Aleksandra Kozłowska, Mirella Wąsiewicz - Islandia i Polacy. Z dala od wąsatych januszów


Na Islandii jest super. Jedna z ulic w Reykjaviku jest wymalowana w kolory tęczy, ksiądz (czy pastor) machaniem pozdrawia paradę równości, chłopcy mogą trzymać się za ręce i nikt im nic nie powie, są wysokie podatki, wszyscy są serdeczni i uśmiechnięci, jest sporo imigrantów i tak dalej, i tak dalej. Ilekroć stykam się z tak zwaną polską szkołą reportażu, wydaje mi się, że już gorzej nie można. Kolejne spotkanie z tą literaturą pokazuje, że dno jest muliste, więc granica, za którą widnieje, przekroczona została jeszcze bardziej. Taka przypadłość to cecha „Islandii i Polaków” napisanej przez dwie autorki, byłe dziennikarki gazety, której nazwy wymawiać nie wolno. A wszystko to publikuje wydawnictwo „katolickie”.

 

„Islandia i Polacy” to banalne czytadło, które aspiruje do bycia rzeczowym reportażem, a staje się, wbrew czy zgodnie z wolą piszących, folderem reklamowym Islandii oraz folderem antyreklamowym Polski. Bo wiecie, w Polsce są wąsate janusze, wszyscy smutni, strefy wolne od LGBT, nielubiana partia u władzy, rozwrzeszczane bachory i prawo dość mocno uniemożliwiające ich zabijanie. A na Islandii, panie kochany, eutanazja, aborcja, narkotyki, pani premier u władzy, fajne zespoły, czyli dolce vita. Wszystkie teksty, z których składa się ta książka, poza jednym, to pean ku czci tego północnego państwa. Każdy z nich pomija trudności, z jakimi musi mierzyć się imigrant, i przedstawia życie w obcym kraju jako niemal bezproblemowe. Dobór rozmówców jest więc jednostronny i chociażby z tego powodu trudno potraktować „Islandię i Polaków” jako rzetelne źródło informacji. Skoro wszyscy są zadowoleni i szczęśliwi, to gdzie ci, którym się nie udało? Owszem, funkcjonują niekiedy jako niechciane tło, rzucające wulgaryzmami, pracujące na budowach. Jeden z bohaterów z przekąsem stwierdza, że jego rozmówca wcale, ach wcale nie zwiedza Islandii, jak on hipsterzyna z otwartym umysłem, bo kładzie rury i nie ma czasu, a poza tym jest zimno i wieje.

 

Książka ta wpisuje się więc jako kolejny dowód na to, że polska lewica brzydzi się robotnikami, którzy brzydko pachną, przeklinają i z pewnością nie słuchają Sigur Ros. I pewnie boją się zaryzykować. Zaryzykować boją się też ci, którzy zostają w Polsce, bo każdy, kto tu żyje, ten frajer. Takie tezy kolejny dowód na odklejenie lwiej części lewej strony politycznego sporu od rzeczywistych problemów. Zamiast trudu imigranta, utrzymującego rodzinę w Polsce, zapieprzającego za najniższe stawki, mamy trud dwóch chłopaków, którzy będąc jeszcze w kraju, nie mogli trzymać się w parku za ręce. A na Islandii mogą! I to jest sukces na miarę naszych możliwości oraz dowód na to, że Polska wuje, a Islandia pany.

 

Aleksandra Kozłowska, Mirella Wąsiewicz, Islandia i Polacy. Historie tych, którzy nie bali się zaryzykować, wyd. Znak, Kraków 2023, ss. 390.

 

0 komentarze:

Prześlij komentarz