Czy istnieją na tym świecie intelektualiści nielewicowi? Z pewnością dla tych z lewej strony odpowiedź musi być negatywna, w myśl zasady: kto nie z nami, ten przeciwko nam. Natomiast dla tych drugich, wykluczonych w myśl tolerancji represywnej, sprawa nie jest już taka prosta. Okazuje się bowiem, że świat myśli i idei – jak wszystko – jest podzielony, i to według przeróżnych kategorii. Religijnych, społecznych, gospodarczych czy w końcu politycznych. Fakt tego podziału prowokuje zatem do istnienia sporów światopoglądowych, lecz te – dziwnym trafem – toczą się na dwa sposoby. Albo stanowią pozorny spór w światku lewicowych intelektualistów, albo wychodzą ze świata myślicieli konserwatywnych i nie są przez lewicę zauważane. Chyba że jako przyczynek do kpiny i cynicznych uśmieszków. Toteż Roger Scruton, znany i uznany brytyjski filozof, nie ma złudzeń. Jego praca, co zaznacza w ostatnim zdaniu „Myślicieli nowej lewicy”, jest daremna. Naturalnie więc rodzić się musi pytanie, w jakim celu pojawiła się jego książka, będąca krytyką sposobu myślenia pogrobowców Karola Marksa? Być może to ostatnie zdanie jest zaledwie grą podjętą z czytelnikiem, który doszedł do końca tekstu, a być może wynika ze zjadliwego angielskiego sarkazmu, od którego skrzy się ta publikacja.
Fakt ten nie jest jednak najważniejszy, bo przecież nie może nam przesłonić faktów, które zdają się krzyczeć z każdej strony „Myślicieli nowej lewicy”: ta ostatnia jest współczesną gnozą, wiarą religijną, która w świecie bez religii ma stać się językiem nowej, świeckiej transcendencji. Może to i uproszczenie, ale Scruton pisze przekonywająco, analizując meandry i bezdroża myśli przedstawicieli tak zwanej Nowej Lewicy. Jego wykład jest chronologiczny, bo zaczyna się od Brytyjczyka Erica Hobsbawma, publikującego krótko po II wojnie światowej, a kończy się na Slavoju Žižku, idolu współczesnych studentów kulturoznawstwa. Co jest zatem punktem wspólnym tych wszystkich przedstawionych przez Scrutona ideologów? Co stanowi wspólny mianownik dla wyżej wymienionych, ale i dla Sartre’a, Habermasa, Foucaulta, Lacana, czy w końcu Gramsciego? Jest to z pewnością rewolucyjna wiara w to, że można zmienić naturę człowieka tak, aby był on w stanie stworzyć utopię. Jednym słowem, jest to głupstwo stare jak stary jest dzisiaj Karol Marks. Autor w ostatnim rozdziale nie może wyjść ze zdumienia, że idee marksizmu-leninizmu, które zdawał się pogrzebać raz na zawsze upadek komunistycznej Europy, odżyły znów w najmłodszym pokoleniu myślicieli. Zastanawia się więc, skąd ta atrakcyjność.
Można zobaczyć ją na poziomie języka, bowiem lewica komunistyczna zawsze dokonywała jego dekonstrukcji, tworząc nowomowę, która dzisiaj buduje ideę politycznej poprawności. Lewica więc, pragnąc równości, sama sobie zaprzecza, twierdząc, że w społeczeństwach istnieją ludzie, którzy w publicznym dyskursie nie powinni istnieć (na przykład liberałowie gospodarczy, nacjonaliści, chrześcijanie itd.). Innym źródłem atrakcyjności jest mglista obietnica iluminacji, która roztaczana jest przed odbiorcami filozoficznych tekstów lewicy. Analizując ich język, Scruton dochodzi do wniosku, który być może wzbudzi furię w tymże środowisku, że większość dzieł omówionych przez niego autorów to po prostu bełkot. A bełkot, zdaniem konserwatysty, jest sposobem na zaciemnienie przekazu i na ukrycie go pod pseudointelektualnym slangiem, którego odszyfrowanie zwiastuje dotknięcie tajemnicy, niczym u alchemika zgłębiającego okultystyczne księgi.
