Pamiętacie porwanego w 2015 roku przez Al-Kaidę dziennikarza Marcina Mamonia? Jego poszukiwania na szczęście zakończyły się powodzeniem, a niemała w tym zasługa polskich służb wywiadowczych. Nie wszyscy mieli jednak takie szczęście i zostali zamordowani przez islamskich terrorystów gdzieś w Syrii czy w Iraku. Ten właśnie Marcin Mamoń, znany już wcześniej z filmów dokumentalnych, które koncentrowały się na tematyce bliskowschodniej, napisał właśnie niezwykle interesującą „Wojnę braci”, która na polskim rynku czytelniczym jest jedną z bardziej wartościowych pozycji dotyczących islamskiego terroryzmu. Jej tytuł sugeruje natomiast istnienie pewnej wspólnoty – interesów i religii – która staje się coraz bardziej ekspansywna i co rusz dokonuje nowych aktów terroru nie tylko w Europie, ale przede wszystkim na Bliskim Wschodzie. Natomiast autor, z charakterystycznym znawstwem tematu przedstawia całą sprawę bardziej skomplikowanie, niż czynią to z definicji uproszczone przekazy medialne. I sam tytuł może być dla niektórych prowokacyjny. Dlaczego „Wojna braci”? Jaką wojnę prowadzą islamiści i skąd ten łagodny, pozytywnie nacechowany rzeczownik? Odpowiedzi znajdą się w książce.
A ta jest rasowym reportażem. Ostatnio utyskuję nieco na formę rodzimej odmiany tego gatunku, ale na szczęście politycznej odmiany reportaży, których z drugiej strony nie ma zbyt wielu, ta zła passa nie dotyczy. Podoba mi się również struktura „Wojny braci”. Autor historię swojego (i fotografa Tomasza Głowackiego) porwania zostawił na koniec, wcale nie epatując tym wątkiem na samym początku tekstu. Fakt ten jest dowodem dziennikarskiej klasy Marcina Mamonia. Poza tym „Wojna braci” to fascynujące studium międzynarodowego terroryzmu, z którym mamy coraz częściej do czynienia. Opowieści autora zaczynają się w Czeczenii, tam bowiem jeździł on na samym początku. Tam również zdobywał pierwsze kontakty, które zaowocowały rozległymi znajomościami. Bo kto z polskich dziennikarzy może pochwalić się rozmową z najważniejszymi osobami w Al-Kaidzie i Państwie Islamskim? Kontakty te, i zawarte z bojownikami przyjaźnie, owocują więc potężnym materiałem faktograficznym, którego w życiu nie zbierze żaden schowany w hotelu reporter. Mamoń w hotele się nie bawi, śpi pod gołym niebem i w ziemiankach bojowników. Wracając do Czeczenii, zaznaczyć muszę, że według autora jest ona jednym z kamieni milowych procesu radykalizowania się wspólnoty muzułmańskiej na Bliskim Wschodzie.
Autor poświęca swój reportaż również na opisanie sytuacji w Syrii, którą opisuje z perspektywy roku 2012, jak i 2015. Ponownie jego tekst nie jest zbiorem geopolitycznych rozważań teoretycznych, ale zawiera opisy podróży pod ostrzałem i rozmów z powstańcami walczącymi z reżimem Asada. Wielu z nich żałuje, że autor nie nawrócił się na islam, ale nie bez powodu nazywają go bratem, terminem zarezerwowanym dla członków muzułmańskiej ummy – wspólnoty wszystkich wierzących w Mahometa i Allacha. Mimo tego autor nie ulega optyce bojowników, którzy nierzadko stają się również terrorystami. Tych dwóch światów nie da się bowiem odseparować. I w tym leży trudność w ocenie zjawiska. Z pewnością jednoznacznie negatywnie ocenia autor terrorystyczną działalność Al-Kaidy oraz Państwa Islamskiego, ale przywołując ludzkie historie, nie ocenia pojedynczych przypadków. Interpretację pozostawia czytelnikom.
Innym ciekawym aspektem „Wojny braci” jest rozdział poświęcony Ukrainie, na której przeciwko Rosji walczą nie tylko kijowscy patrioci i nacjonaliści, ale również muzułmańscy bojownicy, co dla tych drugich stanowi swoistą zemstę za Czeczenię. Co więcej, nieznanym faktem jest również kwestia Batalionu Świętej Marii, którego lider Dmytro Korczyński marzy o chrześcijańskim talibanie, który siałby postrach wewnątrz Federacji Rosyjskiej. Interesujący jest również powracający wciąż wątek Państwa Islamskiego, które według autora jest bytem w mniejszym stopniu religijnym, niż przedstawiają go telewizja czy internet. ISIS więc to przede wszystkim organizm polityczny, religię wykorzystujący w sposób instrumentalny. Idea dżihadu, którą rozprzestrzenia, istnieje dla tysięcy ochotników, również tych z Europy Zachodniej. Dowodem na to jest, zdaniem autora, wierchuszka organizacji, złożona w dużej mierze z wysokich urzędników irackiej partii Baas, która rządziła tym krajem za czasów Saddama Husajna. O rozmijaniu się oczekiwań z rzeczywistością świadczą również dezercje z Państwa Islamskiego, które Marcin Mamoń również opisuje.
Nie sposób w tak krótkim tekście zwrócić uwagi na wszystkie walory „Wojny braci”, warto jednak pamiętać, że mamy do czynienia z bardzo dobrą, profesjonalnie napisaną i udokumentowaną pozycją reportażową, której głównym atutem jest znajomość tematu w stopniu niedostępnym dla większości dziennikarzy. Liczba informacji zawartych w książce musi robić wrażenie, a wśród nich znajduje się wiele takich, o których słyszy się po raz pierwszy. Zagadnienie islamskiego terroryzmu i globalnego dżihadu okazuje się bowiem kwestią bardziej skomplikowaną i niejednorodną, niż to się wydaje.
Marcin Mamoń, Wojna braci. Bojownicy, dżihadyści, kidnaperzy, wyd. Literackie, Kraków 2017, ss. 488.
0 komentarze:
Prześlij komentarz