Piotr Ciszewski, Robert Nowak - Wszystkich nas nie spalicie


W ostatnich miesiącach coraz głośniej robi się na temat warszawskiej reprywatyzacji. Coraz szersze kręgi społeczeństwa dowiadują się o tym, co działo się w stolicy od kilkunastu lat. Naturalnie, skandale związane z tym procederem nie są tylko specyfiką Warszawy. O czyścicielach kamienic i dramatach zwykłych ludzi słychać bowiem w kontekście Poznania czy Krakowa; na mniejszą skalę dzieje się to praktycznie wszędzie poza Ziemiami Odzyskanymi. I teraz gdy kilka osób ze stołecznego ratusza zostało aresztowanych pod zarzutem nieprawidłowości związanych z reprywatyzacją, ukazuje się reportaż dziennikarskiego tandemu, w skład którego wchodzą Piotr Ciszewski i Robert Nowak. Obaj lewicowcy, co niespecjalnie dziwi, zważywszy również na fakt, że tradycyjny podział na prawicę i lewicę w Polsce praktycznie nie istnieje. Zdeklarowani prawicowcy okazują się przecież socjalistami, a lewicowi liberałowie – zwolennikami wolnego rynku i wolności gospodarczej. Deklaratywnie, bo żadna z dużych partii politycznych w naszym kraju nie reprezentuje autentycznego rynkowego liberalizmu. Ale nie o tym mowa.

Mowa natomiast o tak zwanej dzikiej reprywatyzacji i skupywaniu roszczeń. Na czym ono polega? W skrócie chodzi o to, że budynki trafiają nie w ręce prawowitych właścicieli czy ich potomków, ale do obcych ludzi, którzy od tych pierwszych nabyli prawa do nieruchomości. W stolicy odzyskano w ten sposób całkiem pokaźny zbiór budynków komunalnych, co często kończyło się dramatem mieszkańców. Starym bowiem obyczajem nowy właściciel podwyższa czynsz i uprzykrza życie tym lokatorom, którzy mimo wszystko zdecydowali się płacić wyższą stawkę komornego. W efekcie i tak wszyscy przenoszą się gdzie indziej, generalnie do gorszego standardu. Ciszewski i Nowak, idąc śladem Filipa Springera, opisują te działania, wpisując się w konwencję społecznie zaangażowanego reportażu. Symbolem tego zaangażowania jest Jolanta Brzeska, której uwieczniona na muralu twarz spogląda na czytelnika z okładki. To ona staje się główną bohaterką książki. I tutaj reporterzy mogli pójść dalej, i w większym stopniu skupić się na jej postaci. Rezultat byłby tekstem bardziej reportażowym, a mniej publicystycznym. Bo tej publicystyki w książce jest całkiem sporo.

Rozumiem jednak zamysł autorów, którym było przedstawienie nie tylko zamordowanej Jolanty Brzeskiej, ale i naświetlenie procederu reprywatyzacyjnego w Warszawie. Poznajemy więc kilka najsłynniejszych przykładów odzyskiwania kamienic w centrum miasta, w tym osławionej działki przy ulicy Chmielnej. Mimowolnie na kartach reportażu pojawia się pani prezydent stolicy z mężem, ale i panowie Massalski i Mossakowski, którzy w opinii świadków to wyjątkowe szuje. Opisane działanie tych dwóch ostatnich dżentelmenów jest wręcz modelowe. To oni oskarżani są przez rozmówców Ciszewskiego i Nowaka o śmierć Brzeskiej, która zginęła spalona w Lesie Kabackim. Sprawa ta wręcz woła o porządny reportaż śledczy, natomiast książka zatrzymuje się w połowie, idąc w kierunku relacjonowania kolejnych sesji Rady Miasta, na które z łaski dopuszczano pokrzywdzonych lokatorów. Zabieg ten powoduje, że „Wszystkich nas nie spalicie” wydaje się tekstem niejednorodnym: raz podejmuje wątki Brzeskiej, a innym razem wyrzuconych z domów mieszkańców. Lepsza jest jednak ta część poświęcona skupywaniu roszczeń: jest lepiej udokumentowana i napisana z większym nerwem.

Dodatkowo dowiadujemy się z książki, jak – i to już w tej dekadzie – polskie media reagowały na reprywatyzacyjne działania władz stolicy. Okazuje się, że dla gazety, której nie jest wszystko jedno, negatywnymi bohaterami tej opowieści byli… anarchiści malujący frontony kamienic oskarżycielskimi muralami. Jak wspominają twórcy reportażu, Wojciech Tymowski z tejże gazety pisał w tym kontekście o zdziczeniu obyczajów. Naturalnie, dzikimi nie byli ci, którzy wyrzucali lokatorów z ich mieszkań, ale ci, którzy te działania krytykowali. Skądinąd wiadomo, że nie ma wielu powodów, aby kochać anarchistów i antyfaszystów, ale w tej sprawie wykazali się większą przyzwoitością niż „wrażliwe społecznie” media codzienne. Pojawiać się też musi pytanie o sprawiedliwość, która związana jest z reprywatyzacją. Wiadomo przecież, że trzeba oddać to, co się zabrało. Jeśli zaś zabrało państwo, ono musi zwrócić. Tylko, że autorzy dowodzą, iż w małym stopniu nieruchomości te wracają do prawowitych właścicieli. Ci często nie żyją, albo nie są zainteresowani, albo – co więcej – ich kamienice przepadły w czasie wojny i zostały postawione na nowo po 1945 roku. Jak widać, czkawką odbija się fakt nieistnienia do tej pory ustawy reprywatyzacyjnej. Co będzie z kolejnymi kamienicami, co będzie z umoczonymi w te sprawy urzędnikami i prawnikami, czas pokaże.

Piotr Ciszewski, Robert Nowak, Wszystkich nas nie spalicie, wyd. Trzecia strona, Warszawa 2016, ss. 206.

0 komentarze:

Prześlij komentarz