Michał Milczarek - Donikąd. Palcem po mapie


Nie znam nikogo, komu udałoby się dotrzeć do Norylska. Nie dlatego, że to daleko. W końcu to największe miasto leżące za kołem podbiegunowym. Powód jest inny: trzeba mieć specjalną przepustkę. W tym właśnie mieście, zaliczanym do jednych z najbrzydszych na świecie, kwitnie przemysł oparty na wykorzystaniu rzadkich metali. Stąd tajemnica państwowa i utrudnienia przy wjeździe. A jak już się tam dostanie, można wdychać cała tablicę Mendelejewa, bo Norylsk to nie tylko miasto bardzo brzydkie, ale jeszcze porządnie zanieczyszczone. Udała się ta sztuka Michałowi Milczarkowi, o którym nie wiedziałem nic, dopóki nie przeczytałem jego debiutanckiej książki. Jeszcze zanim zacząłem czytać, rzuciłem okiem na okładkę i wyjątkowo irytujący blurb autorstwa Ziemowita Szczerka. Tego ostatniego nie poważam, bo mu wartości narodowe przeszkadzają; jego pochwała debiutu Milczarka zapaliła mi więc czerwoną lampkę. Nie, żebym się zraził, bo jednak zacząłem lekturę z nadzieją na ciekawą literacką przygodę. Na końcu jednak musiałem przyznać, że oprócz bardzo dobrych zdjęć niewiele w głowie zostało.

„Donikąd” miał być w zamyśle reportażem. A może dziennikiem z podróży? Może esejem? Pamiętnikiem? Trudno powiedzieć, bo najbliżej mu do tak zwanego reportażu gonzo, który zdarzało się też uprawiać chwalcy Milczarka – Szczerkowi. Polega on z grubsza na wzmocnieniu subiektywizmu i środków wyrazu, za pomocą których czytelnika się bulwersuje. Jeśli więc rzeczona publikacja jest gonzo, to wiele tłumaczy. Jeśli bowiem autor nie ma nic do powiedzenia, to zaczyna eksperymentować. Albo dorabia sobie gębę kogoś, kto łamie konwencje i wychodzi z ciasnych ram reportażu. Robi tak Mariusz Szczygieł, którego ostatnich rzeczy nie da się czytać. Zrobił tak też Michał Milczarek, po którego tekście spodziewałem się czegoś więcej. Tym bardziej, że odwiedził nie tylko wymieniony wyżej Norylsk, ale i Workutę, i Magadan czy Dudinkę. Zjeździł ogromne połacie Sybiru, rozmawiał z ludźmi, widział to i owo, a rezultat wyszedł mu dość nijaki. Szkoda tym bardziej, że z jego słów wynika wieloletnia pasja do północnej Rosji, która zaczęła się już w dzieciństwie. Zawsze go ciągnęło tam, gdzie pozornie niczego nie ma, gdzie jest paskudnie, zimno i postsowiecko. Kierunek nietypowy, ale właśnie dzięki temu liczyłem na pogłębione spojrzenie na sprawę.

Zamiast tego otrzymujemy osobiste notatki z podróży, które rozczarowują swoją miałkością. Nawet gdy natrafiamy na ciekawe fragmenty – obserwacje księżycowych krajobrazów lub rozmowy z ludźmi – zaraz wszystko ginie w słownej wacie. Autor wielokrotnie powtarza, zaznaczając swoje zdziwienie, że tam, gdzie pojechał, zakrzywia się czasoprzestrzeń czy zieje taka pustka, jakiej wcześniej nie doświadczył. Te ciągłe powroty do takich sformułowań po prostu irytują. Wkurza również ton lekkiej ironii, który unosi się nad całością książki. „Donikąd” wpisuje się bowiem w pisanie o Rosji z pogardą i poczuciem wyższości. Milczarkowi nie chce się zajrzeć pod powierzchnię; wystarcza mu pobieżna obserwacja. Fakt, że słowem operuje świetnie i nieraz udaje mu się stworzyć sugestywny opis surowej Północy czy oddać klimat jakiejś obyczajowej scenki, ale co z tego, jak to jego samego jest tej prozie najwięcej. Autor pisze więc przede wszystkim o sobie, o tym, co sam czuje, co sam przeżywa. Czasem rzuci wulgaryzmem, aby podkreślić swoją irytację lub zdziwienie, ale częściej po prostu pustkę i zakrzywianie odmienia przez przypadki. Słucha samego siebie bardziej niż ludzi, których spotyka. Czy w Workucie lub w Norylsku jest jakieś życie? Czy ludzie stamtąd mają jakieś pasje, czy coś ich dręczy, coś zachwyca? W końcu, co robią, aby zabić nudę? Aby otrzymać odpowiedzi, trzeba zrobić coś więcej niż spędzić z plecakiem kilka dni w jednym miejscu. To, co nie udało się Milczarkowi, wyszło doskonale Marcinowi Michalskiemu i Maciejowi Wasielewskiemu w „81:1” – zbiorze reportaży z Wysp Owczych.

Pisanie o Rosji udaje się również Wojciechowi Grzelakowi, Maciejowi Jastrzębskiemu, Krystynie Kurczab-Redlich czy Jackowi Mateckiemu. Jaki znaleźć klucz do ich powodzenia i tym samym do fiaska autora „Donikąd”? Może wiek? W końcu całą czwórkę łączy doświadczenie komunizmu w Polsce. Może dłuższy pobyt czy w końcu większa wiedza ogólna? Mam więc wrażenie, że taką książkę, jaką jest debiut Michała Milczarka, można by napisać o każdym miejscu na świecie, podmieniając jedynie niektóre realia. A szkoda, bo widać w niej pewien potencjał: plastyczny język czy fragmenty narracji, z których chciałoby się wyciągnąć o wiele więcej. W końcu kierunek podróży, jaki obrał autor, jest na tyle intrygujący, że domaga się głębszej, dłuższej i ciekawszej opowieści, w której autorskie „ja” nie przesłoni opowieści innych ludzi.

Michał Milczarek, Donikąd. Podróże na skraj Rosji, wyd. Czarne, Wołowiec 2019, ss. 269.

0 komentarze:

Prześlij komentarz