Karol Zbyszewski - Niemcewicz od przodu i tyłu. Hejt na króla Stasia


Oświecenie jest najbardziej fatalnym okresem, który przydarzył się kulturze europejskiej. W Polsce jest ponadto czasem, gdy w tragiczny sposób zakończyła się nasza państwowość, w rezultacie czego I Rzeczpospolita została złożona do grobu na 123 lata. Grabarzem Polski był oczywiście ostatni król – Stanisław August Poniatowski, władca, który ze zrozumiałych powodów nie ma dobrej prasy, chociaż są i tacy, którzy próbują go bronić, chociażby z powodu jego zasług na polu kulturalnym. Do najbardziej zajadłych krytyków króla Stanisława należy przedwojenny publicysta Karol Zbyszewski, znany chociażby z artykułów zamieszczanych przez niego w narodowym periodyku „Prosto z mostu”. Zbyszewski władcy nie oszczędza, nazywając go Kluchosławem. Rozumiem jego wzburzenie, bo osobiście również Poniatowskiego nie poważam, a argumenty za jego działalnością na rzecz ludzi kultury i sztuki uważam za chybione. Zresztą sam Zbyszewski sposób myślenia obrońców króla porównuje do tych, którzy morderców rodziców pochwalą za ładne fiołki na ich grobie. Autor poświęca ostatniemu władcy Polski studium zatytułowane „Niemcewicz od przodu i tyłu”; głównym bohaterem jest w nim autor „Powrotu posła”, a tuż zza niego wyziera pomadowana facjata króla Stanisława per Kluchosława.

O „Niemcewiczu od przodu i tyłu” pierwszy raz usłyszałem na studiach od dr. T. Chachulskiego, który starał się nas studentów pierwszego roku zainteresować epoką Stanisławowską. Trudne było to zadanie, gdyż literatura oświeceniowa jest po prostu nudna. Przy okazji przewalania osiemnastowiecznego gruzu dowiedziałem się o rzeczonej pozycji, aby na długie lata o niej zapomnieć. Wpadła mi w ręce dopiero ostatnio, a jej lektura pozostawiła niezapomniane wrażenia. Gdyby w 1939 roku, czyli w momencie publikacji, istniało pojęcie hejtu czy mowy nienawiści, z pewnością rzuciłyby się na autora tabuny rozwścieczonych obrońców tolerancji i upiekły go na wolnym ogniu w swoich postępowych mediach. Zbyszewski bowiem od samego początku nie bierze jeńców i jasno określa swój stosunek nie tylko do króla, ale do wszystkich oświeceniowych elit. Jego zdaniem, to ludzie albo sprzedajni, jak Poniatowski, Rzewuski czy Szczęsny Potocki, albo w najlepszym przypadku naiwni i łatwowierni. Do tych drugich zalicza autor tytułowego bohatera. Jako żywo, sytuacja Polski przypomina na łamach „Niemcewicza…” dzisiejsze losy – jak mówi Stanisław Michalkiewicz – naszego nieszczęśliwego kraju.

Co ciekawe, „Niemcewicz od przodu i tyłu” był planowany jako rozprawa doktorska Zbyszewskiego. Tak się jednak nie stało, ponieważ szanowne gremium uniwersyteckie zarzuciło autorowi, że jego praca nie spełnia kryteriów naukowości. Brakuje w niej przypisów, a w dodatku napisana jest językiem nader publicystycznym. Zbyszewski zirytował się na dane mu dictum i we wstępie napisał, co sądzi o środowisku naukowym. A państwo się orientują, co to jest profesor? To człowiek, który wie dużo rzeczy, które trzeba wiedzieć lepiej od niego, żeby wiedzieć, że on nic nie wie. Jeżeli słowa te dotyczyły profesorów przedwojennych, o wiele lepiej przecież wykształconych niż dzisiejsi, to tym bardziej pasują do wielu współczesnych wtajemniczonych w arkana wiedzy uniwersyteckiej. Szczególnie na kierunkach humanistycznych. Zbyszewski podobnie cięty jest, gdy opisuje oświeceniowe elity, w tym i Niemcewicza, i Poniatowskiego. Czyni to w porządku chronologicznym, dzieląc książkę na krótkie rozdziały, w których opisuje żywot poety i dramatopisarza na tle burzliwych dziejów ostatnich lat polskiej państwowości.

Znamienne jest też, że czytając „Niemcewicza od przodu i tyłu”, zaczynamy od gromkiego śmiechu, bo przecież jego soczysty język, nieoszczędzający nikogo i niczego, taką właśnie funkcję pełni. Jednak im dalej postępujemy w lekturze, tym częściej śmiech zamienia się w smutek. Bo tak naprawdę książka to smutna, tak jak smutne jest przegranie Polski w politycznych targach, co stało się udziałem naszego ostatniego władcy. Ironia i sarkazm wynikają w niej z bezsilności autora wobec zdrady części elit i indolencji ich reszty. A to powoduje, że tak naprawdę nie ma się z czego śmiać, chyba że przez łzy.

Karol Zbyszewski, Niemcewicz od przodu i tyłu, wyd. Zysk i ska, Poznań 2013, ss. 470.

0 komentarze:

Prześlij komentarz