Andrzej Bursa napisał w jednym ze swoich wierszy, że ma w dupie małe miasteczka. Nie wiem, co poeta miał wtedy na myśli, ani co chciał przez to powiedzieć. Być może w ten sposób wyraził swój bunt przeciwko prowincjonalności niewielkich ośrodków miejskich. W końcu to nie metropolie, w których na każdym rogu mamy teatr, filharmonię czy inną operę, a w dodatku wszyscy się znają. Ciekawe, co napisał by dzisiaj, bo oprócz tej (jego zdaniem) wady, pojawiła się kolejna, wiążąca się z upadkiem przemysłu oraz kryzysem demograficznym. Bywa bowiem tak, że w małych miastach co czwarta, a nawet co trzecia osoba jest emerytem, i na poprawienie tego trendu się nie zanosi. Nieduże ośrodki nie przyciągają młodych ludzi, którzy w większości wyjeżdżają z nich na studia, po których zostają w większych miejscowościach, albo za granicę. Mówi się w tym kontekście o miastach upadłych lub wymierających, a tej sytuacji na imię zapaść. Prognozy są nieubłagane – nieduże ośrodki skazane są na jeszcze większy kryzys społeczny. Pisze o tym w swojej drugiej książce reporterskiej Marek Szymaniak.
W „Zapaści”, bo taki tytuł nosi to wydawnictwo, pochyla się nad kondycją małych miast i wyciąga przeróżne wnioski. Nie wszystkie jednak bywają tak pesymistyczne. Na wstępie nie sposób nie porównać tego zbioru tekstów z innym, opartym na podobnej konstrukcji, reportażu. Mam tu na myśli „Miasto Archipelag” Filipa Springera. Z tym że autor skupił się w nim na życiu w ośrodkach, które po reformie samorządowej z 1997 roku przestały być stolicami województw. „Zapaść” w większości, poza Przemyślem, skupia się na miastach mniej znanych i ważnych. Pojawiają się w niej między innymi takie nazwy jak Nowa Ruda, Chełmno, Bartoszyce, Grajewo, Hajnówka czy Krasnystaw. Marek Szymaniak, inaczej jak Springer, przyjął problemowy układ swoich reportaży, więc miasta te wracają nieraz w kolejnych tekstach. W ten sposób można spojrzeć, w jaki sposób nawarstwiają się różne problemy. Najważniejszy jest upadek przemysłu i bezrobocie, i to od nich autor zaczyna opowiadać swoje historie. Znamienny jest schemat, w której do połowy lat 90. lokalne fabryki i zakłady działają w miarę prężnie. Potem natomiast, niczym jeździec bez głowy, pojawia się Janusz Lewandowski oraz NFI (Narodowe Fundusze Inwestycyjne). Bohaterowie „Zapaści” opowiadają, że cały ten proceder rzekomego ratowania firm był niczym więcej jak instytucjonalną kradzieżą, która spowodowała, a przynajmniej przyspieszyła ich upadek. Stałym pejzażem większości tych miasteczek pozostają więc ruiny zakładów przemysłowych. Fakt ten, niczym mantra, powraca we wszystkich reportażach, które dotyczą transformacji ustrojowej dokonanej w ostatniej dekadzie XX wieku.
Lecz nie tylko na te problemy zwraca uwagę autor. Jego rozmówcy, a chętnie oddaje im głos, mówią także o smogu, betonowaniu centralnych placów, wycince drzew czy lokalnych układach uniemożliwiających, na wzór rosyjski czy białoruski, funkcjonowanie niezależnego dziennikarstwa. Symbolicznie, to właśnie dwa ostatnie teksty skupiają się na tym problemie, stanowiąc niejako odautorski komentarz dotyczący przecież jego profesji. Wynika z niego, że prasa nie potrzebuje dzisiaj niezależnych żurnalistów, bo nawet jeśli nie jest wydawana przez samorządy lokalne (patologia, z którą w Polsce nikt nic nie robi), to i tak zależna jest od miejscowych przedsiębiorców, którzy w odpowiednim momencie mogą wycofać reklamy i skazać każdy tytuł na klęskę.
Jednak, jak wspomniałem wcześniej, pojawiają się w tych reportażach pewne jasne punkty. Spora część ich bohaterów to ludzie, którzy wrócili, po latach, albo z większych ośrodków, albo z zagranicy. I nawet jeśli ich zarobki są w tym momencie mniejsze (a potrafią być naprawdę niskie, na przykład urzędniczka na rękę dostaje 1.900 złotych!), niższe są też koszty życia czy kupna mieszkania. Ten pozytywny aspekt to, moim zdaniem, najważniejszy sygnał płynący z „Zapaści”. Istnieją bowiem jeszcze ludzie, którym chce się wracać do małych miast, i nawet jeśli nieraz narzekają, a to na zanieczyszczenie powietrza, a to na służbę zdrowia, ich lokalny patriotyzm jest silniejszy. Jednak złudzeń nie pozostawia co innego: bez zmian systemowych, a w kwestii małych miast zmarnowano cały czas po 1989 roku, i tak będą się one wyludniać i starzeć. A siłaczy i siłaczek może w pewnym momencie zabraknąć.
Marek Szymaniak, Zapaść. Reportaże z mniejszych miast, wyd. Czarne, Wołowiec 2021, ss. 244.
Ja mieszkam w dość małym mieście: ssie :D
OdpowiedzUsuń