Wyobraźmy sobie człowieka mieszkającego w wygodnym, funkcjonalnym trzypokojowym lokum. Ma salon, dwie sypialnie, kuchnię, a nawet łazienkę z oknem. Zapytany o to, jak mu się żyje, odpowie zgodnie z prawdą, że całkiem przyjemnie, a przede wszystkim bezproblemowo. Z mieszkania nie wychodzi, bo i po co, skoro wszystko w nim ma. Gotuje, sprząta, ogląda telewizję, przyjmuje gości. Zakupy przynoszą mu wolontariusze, a on rozleniwiony i tak nie jest ciekawy, co jest na zewnątrz. Bo i co może być? Blok, jak każdy inny. Gdyby teraz zostawić tego mieszkańca i spojrzeć z zewnątrz, okazałoby się, że to wygodne lokum jest tylko fragmentem większej budowli, na przykład okazałego, ale zaniedbanego dworu. Wykrojone z niego stanowi niezależną całość, tak że człowiek nie zdaje sobie sprawy z istnienia pozostałych pomieszczeń. I nie wie, gdzie żyje, czy skąd wziął się jego dom. Oto sytuacja dzisiejszej Polski, której większość mieszkańców nie ma pojęcia, co to znaczy być członkiem tego narodu. Mówią oni „ten kraj” i żyją w wykrojonej rzeczywistości, pozbawionej tradycji, bo jest ona w myśl ich poglądów wstydliwym balastem.
Pisze o tym Przemysław Dakowicz, poeta, eseista i historyk literatury. Pod wspólnym tytułem – „Afazja polska” – ukazały się jego eseje, publikowane wcześniej na łamach „Gazety Polskiej Codziennie”. Czym jest tytułowe zjawisko? Afazja to utrata zdolności mówienia, pojawia się często pod wpływem traumatycznych przeżyć. Autor, tłumacząc znaczenie tego terminu, odnosi się do historii Cichowskiego z Mickiewiczowskich „Dziadów”. Bohater ten, pod wpływem tortur i mąk wycierpianych podczas uwięzienia, stracił umiejętność wypowiadania słów. Historia ta staje się punktem wyjścia rozważań Dakowicza i metaforą sytuacji dzisiejszej Polski, która za sprawą tragizmu historii najnowszej straciła możność nazywania rzeczy po imieniu. Najpierw druga wojna światowa, w naszym kraju szczególnie fatalna w skutkach, zagłada elit, potem podmiana Polski na widmowego upiora, tak zwaną Polskę Ludową, i kolejne śmierci. Później, już w ostatnich latach, proces transformacji ustrojowej, który niczego nie załatwił, chyba, że nietykalność dla komunistów. A z drugiej strony propaganda sukcesu, że niby „ten kraj” jest liderem przemian, drugą Irlandią, miejscem miodem i mlekiem płynącym, a kto tego nie zauważa, ten oszołom.
Eseje Dakowicza nie zamierzają głaskać nikogo po głowie, zwłaszcza tych żyjących tu i teraz obywateli „tego kraju”, którzy myślą, że żyją w niebie, bo jest ciepła woda w kranie i „Wyborcza” do porannej kawy. „Afazja polska” jest próbą przejścia przez najnowszą historię i odpowiedzenia na pytanie, jak to się stało, że nie potrafimy już mówić, że rzeczownik „Polska” wypowiadany jest półgłosem, aby nie rozdrażnić wrogów narodu. Jak to się stało, że mówimy o II wojnie światowej, jako o naszej winie, a nawet prezydent Komorowski nazywa nas narodem sprawców? Dlaczego wstydzimy się słów „naród”, „ojczyzna”, „patriotyzm”, podczas gdy wszystkie kraje naokoło, łącznie z naszymi odwiecznymi wrogami – Niemcami i Rosją – dumne są z bycia sobą? Dlaczego w końcu dopiero dwadzieścia lat po tak zwanym upadku komunizmu głośniej zaczęliśmy mówić o Wyklętych, dlaczego dopiero niedawno rozpoczęły się prace ekshumacyjne na Łączce?
Odpowiedź na to pytanie łatwa nie jest i ma w dodatku gorzki smak. Czytając eseje autora, wędrujemy przez bolesne meandry naszej współczesnej historii. Widzimy upadającą wrześniową Warszawę i wstydliwą ucieczkę polskiego rządu. Widzimy, że tym, który wytrwał na stanowisku, był prezydent stolicy – Stefan Starzyński. Zapłacił za to cenę najwyższą. Rząd zaś zainstalował się w Londynie, gdzie ugrzązł w jałowych sporach i personalnych skandalach. Widzimy upadek armii w pierwszych tygodniach wojny, o której myślano powszechnie, że skończy się szybko, ponieważ Wielka Brytania i Francja zmiażdżą Hitlera. Jak naiwna była to wiara, okazało się szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Widzimy w końcu upadek Kresów, który dokonał się pod wpływem ciosu w plecy – inwazji Armii Czerwonej. W swoich rozważaniach Przemysław Dakowicz nawiązuje niejednokrotnie do współczesności, w której stały się rzeczy takie jak pochowanie z honorami człowieka nazywanego sowieckim pachołkiem, odpowiedzialnego za stan wojenny. To nie tylko afazja, ale i amnezja, zbiorowa halucynacja.
„Wybierzmy przyszłość” – krzyczał dwadzieścia lat temu pewien kandydat na prezydenta. Bo przeszłość jest sporna, niewygodna i brzydko pachnie. Zapach krwi i potu nie jest przyjemny, dlatego pudrujemy go wciąż mrzonkami o życiu jak na Zachodzie. Nagrajmy jeszcze więcej hitów o imprezowaniu, załóżmy więcej modnych kawiarni, ubierajmy się jeszcze bardziej kolorowo, ułatwmy życie dewiantom – wtedy rozpłyniemy się w jednolitej masie i zapomnimy o polskości, której tak nienawidzimy – zdają się wrzeszczeć tysiące rozpieszczonych bezsensowną egzystencją obywateli „tego kraju”. Z drugiej strony piszmy „Nasze klasy” (fragment tego antypolskiego paszkwilu znalazł się nawet w podręczniku do języka polskiego dla liceum), piszmy „Strachy” i plujmy na naszą historię. Efekt łatwo przewidzieć. Z tego powodu „Afazja polska” jest tak niewygodna, niczym głosy towarzystwa przy drzwiach w Salonie Warszawskim mówi wprost, racja jest po naszej stronie, a wy – arystokraci, sielankowi pisarze i bezmyślne damy, jesteście ignorantami.
Przemysław Dakowicz, Afazja polska, wyd. Sic!, Warszawa 2015, ss. 347.
Kolejny raz czytałam Twoją recenzję z zaciekawianiem, a że mamy podobne poglądy na większość tematów, chętnie przeczytam "Afazję...".
OdpowiedzUsuń