Biskup Grzegorz Ryś rzekł ostatnio, że nie wolno nawracać protestantów. Jeśli ktoś dziwi się temu dictum, odsyłam do wydarzeń sprzed trzech lat, czyli uroczystego świętowania w Kościele katolickim pięćsetnej rocznicy rewolucji protestanckiej. Wziął w nim udział również Franciszek, co wśród autentycznie wierzących katolików wywołało zdumienie. Większość natomiast przyjęła te smutne fakty wzruszeniem ramion. Ale wyobraźmy sobie potomków Ludwika XVI, którzy świętują rocznicę rewolucji francuskiej. Absurd, prawda? Do takich absurdów doszliśmy w Kościele katolickim, co jest i śmieszne, i straszne. Pisze o tym Paweł Lisicki w pierwszym rozdziale „Lutra”, który jest książką biograficzną tytułowej postaci. Jest również – w mniejszym stopniu – smutną analizą zmian we współczesnym Kościele, ze szczególnym uwzględnieniem ekumenizmu. Kto zna teksty czy wypowiedzi Lisickiego, nie będzie zaskoczony; autor bardzo krytycznie wypowiada się na temat nowinek, które nastały po II Soborze Watykańskim. I równie krytycznie pisze o Lutrze.
Jego biografia jest przede wszystkim solidnie udokumentowana i nie wpada w jednostronność, gdy źródła są ze sobą niezgodne. Tak dzieje się chociażby w przypadku wstąpienia młodego Marcina Ludera (takie naprawdę nosił nazwisko) do zakonu augustianów. Film Grzegorza Brauna „Luter i rewolucja protestancka” oraz książka ks. Jeana-Michela Gleize „Prawdziwe oblicze Lutra” (skądinąd oba bardzo dobre i godne obejrzenia oraz przeczytania) są tutaj jednogłośne. Oba stwierdzają bez wątpienia, że wstąpienie do klasztoru było wynikiem zabójstwa w pojedynku i pozwoliło Lutrowi schronić się przed odpowiedzialnością. Lisicki nie jest do końca przekonany do tej tezy; nie wyklucza jej, ale z drugiej strony widzi, że powody mogły być również stricte religijne. Nie chodzi o to przecież, aby nad wyraz demonizować postać rewolucjonisty, ale aby ukazać jego prawdziwy obraz, nawet jeśli złożony ze sprzeczności. I to chyba te właśnie paradoksy są najciekawszym aspektem życia tego człowieka. Lutrowi przecież nie można odmówić ani religijnej żarliwości, ani zaangażowania w wiarę czy nawet dążenia do prawdy. W końcu najwięcej zła czynią ci, którzy chcą dobrze, ale zabierają się do tego nieodpowiednio.
Luter w pewnym momencie również stracił kontakt z rzeczywistością. Tak bardzo uwierzył w swoją misję, że zamknął się na argumenty drugiej strony, nawet jeśli racjonalne i wysuwane w dobrej wierze. Jego odejście z Kościoła też początkowo nie było takie oczywiste; nie było motywacją Lutra tworzenie nowej organizacji religijnej, ale odnowa tego, co już było. Niestety, brak posłuszeństwa oraz pycha zrobiły swoje: sprawa wymknęła się spod kontroli i poskutkowała nie tylko powstaniem heretyckiego zgromadzenia, ale dała asumpt politykom do załatwiania swoich spraw, co skończyło się jak zwykle w takich sytuacjach – rozlewem krwi. A Luter zapieklił się w nienawiści do papieża i Kościoła katolickiego, co zamknęło go w bańce – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – hejtu. Hejt ten owocował obscenicznym językiem oraz takowymi ilustracjami (kilka z nich jest przedstawionych w książce Lisickiego, są obrzydliwe). Nie zauważył również, że stworzona przez niego zasada sola scriptura jest sprzeczna wewnętrznie (pierwsi chrześcijanie nie znali przecież Pisma Świętego w renesansowym i również dzisiejszym rozumowaniu). Poczuł się również na tyle pewnie, że sfałszował część wersetów z Listów Apostolskich oraz wypaczył naukę o usprawiedliwieniu. Trzeba dodać, że tą karykaturalną nauką posługuje się sporo katolików.