Jednym z najbardziej niedorzecznych pomysłów na formę tekstów, które mają zaciemniać ich właściwy przekaz, jest używanie symboli matematycznych. Czynili tak Jacques Lacan i Alain Badiou – ten pierwszy, jak twierdzi Scruton, bez znajomości matematyki. Co więcej, Lacan w jednym ze swoich pseudomatematycznych twierdzeń zastosował pierwiastek z liczby minus jeden. Fakt ten mówi sam za siebie. Po odarciu tych tekstów z pozorów naukowości okazuje się więc, że kryją się za nimi dwie rzeczy: po pierwsze pustka, widoczna chyba najbardziej u Jeana Paula Sartre’a, a po drugie nienawiść do wszystkiego, co kojarzone z konserwatywnym sposobem życia: kapitalizmem, klasą średnią, religią. Język tych filozoficznych traktatów, zanim (albo jeśli w ogóle) dojdzie się do ich sedna, składa się zatem z zaklęć, ukutych ze słów, które w ustach ich autorów dawno straciły swoje prawdziwe znaczenie.
Co zatem stanie się, gdy odrzemy je z tego bełkotu? Ukażą się stare koncepty, znane już od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Pogarda dla odmiennych poglądów, chęć eksterminacji inaczej myślących i totalna destrukcja, po której ma zapanować nowy ład. Jaki, tego nikt z rzeczonych myślicieli nie tłumaczy. W tym świetle nie będzie więc dziwił fakt, że Slavoj Žižek wychwalał „terror humanistyczny” Robespierre’a, a z drugiej strony ganił to samo zjawisko w hitlerowskich Niemczech. Tenże słoweński filozof stwierdził również, że różnica między stalinowskim gułagiem a nazistowskim obozem zagłady była w danym momencie historycznym różnicą między cywilizacją a barbarzyństwem. Inni, jak Alain Badiou, pisali peany na cześć Lenina oraz Mao, nie mogąc nachwalić się rewolucji kulturalnej w Chinach. Ten, tak naprawdę, nihilizm myślicieli Nowej Lewicy, najlepiej podsumowuje sam Roger Scruton: o jaką sprawę chodzi? Odpowiedź znajdziecie na każdej stronie ich bezmyślnej paplaniny. O żadną.
Roger Scruton, Głupcy, oszuści i podżegacze. Myśliciele Nowej Lewicy, tłum. F. Filipowski, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2018, ss. 427.
Fakt ten nie jest jednak najważniejszy, bo przecież nie może nam przesłonić faktów, które zdają się krzyczeć z każdej strony „Myślicieli nowej lewicy”: ta ostatnia jest współczesną gnozą, wiarą religijną, która w świecie bez religii ma stać się językiem nowej, świeckiej transcendencji. Może to i uproszczenie, ale Scruton pisze przekonywająco, analizując meandry i bezdroża myśli przedstawicieli tak zwanej Nowej Lewicy. Jego wykład jest chronologiczny, bo zaczyna się od Brytyjczyka Erica Hobsbawma, publikującego krótko po II wojnie światowej, a kończy się na Slavoju Žižku, idolu współczesnych studentów kulturoznawstwa. Co jest zatem punktem wspólnym tych wszystkich przedstawionych przez Scrutona ideologów? Co stanowi wspólny mianownik dla wyżej wymienionych, ale i dla Sartre’a, Habermasa, Foucaulta, Lacana, czy w końcu Gramsciego? Jest to z pewnością rewolucyjna wiara w to, że można zmienić naturę człowieka tak, aby był on w stanie stworzyć utopię. Jednym słowem, jest to głupstwo stare jak stary jest dzisiaj Karol Marks. Autor w ostatnim rozdziale nie może wyjść ze zdumienia, że idee marksizmu-leninizmu, które zdawał się pogrzebać raz na zawsze upadek komunistycznej Europy, odżyły znów w najmłodszym pokoleniu myślicieli. Zastanawia się więc, skąd ta atrakcyjność.
