Pewien znany bloger napisał ostatnio, że „Ziemia jałowa” Magdaleny Okraski to książka słaba. Fakt, nie ma w niej mowy o niedolach polskich palaczy marihuany, o problemach z dostępnością do ścieżek rowerowych czy trudnym żywocie wegan. Nie odnajdzie się w niej więc miejski aktywista, co to by bardzo chciał, aby było jak na Zachodzie, albo i bardziej. Bo „Ziemia obiecana” nie opowiada o niczym, o czym by chcieli pisać panowie z dzisiejszych salonów i saloników, nie tylko warszawskich. Nie jest to więc opowieść, po którą chętnie sięgnie nasza kawiorowa lewica, dla której najważniejsze jest, aby przed wegańskim bistro znalazł się stojak na rowery. W kolorach tęczy, oczywiście! Nie znaczy to, że książka ta nie porusza problemów, ważnych szczególnie dla tych, którzy serce mają po lewej stronie. Mowa w niej o temacie wstydliwym, czyli o nieudanej transformacji gospodarczej, która uderzyła w Zagłębie.
Zagłębie Śląsko-Dąbrowskie to bowiem region zapomniany przez Boga i ludzi. Region, który twórcy mało śmiesznych memów i jutubowego szmelcu widzą przez pryzmat Sosnowca. Ten zaś sam stał się dla nich miastem-memem. Inni Zagłębie mylą ze Śląskiem, nie patrząc na to, jak silne animozje trwają między mieszkańcami obu tych regionów. Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Będzin czy w końcu miasto zamieszkania autorki – Zawiercie – to rejon niejednorodny i mało wyrazisty. Z jednej strony oparty o Śląsk, z drugiej o Jurę Krakowsko-Częstochowską, stał się w latach 70. ubiegłego wieku ziemią obiecaną, do której z całej Polski zjeżdżano za pracą. Powstawały huty, kopalnie, prężnie działał przemysł wytwórczy – miano więc po co tutaj przyjeżdżać. A ci, którzy tutaj osiadali, zakładali rodziny i powoli wrastali w to miejsce, które stawało się ich własnym. Po ponurej dekadzie lat 80., gdy za sprawą Leszka Balcerowicza wdrożono szokową terapię gospodarczą, zaczęły się kłopoty. I ziemia obiecana stała się dziś – za Eliotem – ziemią jałową. Scenariusz był zawsze podobny, gdzieś w połowie lat 90. fabrykę wyprzedawano za bezcen, a nowy właściciel – szybciej lub wolniej – zwijał interes. Winnych nie było, bo tłumaczono, że tak musiało być, bo przecież polski przemysł taki niewydolny i gdzie mu do niemieckich wzorców. Jakimś cudem Czesi większość swojego przemysłu uratowali, o czym doskonale wiedzą ci, którzy mieszkają przy granicy i dojeżdżają tam do pracy.
Obraz Zagłębia, który pojawia się na kartach „Ziemi obiecanej” jest więc ponury. Ponury był też przed wojną, o czym autorka również wspomina. Tutaj bezrobocie zawsze było problemem, zdaje się mówić, przytaczając fragmenty pamiętników tamtejszych mieszkańców. Nie inaczej jest dzisiaj, ponieważ proceder wyprzedaży majątku publicznego, który odbywał się we wtórze z pieśnią o nierentowności, większość Zagłębiaków pozbawił pracy. A poradzili sobie nieliczni; reszty nie przekonały motywacyjne gadki o wędce i rybie. Magdalena Okraska pokazuje więc, jak kolejne rządy nie miały pomysłu na tych ludzi. Jak niefrasobliwie pozbawiano ich miejsc pracy, nie dając niczego w zamian. I nie łudźmy się, podobne historie czekają Śląsk, gdy pod dyktatem Unii Europejskiej zaczniemy rezygnować z wydobycia węgla. Walka ta wcale nie toczy się o ekologię, jak chcieliby co niektórzy. To będzie drugi akt tej ponurej historii.
A historia ta, opisana na kartach reportażu przez młodą autorkę, jest ukazana na szerszym społecznym tle. Jej lokalny patriotyzm widać szczególnie, gdy opisuje swoje miejsce zamieszkania – Zawiercie. Pisze nie tylko o biedzie i bezrobociu – pokazuje gierkowskie osiedla mieszkaniowe, wędrując po położonymi pomiędzy nimi wertepach. Opisuje koloryt lokalnego targowiska, a także więzi międzyludzkie, które pojawiają się w takich niewielkich ośrodkach. Oprowadza czytelnika po księżycowych krajobrazach powstałych z nieistniejących zakładów przemysłowych. Pisze tak, aż prawie chciałoby się tam zamieszkać. Tylko że stamtąd się raczej ucieka. Nie jest to więc, jak chciałby pewien wspomniany przeze mnie bloger, słaba publikacja. Jest wręcz przeciwnie, a „Ziemia jałowa” stanowi wyrzut sumienia dla tych, którzy zdecydowali się niszczyć polski przemysł. Obojętnie, w imię jakich ideałów. Nie mam również złudzeń, że tematyka ta zostanie podjęta przez polską lewicę. Ta ma przecież zupełnie inne problemy, a problemami socjalnymi przestała zajmować się już dawno.