Sam ją osobiście słyszałem na katechezach neokatechumenalnych, na których prowadzący starali się imputować słuchającym owieczkom, że praca nad sobą nie ma sensu i że w zasadzie człowiek musi grzeszyć. Jest to nic innego jak zdanie Lutra, który przygnieciony własnymi namiętnościami doszedł do wniosku, że uczynki są daremne, a jeśli człowiek jest usprawiedliwiony przez Boga, może do woli grzeszyć. Nietrudno się domyślić, że to spore ułatwienie, które wielu się spodobało. Mieli oto autorytet, który pozwalał im zajmować się ciemnymi sprawkami (skorzystało na tym wielu polityków) i dawał przy tym pewność zbawienia. Mam nadzieję, że Bóg w swoim miłosierdziu wybaczył im tę daleko posuniętą naiwność.
Nie reformacja więc, ale rewolucja: tak wyglądają narodziny protestantyzmu w publikacji Pawła Lisickiego, co jest bardziej zgodne z prawdą niż ugrzecznione szkolne apologie tego przewrotu. Reformacja spowodowała w Europie trwałe podziały, zaraziła herezją całe połacie naszego kontynentu, a dzisiaj jej ewangelikalna, charyzmatyczna odmiana zielonoświątkowa jest kolejną mutacją, która podbija praktycznie bez walki dusze katolików na całym świecie. A biskup Grzegorz Ryś stoi w jej awangardzie, bo skoro twierdzi, że protestantów nie należy nawracać, to wydaje się nieprzekonany do zdania, że pełnia prawdy znajduje się w Kościele katolickim. A skoro katolik kocha protestantów, to nie powinno być mu wszystko jedno, jaką wiarę wyznają. Lisickiemu nie jest wszystko jedno, stąd i jego „Luter”.
Paweł Lisicki, Luter. Ciemna strona rewolucji, wyd. Fronda, Warszawa 2017, ss. 319.
Świetna książka, też miałam przyjemność ją przeczytać:)
OdpowiedzUsuńCieszę się i pozdrawiam!
UsuńNie ukrywam, że tej książki jestem ciekawa głównie ze względu na fakt upodobania do biografii jako takich. A, że o Lutrze wiem niewiele więcej niż mówili w szkole, chętnie się dokształcę. A co do nawracania protestantów...
OdpowiedzUsuńBardzo chcę wierzyć, że nie chodziło abp. Rysiowi o to, co powiedział. Że to jedynie nieszczęśliwy skrót myślowy lub coś w tym stylu... I poniekąd trochę to rozumiem. Posłużę się analogią. Kiedyś usłyszałam (odnośnie stosunku kościoła do homoseksualizmu akurat) "Bóg brzydzi się homoseksualizmem, ale kocha homoseksualistów, bo to też Jego dzieci. Błądzące, ale dzieci i dopóki żyją mają szansę do Niego wrócić"... I tak mi to zdanie zaświtało w kontekście tych nieszczęsnych protestantów. W sensie: należy walczyć z protestantyzmem, nie z protestantami.
Zgadzam się z tym, co piszesz odnośnie protestantów i homoseksualistów. Natomiast jeśli chodzi o bpa Rysia, zdarzyło mi się rozmawiać z pewnym duchownym, który potwierdził jego zdanie. Był negatywnie nastawiony do nawracania protestantów, gdyż - jak powiedział - nie są oni dla nas konkurencją. Kłaniają się owoce Soboru Watykańskiego II, a wystarczy zajrzeć do encykliki Piusa X "Pascendi dominici gregis", aby stwierdzić, że ktoś nas robi w konia z tym tak zwanym nowym nauczaniem Kościoła. Żadnego nowego nauczania nie ma, bo Sobór nie był dogmatyczny i nie ustalił nowych zasad; jego zadaniem było prostsze wytłumaczenie obowiązującej nauki Kościoła katolickiego. Skoro zaś coś jest z nią sprzeczne, należy to odrzucić, nieważne, czy promuje to świecki, biskup, a nawet papież.
UsuńNawiązując do kwestii nawracania to trzeba przypomnieć sytuację Śląska. Habsburgowie wyznawali zasadę: ''raczej niech będzie pustynia niż kraj heretycki". Należy wspomnieć o dragonadach. Takiego delikwenta umieszczano w domu np. protestanta do czasu aż się nawróci.
OdpowiedzUsuń''Cuius religio, eius religio".
W przyszłości na pewno przeczytam!
OdpowiedzUsuń