz nie tylko one. Również inni, którym wydaje się, że coś wiedzą, są w stanie uszczknąć sporo z pisaniny Izraelczyka. Ten posługuje się nieskomplikowanym, plastycznym językiem i operuje prostotą, aby nie powiedzieć – banałem. Stąd bliżej jego publikacjom do pseudofilozoficznych rozważań brazylijskiego maestro Paolo Coelho niż do poważnych naukowych tomów. Oto jak można sprzedać gawędy chłopka-roztropka, ubierając je w szaty naukowości.

Harari wychodzi z wątpliwego filozoficznie i moralnie założenia, że jesteśmy zwierzętami, którym brakuje wolnej woli. Ten wulgarny determinizm dominuje w całej książce. Nie trzeba mówić, jakie skutki społeczne mogą ciągnąć za sobą takie tezy. Ponadto są one po prostu nieprawdziwe. Fakt istnienia w człowieku instynktów nie zaprzecza, że jako jedyny gatunek potrafi on wznieść się ponad zwierzęcość. Autor tego nie zauważa, co staje się jego błędem kardynalnym, który każe krytycznie spojrzeć na „21 lekcji”. Nie można zgodzić się również z jego naiwnym optymizmem, który towarzyszy mu podczas omawiania kwestii transhumanizmu. Harari całkiem poważnie deliberuje nad przeniesieniem umysłu człowieka do… internetowej chmury. Cieszy się także na myśl, że w przyszłości ludzkie ciało będzie mogło być sprzężone z maszyną. Dzięki temu, zdaniem autora, rozpocznie się nowa świetlana era w dziejach człowieka. Czytając jego rozważania, można zwątpić w to, czy pisane są one poważnie, czy tylko jako prowokacja dla samej prowokacji. Jeszcze bardziej dziwi rozdział poświecony mediom społecznościowym. Pomijam fakt, że jest on peanem na cześć Marka Zukerberga, co każe poważnie zapytać o czystość intencji autora. Ten przez kilkanaście stron rozpływa się w dywagacjach na temat Facebooka. Widzi w nim narzędzie, oczywiście po lekkiej modyfikacji, do której namawia Zukerberga, które będzie łączyć ludzi lepiej niż świat rzeczywisty. Chyba ktoś tu nie odrobił lekcji z podstaw psychologii!

Harari jako ktoś, kto sprzeciwia się koncepcji wolnej woli, walczy również z wolnością obywateli. Jego bogami są algorytmy i to w nich widzi przyszłość rozwoju ludzkości. Skoro algorytmy są w stanie odgadywać ludzkie emocje szybciej niż drugi człowiek – pisze – to pozwólmy im na decydowanie w każdej kwestii. Na przykład w wyborze muzyki. Tu autor ponownie daje się ponieść swojej przenikliwości i stwierdza, że ideałem jest świat, w którym muzykę będą za nas wybierały boskie algorytmy, a co więcej, może kiedyś nauczą się ją pisać. Na wątpliwość dotyczącą jakości takiej tworzonej przez autonomiczne komputery muzyki odpowiada niefrasobliwie, że przecież i tak większość tej pisanej przez ludzi jest kiepskiej jakości. Cóż, mądrego czasem dobrze posłuchać. Innym błędnym poglądem Harariego jest zdanie dotyczące cywilizacji. Zdaniem pisarza, na świecie występuje tylko jedna cywilizacja. Nie ma żadnych różnic między kulturami, bo przecież trwa globalizacja. Trudno to nawet skomentować albo podać kontrprzykład, bo autor zapewne tego tekstu nie przeczyta.

Widać więc wyraźnie, że „21 lekcji na XXI wiek” to produkt o jakości filmików na jutubie i skrojony pod odbiorcę popowej papki naukowej. Nawet te rozdziały, w których muszę zgodzić się z autorem, te dotyczące geopolityki, są przecież pisane na poziomie wystąpień na konferencjach TED. Wynika z nich tyle, że w przyszłości wybuchnie wojna, albo nie wybuchnie. Taka metoda przedstawiania faktów dominuje w rzeczonej publikacji. Autor najpierw podaje śmiałą wizję przyszłości, a potem cofa się trzy kroki, twierdząc, że tak będzie, albo nie będzie. Zapewne zniknie religia, bo jest niepotrzebnym reliktem ewolucji, ale może pojawią się nowe. Stare więzi zanikną, ale może stworzą się nowe, za sprawą fejsbuka, albo wcale się nie stworzą. To na dłuższą metę męcząca metoda, gdyż nic z niej nie wynika. Rozumiem, że futurologia to ciężki kawałek chleba, bo jej wizje prawie nigdy się nie sprawdzają, ale mógłby Harari przynajmniej trochę zagrać przed czytelnikiem.

Dostaliśmy więc publikację, która jako żywo przypomina czytanki dla dzieci, poświęcone świetlanej przyszłości w Związku Radzieckim. Harari jawi się tutaj jako Łysenko nowego wspaniałego świata, który snuje radosne wizje. A tych nie powstydziłby się ani Zamiatin, ani Huxley, ani Orwell. Oni jednak w swoich antyutopiach przestrzegali odbiorców przez mogącą spełnić się przepowiednią. A izraelski autor nie tyle nie przestrzega przed swymi i naiwnymi, i w sumie upiornymi wizjami, co namawia do ich realizacji i cieszy się z faktu, że może kiedyś się spełnią. „21 lekcji na XXI wiek” są więc nie tylko rojeniami szalonego naukowca, który przyszłość widzi w kolorach tęczy, ale przedstawiają świat, którego pragnie dzisiaj postępowa część ludzkości. Świat bez religii, bez nacjonalizmu i bez wolnej woli (jak śpiewał John Lenin w Imagine). Świat ludzkich automatów zjednoczonych z maszynami, które co prawda nie toczą wojen, ale żyją, realizując swoje chucie i pragnienia, nie dbając ani o sztukę, ani o wartości duchowe. W tym świecie będzie się tylko żarło, spółkowało i odpoczywało. Bo przecież wszystko za nas zrobią maszyny.

Yuval Noah Harari, 21 lekcji na XXI wiek, tłum. M. Romanek, wyd. Literackie, Kraków 2018, ss. 452.

0 komentarze:

Prześlij komentarz