Ciekaw jestem, ile jeszcze takich pereł kryje się w archiwach. Wydaje się nam, że o II wojnie powiedziano wszystko, a co jakiś czas okazuje się, że na światło dzienne wychodzą kolejne wspomnienia i pamiętniki. Ten zaś jest szczególny, bo jego autor, Klemens Rudnicki, walczył najpierw w Kampanii Wrześniowej, potem został aresztowany na terenach zajętych przez Związek Sowiecki a po zawarciu układu Sikorski – Majski ruszył na bojowy szlak z armią generała Andersa, po czym osiadł na emigracji w Londynie. Jego opowieść jest więc symbolem tułaczki polskiego żołnierza oraz tragicznej historii Polski. „Na polskim szlaku” ukazało się najpierw w Londynie, nakładem oficyny Gryf. Potem w latach 80. opublikowano tę książkę w drugim obiegu. W trakcie przemian ustrojowych publikacja miała dwie, niezależne od siebie edycje. Pierwsza z nich wyszła dzięki Ossolineum, druga – wydawnictwu Rytm, wcześniej podziemnemu. Dzieje, które opisuje autor, są uniwersalne, wspólne dla dziesiątków tysięcy Polaków, rozczarowanych klęską wrześniową, a potem dobitych utratą nadziei na wolne państwo i skazanych na wychodźstwo z kraju. W przeciwnym razie ich los byłby przypieczętowany przez stalową pięść NKWD.
Wspomnienia te ukazują się w dodatku w szerszej edycji, gdyż do tekstu głównego zostało dołączonych kilka aneksów. Pierwszym z nich są „Obrazki rodzinne” napisane przez siostrę autora – Wandę. Pod względem literackim są dość przeciętne, ale za to ciekawe faktograficznie. Zawierają relacje z Kresów, które obejmują nie tylko historię rodziny Rudnickich, ale obserwacje obyczajowe i etnograficzne. Ten niedługi tekst ukazuje przedwojenną, inteligencją mentalność kresowych ziemian, co dzisiaj jest dla niektórych przedmiotem tęsknoty, a dla lewicowców dowodem na nieuleczalną pańskość Polaków. Uzupełnia publikację wywiad z córką autora – Leną Rudnicką, siostrą zakonną należącą do zgromadzenia, z którym wiąże się historia polskiego szlaku, który przeszedł twórca omawianego tekstu. Klemens Rudnicki wspomina bowiem, że wszystko zaczęło się od poświęcenia sztandaru pułku i przysięgi złożonej w Jazłowcu, w klasztorze sióstr niepokalanek. Potem przewaliła się przez Polskę miesięczna kampania zakończona podpisaniem aktu kapitulacji.
Czytając wspomnienia Rudnickiego, nie sposób nie zwrócić uwagi na honor autora. Dzisiaj interpretowany może być on jako naiwność. Z opisu walk wrześniowych wyłania się smutna obserwacja. Mianowicie, nikomu nie śniło się wówczas, że Niemcy zdolni będą do takich okrucieństw. Oficerowie, nauczeni doświadczeniem poprzednich konfliktów i wychowani na romantycznym kulcie powstań narodowych, armię niemiecką traktowali tak samo jak równorzędnego przeciwnika, któremu należy się walka zgodna z pewnymi konwencjami. Z tego też powodu po 17 września autor zbagatelizował zagrożenie sowieckie. Skoro widział we Lwowie obdartych Azjatów i niegroźny chaos, który powodowali, zdawało się mu, że ZSRR nie jest państwem tak niebezpiecznym jak III Rzesza. Już po amnestii dla więźniów politycznych w Związku Sowieckim dziwił się Rudnicki nieobecności oficerów z obozów jenieckich w Starobielsku i Ostaszkowie, ale nie spodziewał się tego, co stało się w Katyniu. Jako przedstawiciel polskiej ziemiańskiej inteligencji autor co rusz zadziwia prawością myślenia. Nawet wówczas, gdy po zdradzie jałtańskiej wciąż deklaruje się, że wierzy Zachodowi… na przyszłość.
Ta prawość przydaje się Rudnickiemu w sowieckich więzieniach, w których obcuje nierzadko z elementem przestępczym. Nie jest to jednak prawość słaba czy naiwna. Więzień polityczny, jakim był autor, wychowany w ziemiańskich, ale dość surowych warunkach, jest w stanie sprostać i odosobnieniu, i skrajnym warunkom życia, i niebezpiecznym współwięźniom. Tym ostatnim okazuje szacunek, słucha ich, idzie na kompromisy, w związku z czym nigdy nic złego ze strony tych ludzi go nie spotyka. Jakże to inna postawa w porównaniu z dzisiejszymi inteligentami, mądrzącymi się z ekranu czy gazetowych szpalt i narzekającymi na rzekomych Hunów najeżdżających polskie morze!