Magdalena Okraska, Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu, wyd. Trzecia Strona, Warszawa 2018, ss. 263.
Zagłębie Śląsko-Dąbrowskie to bowiem region zapomniany przez Boga i ludzi. Region, który twórcy mało śmiesznych memów i jutubowego szmelcu widzą przez pryzmat Sosnowca. Ten zaś sam stał się dla nich miastem-memem. Inni Zagłębie mylą ze Śląskiem, nie patrząc na to, jak silne animozje trwają między mieszkańcami obu tych regionów. Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Będzin czy w końcu miasto zamieszkania autorki – Zawiercie – to rejon niejednorodny i mało wyrazisty. Z jednej strony oparty o Śląsk, z drugiej o Jurę Krakowsko-Częstochowską, stał się w latach 70. ubiegłego wieku ziemią obiecaną, do której z całej Polski zjeżdżano za pracą. Powstawały huty, kopalnie, prężnie działał przemysł wytwórczy – miano więc po co tutaj przyjeżdżać. A ci, którzy tutaj osiadali, zakładali rodziny i powoli wrastali w to miejsce, które stawało się ich własnym. Po ponurej dekadzie lat 80., gdy za sprawą Leszka Balcerowicza wdrożono szokową terapię gospodarczą, zaczęły się kłopoty. I ziemia obiecana stała się dziś – za Eliotem – ziemią jałową. Scenariusz był zawsze podobny, gdzieś w połowie lat 90. fabrykę wyprzedawano za bezcen, a nowy właściciel – szybciej lub wolniej – zwijał interes. Winnych nie było, bo tłumaczono, że tak musiało być, bo przecież polski przemysł taki niewydolny i gdzie mu do niemieckich wzorców. Jakimś cudem Czesi większość swojego przemysłu uratowali, o czym doskonale wiedzą ci, którzy mieszkają przy granicy i dojeżdżają tam do pracy.
Obraz Zagłębia, który pojawia się na kartach „Ziemi obiecanej” jest więc ponury. Ponury był też przed wojną, o czym autorka również wspomina. Tutaj bezrobocie zawsze było problemem, zdaje się mówić, przytaczając fragmenty pamiętników tamtejszych mieszkańców. Nie inaczej jest dzisiaj, ponieważ proceder wyprzedaży majątku publicznego, który odbywał się we wtórze z pieśnią o nierentowności, większość Zagłębiaków pozbawił pracy. A poradzili sobie nieliczni; reszty nie przekonały motywacyjne gadki o wędce i rybie. Magdalena Okraska pokazuje więc, jak kolejne rządy nie miały pomysłu na tych ludzi. Jak niefrasobliwie pozbawiano ich miejsc pracy, nie dając niczego w zamian. I nie łudźmy się, podobne historie czekają Śląsk, gdy pod dyktatem Unii Europejskiej zaczniemy rezygnować z wydobycia węgla. Walka ta wcale nie toczy się o ekologię, jak chcieliby co niektórzy. To będzie drugi akt tej ponurej historii.
A historia ta, opisana na kartach reportażu przez młodą autorkę, jest ukazana na szerszym społecznym tle. Jej lokalny patriotyzm widać szczególnie, gdy opisuje swoje miejsce zamieszkania – Zawiercie. Pisze nie tylko o biedzie i bezrobociu – pokazuje gierkowskie osiedla mieszkaniowe, wędrując po położonymi pomiędzy nimi wertepach. Opisuje koloryt lokalnego targowiska, a także więzi międzyludzkie, które pojawiają się w takich niewielkich ośrodkach. Oprowadza czytelnika po księżycowych krajobrazach powstałych z nieistniejących zakładów przemysłowych. Pisze tak, aż prawie chciałoby się tam zamieszkać. Tylko że stamtąd się raczej ucieka. Nie jest to więc, jak chciałby pewien wspomniany przeze mnie bloger, słaba publikacja. Jest wręcz przeciwnie, a „Ziemia jałowa” stanowi wyrzut sumienia dla tych, którzy zdecydowali się niszczyć polski przemysł. Obojętnie, w imię jakich ideałów. Nie mam również złudzeń, że tematyka ta zostanie podjęta przez polską lewicę. Ta ma przecież zupełnie inne problemy, a problemami socjalnymi przestała zajmować się już dawno.
Magdalena Okraska, Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu, wyd. Trzecia Strona, Warszawa 2018, ss. 263.
Książka wydaje się ciekawa
OdpowiedzUsuńI jest bardzo ciekawa. Idzie w poprzek lewicy i prawicy.
Usuń