Można zobaczyć ją na poziomie języka, bowiem lewica komunistyczna zawsze dokonywała jego dekonstrukcji, tworząc nowomowę, która dzisiaj buduje ideę politycznej poprawności. Lewica więc, pragnąc równości, sama sobie zaprzecza, twierdząc, że w społeczeństwach istnieją ludzie, którzy w publicznym dyskursie nie powinni istnieć (na przykład liberałowie gospodarczy, nacjonaliści, chrześcijanie itd.). Innym źródłem atrakcyjności jest mglista obietnica iluminacji, która roztaczana jest przed odbiorcami filozoficznych tekstów lewicy. Analizując ich język, Scruton dochodzi do wniosku, który być może wzbudzi furię w tymże środowisku, że większość dzieł omówionych przez niego autorów to po prostu bełkot. A bełkot, zdaniem konserwatysty, jest sposobem na zaciemnienie przekazu i na ukrycie go pod pseudointelektualnym slangiem, którego odszyfrowanie zwiastuje dotknięcie tajemnicy, niczym u alchemika zgłębiającego okultystyczne księgi.
Jednym z najbardziej niedorzecznych pomysłów na formę tekstów, które mają zaciemniać ich właściwy przekaz, jest używanie symboli matematycznych. Czynili tak Jacques Lacan i Alain Badiou – ten pierwszy, jak twierdzi Scruton, bez znajomości matematyki. Co więcej, Lacan w jednym ze swoich pseudomatematycznych twierdzeń zastosował pierwiastek z liczby minus jeden. Fakt ten mówi sam za siebie. Po odarciu tych tekstów z pozorów naukowości okazuje się więc, że kryją się za nimi dwie rzeczy: po pierwsze pustka, widoczna chyba najbardziej u Jeana Paula Sartre’a, a po drugie nienawiść do wszystkiego, co kojarzone z konserwatywnym sposobem życia: kapitalizmem, klasą średnią, religią. Język tych filozoficznych traktatów, zanim (albo jeśli w ogóle) dojdzie się do ich sedna, składa się zatem z zaklęć, ukutych ze słów, które w ustach ich autorów dawno straciły swoje prawdziwe znaczenie.
Co zatem stanie się, gdy odrzemy je z tego bełkotu? Ukażą się stare koncepty, znane już od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Pogarda dla odmiennych poglądów, chęć eksterminacji inaczej myślących i totalna destrukcja, po której ma zapanować nowy ład. Jaki, tego nikt z rzeczonych myślicieli nie tłumaczy. W tym świetle nie będzie więc dziwił fakt, że Slavoj Žižek wychwalał „terror humanistyczny” Robespierre’a, a z drugiej strony ganił to samo zjawisko w hitlerowskich Niemczech. Tenże słoweński filozof stwierdził również, że różnica między stalinowskim gułagiem a nazistowskim obozem zagłady była w danym momencie historycznym różnicą między cywilizacją a barbarzyństwem. Inni, jak Alain Badiou, pisali peany na cześć Lenina oraz Mao, nie mogąc nachwalić się rewolucji kulturalnej w Chinach. Ten, tak naprawdę, nihilizm myślicieli Nowej Lewicy, najlepiej podsumowuje sam Roger Scruton: o jaką sprawę chodzi? Odpowiedź znajdziecie na każdej stronie ich bezmyślnej paplaniny. O żadną.
Roger Scruton, Głupcy, oszuści i podżegacze. Myśliciele Nowej Lewicy, tłum. F. Filipowski, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2018, ss. 427.
0 komentarze:
Prześlij komentarz