Wspomnienia Klemensa Rudnickiego to spotkanie ze światem już nieistniejącym, nie tylko z powodu kresowej mentalności autora, ale i gruntownej wiedzy humanistycznej. Dziś powiedzielibyśmy, że żołnierzowi niepotrzebnej. Czy na pewno? Kolejnym powodem jest wewnętrzna siła polskiego oficera. Autor, co zaznacza zaledwie kilka razy, przez całą wojnę nie widział ani żony, ani córek. Nie wiedział, co się z nimi stało, nie mając pewności, czy przeżyły wkroczenie Armii Czerwonej. Nie myślał o sobie czy o szczęściu własnym, mając jeden cel – niepodległą Rzeczpospolitą. A że w dodatku opisuje swoje przeżycia ze swadą, nierzadko z poczuciem humoru i bez fatalizmu, czyta się je jak awanturniczą powieść przygodową.
Klemens Rudnicki, Na polskim szlaku. Wspomnienia z lat 1939-1947, wyd. LTW, Łomianki 2016, ss. 382.
Wspomnienia te ukazują się w dodatku w szerszej edycji, gdyż do tekstu głównego zostało dołączonych kilka aneksów. Pierwszym z nich są „Obrazki rodzinne” napisane przez siostrę autora – Wandę. Pod względem literackim są dość przeciętne, ale za to ciekawe faktograficznie. Zawierają relacje z Kresów, które obejmują nie tylko historię rodziny Rudnickich, ale obserwacje obyczajowe i etnograficzne. Ten niedługi tekst ukazuje przedwojenną, inteligencją mentalność kresowych ziemian, co dzisiaj jest dla niektórych przedmiotem tęsknoty, a dla lewicowców dowodem na nieuleczalną pańskość Polaków. Uzupełnia publikację wywiad z córką autora – Leną Rudnicką, siostrą zakonną należącą do zgromadzenia, z którym wiąże się historia polskiego szlaku, który przeszedł twórca omawianego tekstu. Klemens Rudnicki wspomina bowiem, że wszystko zaczęło się od poświęcenia sztandaru pułku i przysięgi złożonej w Jazłowcu, w klasztorze sióstr niepokalanek. Potem przewaliła się przez Polskę miesięczna kampania zakończona podpisaniem aktu kapitulacji.
Czytając wspomnienia Rudnickiego, nie sposób nie zwrócić uwagi na honor autora. Dzisiaj interpretowany może być on jako naiwność. Z opisu walk wrześniowych wyłania się smutna obserwacja. Mianowicie, nikomu nie śniło się wówczas, że Niemcy zdolni będą do takich okrucieństw. Oficerowie, nauczeni doświadczeniem poprzednich konfliktów i wychowani na romantycznym kulcie powstań narodowych, armię niemiecką traktowali tak samo jak równorzędnego przeciwnika, któremu należy się walka zgodna z pewnymi konwencjami. Z tego też powodu po 17 września autor zbagatelizował zagrożenie sowieckie. Skoro widział we Lwowie obdartych Azjatów i niegroźny chaos, który powodowali, zdawało się mu, że ZSRR nie jest państwem tak niebezpiecznym jak III Rzesza. Już po amnestii dla więźniów politycznych w Związku Sowieckim dziwił się Rudnicki nieobecności oficerów z obozów jenieckich w Starobielsku i Ostaszkowie, ale nie spodziewał się tego, co stało się w Katyniu. Jako przedstawiciel polskiej ziemiańskiej inteligencji autor co rusz zadziwia prawością myślenia. Nawet wówczas, gdy po zdradzie jałtańskiej wciąż deklaruje się, że wierzy Zachodowi… na przyszłość.
Ta prawość przydaje się Rudnickiemu w sowieckich więzieniach, w których obcuje nierzadko z elementem przestępczym. Nie jest to jednak prawość słaba czy naiwna. Więzień polityczny, jakim był autor, wychowany w ziemiańskich, ale dość surowych warunkach, jest w stanie sprostać i odosobnieniu, i skrajnym warunkom życia, i niebezpiecznym współwięźniom. Tym ostatnim okazuje szacunek, słucha ich, idzie na kompromisy, w związku z czym nigdy nic złego ze strony tych ludzi go nie spotyka. Jakże to inna postawa w porównaniu z dzisiejszymi inteligentami, mądrzącymi się z ekranu czy gazetowych szpalt i narzekającymi na rzekomych Hunów najeżdżających polskie morze!
Wspomnienia Klemensa Rudnickiego to spotkanie ze światem już nieistniejącym, nie tylko z powodu kresowej mentalności autora, ale i gruntownej wiedzy humanistycznej. Dziś powiedzielibyśmy, że żołnierzowi niepotrzebnej. Czy na pewno? Kolejnym powodem jest wewnętrzna siła polskiego oficera. Autor, co zaznacza zaledwie kilka razy, przez całą wojnę nie widział ani żony, ani córek. Nie wiedział, co się z nimi stało, nie mając pewności, czy przeżyły wkroczenie Armii Czerwonej. Nie myślał o sobie czy o szczęściu własnym, mając jeden cel – niepodległą Rzeczpospolitą. A że w dodatku opisuje swoje przeżycia ze swadą, nierzadko z poczuciem humoru i bez fatalizmu, czyta się je jak awanturniczą powieść przygodową.
Klemens Rudnicki, Na polskim szlaku. Wspomnienia z lat 1939-1947, wyd. LTW, Łomianki 2016, ss. 382.
0 komentarze:
Prześlij komentarz