Wzgardzona miłość boli najbardziej i najłatwiej przeradza się w swoje przeciwieństwo – nienawiść. Tak było przecież z relacjami Związku Sowieckiego i Trzeciej Rzeszy. Te, tak samo kochające swoich wodzów państwa, padły sobie w ramiona, aby za kilka lat prowadzić ze sobą śmiertelny bój. A gdy ZSSR przystąpił do aliantów, stał się jednym ze sprawiedliwych, którego zbrojnym ramieniem była niezwyciężona Armia Czerwona. Wystarczy jednak sięgnąć po książki Swietłany Aleksijewicz, Wiktora Suworowa czy Nikołaja Nikulina, aby ujrzeć prawdziwy, a nie zmitologizowany obraz konfliktu, nazywanego przez Rosjan Wielką Wojną Ojczyźnianą. Ten fałszywy ogląd rzeczywistości był obowiązujący również w Polsce Ludowej i, mam wrażenie, że jeszcze długo potem. W ostatnich latach, na szczęście, zamiast niezwyciężonej krasnoj armii pojawiać się zaczęli obdarci chłopcy z karabinami na sznurkach. Zamiast etosu walki z faszyzmem – gwałty i rabunek. Do tego pamiętać należy, że Armia Czerwona, poza wygnaniem Niemców, nie przyniosła naszemu rejonowi Europy niczego dobrego.
Ten jednoznaczny obraz zdaje się nieco niuansować Luba Winogradowa, autorka „Nocnych wiedźm”, historycznego reportażu poświęconego kobietom służącym w sowieckim lotnictwie. I to największy szok, który przeżyje czytelnik po zetknięciu się z tym opracowaniem. Bowiem pisarstwo Winogradowej dalekie jest od burzenia mitów, które uprawiają Suworow i Nikulin. Dalekie jest również od detalicznego przedstawiania tragizmu wojny przez Aleksijewicz. „Nocne wiedźmy” są próbą pogodzenia ze sobą dwóch sposobów pisania o wojnie, nie tylko o tym konkretnym konflikcie. Godzą ze sobą tendencje pacyfistyczne i rozrachunkowe, w myśl których wojna to przede wszystkim rzeź, oraz brązownicze, które zamknąć można w cytacie ze znanej piosenki: jak to na wojence ładnie. Nie wszystko bowiem jest u Winogradowej zgodne z oficjalną linią, którą przyjęliby historycy za czasów ZSRR. Autorka raz po raz opisuje sytuacje, które chluby nie przynoszą, ale są nieodłącznym składnikiem wojny. Dzieje się tak, gdy Winogradowa wspomina o samosądach przeprowadzanych na jeńcach niemieckich czy o frontowych miłościach między pilotkami a oficerami. Te ostatnie często traktowane były jako próba ochrony. Autorka jednak miłosiernie milczy, nie wspominając, przed czym miałyby się chronić kobiety w środowisku wyposzczonych mężczyzn.
Widać jednak również, że „Nocne wiedźmy” nie są do końca udaną pozycją. Irytuje w nich przede wszystkim sowiecki triumfalizm. Irytują faszyści, językowy fałsz wyprodukowany w ZSSR, pokutujący do dzisiaj. Są tam Niemcy, są faszyści, ale jakoś brak nazistów, czyli socjalistów ze skrzywieniem nacjonalistycznym. Bo przecież i socjalizm, i rosyjski nacjonalizm (ubrany dla niepoznaki w szatki internacjonalizmu), to jedne z podstawowych składników sowieckiego totalitaryzmu. Autorka chce być obiektywna, co widać w mnogości zebranych przez nią faktów, ale chyba nie do końca panuje nad tak skomplikowaną materią. Ulega przede wszystkim radosnemu nastrojowi większości wspomnień przytaczanych przez weteranki osobiście, lub przeczytanych w archiwach. I to największy zarzut wobec jej tekstu. Wojna u Winogradowej to kobiece przyjaźnie, brawurowe loty, bicie faszystów, słowem – chciałoby się powiedzieć, że wesoła, męska przygoda, tyle że bez mężczyzn w roli głównej.
Z drugiej strony „Nocne wiedźmy” ukazują kawałek historii, do tej pory nie do końca obecny w świadomości społecznej. ZSRR był bodajże jedynym państwem, które w czasie II wojny w takim stopniu angażowało kobiety. Te ostatnie zgłaszały się często na ochotnika, rezygnując z pracy lub studiów. W sytuacji normalnego państwa można by docenić patriotyzm i męstwo wolontariuszek. Natomiast te decyzje, o czym autorka nie wspomina, wydają się nie tyle szczere, co podjęte po wieloletniej już indoktrynacji komunistycznej. System ten działał niczym religia, czego dowody znajdują się również na kartach „Nocnych wiedźm” – rzecz jasna, między wierszami. Kobiet-pilotek było tak wiele, że stworzyły one swój własny pułk lotniczy. A mając doświadczenie w innych działaniach kolektywnych, jak chociażby budowa moskiewskiego metra, z łatwością poddawały się one wojskowemu drylowi. Co ciekawe, dawały niekiedy wyrazy niesubordynacji, szyjąc sukienki ze spadochronów, albo uciekając ze swoich oddziałów po to, aby dostać się do jednostek lotniczych. Winogradowa nie wspomina o surowych karach; w przypadku jej bohaterek taka przygoda zawsze kończy się co najwyżej reprymendą i obcięciem żołdu. Przypomina się dowcip o Leninie z brzytwą, co to mógł zabić, a tylko opieprzył.
„Nocne wiedźmy” mogły być książką bardzo dobrą, a nawet wybitną, bo sam temat jest przecież bardzo ciekawy. Znajdują się jednak gdzieś w połowie między rzetelnym, rzemieślniczym pisaniem a propagandą. Nie wątpię, że książki tej potrzebuje społeczeństwo rosyjskie, żyjące w upadającym, coraz bardziej izolowanym mocarstwie, które próbuje coś znaczyć, angażując się w konflikty w Syrii i na wschodniej Ukrainie. To dla współczesnych Rosjan opisany w tekście obraz chłopa, który wydaje wszystkie oszczędności, aby zafundować Armii Czerwonej samolot, może być atrakcyjny. Poza Rosją wątpliwości budzi samo istnienie takiej sytuacji. Poza tym, na wojence wcale ładnie nie jest, a tego wydają się nie zauważać bohaterki „Nocnych wiedźm”.
Luba Winogradowa, Nocne wiedźmy na wojnie z lotnikami Hitlera, tłum. A. Sowińska, wyd. Czarne, Wołowiec 2016, ss. 398.
0 komentarze:
Prześlij komentarz