Historia Kościoła katolickiego jest fascynującą opowieścią nie tylko o świętych, liturgii czy kulcie, ale także o polityce. Ta największa na świecie organizacja religijna to tysiące misji dyplomatycznych, konflikty, wojny, spory z władzą świecką oraz próby porozumienia się z nią. A już XX wiek to przyspieszenie, które zbiegło się z powstaniem i upadkiem ideologii totalitarnych, przebiegiem dwóch wielkich wojen oraz tworzeniem nowego porządku światowego. Te gorące polityczne lata towarzyszyły równie gorącym zmianom religijnym, których widocznym znakiem były dwa wydarzenia: Sobór Watykański II oraz posoborowa reforma liturgii Mszy świętej. Te dwa kamienie milowe przeorały Kościół katolicki w tak ogromnym stopniu, że dzisiaj ani trochę nie przypomina on samego siebie sprzed kilku dekad. To, co do tej pory uważane było za herezję, dzisiaj jest głoszone jako obowiązująca nauka, a prawidła wiary, których jeszcze w latach 50. nikt oficjalnie nie podważał, są traktowane jako odstępstwo od prawd katolickich. Ich głosiciele zaś traktowani są jak kościelni foliarze, którzy chcieliby budować skansen, zamiast angażować się w nową ewangelizację. I skoro ryba psuje się od głowy, warto zajrzeć tam, gdzie rozpoczynają się wszelkie zmiany. Do Watykanu.
I w tym celu należy spojrzeć do „Watykanu” – powieści Malachiego Martina, która wydana została w dwóch tomach przez wydawnictwo Antyk. Pochwalić muszę na wstępie korektę, która tym razem się postarała i uniknęła rażących błędów, jakie pojawiły się w poprzedniej powieści autora – również dwutomowym „Ostatnim konklawe”. Autor książki, amerykański katolicki dysydent, który odsunął się od zakonu jezuitów po Soborze Watykańskim II, zawarł w niej pół wieku historii Państwa Kościelnego, ubierając ją w sensacyjne szaty powieści szpiegowskiej. Jej głównym bohaterem jest Richard Lansing, pochodzący z Chicago młody ksiądz, który w 1945 roku, a więc świeżo po zakończeniu wojny, przyjeżdża ze Stanów Zjednoczonych do Rzymu. Wkrótce dostaje misję i wyjeżdża do Europy Wschodniej, gdzie jego zadaniem jest stworzenie siatki wywiadowczej, która umożliwiłaby Watykanowi wywiedzenie się w sytuacji katolików za żelazną kurtyną. Czytelnik śledzi jednak nie tylko losy tego bohatera. Równie ważną postacią jest w „Watykanie” Guido de la Valle – szara eminencja Państwa Kościelnego, strażnik tajemniczej umowy, co do której brzmienia nie jesteśmy pewni prawie do końca lektury. Od początku domyślamy się jednak, że jest w nią uwikłana masoneria.
Tysiąc stron tej powieści układa się w historyczny fresk, prowadzący od powojnia aż do lat 80. wieku XX. Śledzimy losy kolejnych papieży – tutaj występującymi nie pod swoimi pontyfikalnymi imionami, ale – co ciekawe – zmodyfikowanymi nazwiskami. Od początku więc wiemy, kto jest kim, a autor zyskuje usprawiedliwienie przed krytyką. W razie ataku może przecież powiedzieć, że „Watykan” jest li tylko fikcją literacką. Pod tą fikcją kryją się jednak prawdziwe wydarzenia polityczne – układy z faszystowskimi Włochami, pomoc nazistom w ucieczce do Ameryki Południowej, brak reakcji na komunizm czy próby układania się z rządami totalitarnymi. Kryją się pod nią również znaczące zdarzenia w łonie samego Kościoła – sobór, reforma liturgiczna, kolejne konklawe, a także tajemnicza przedwczesna śmierć papieża Jana Pawła I. Do tego dochodzi ważny wątek machinacji finansowych związanych z Bankiem Watykańskim, który przedstawiony jest bez jednoznacznej oceny. Czytelnikowi jawi się wiec obraz Państwa Kościelnego jako organizacji przede wszystkim politycznej i finansowej, w której wiara w Boga wcale nie stoi na pierwszym miejscu. Stanowi to smutny akcent, który przebija z kart całej powieści Martina.
Pojedyncze osoby próbują się jednak odnaleźć w tym skomplikowanym gąszczu powiązań. Wiary na pewno nie traci główny bohater. Jest to jednak trudne, ponieważ znajduje się w głównym nurcie wszelkich intryg oraz przemian, a obraz ten – widziany z bliska – wcale nie zachęca do aktywnego życia wiarą katolicką. Słabość tego organizmu to więc rozbudowana biurokracja, ale przede wszystkim dążność do niezdrowych kompromisów czy wszechobecne intrygi. Bohaterowie widzą również brak siły u kolejnych papieży. Ostatnim, którego można by nazwać mężem stanu, był – zdaniem postaci „Watykanu” – Pius XII, a już Jan XXIII i Paweł VI w swoich rządach ulegali światu i za wszelką cenę chcieli się z nim pogodzić. Malachi Martin, jako surowy krytyk posoborowych porządków, nie szczędzi gorzkich ocen tym właśnie biskupom Rzymu. Wystawia równie jednoznaczny stopień soborowi oraz reformie liturgii. Interesujący jest za to fakt, że bohater przypominający Jana Pawła II zostaje w powieści Martina naszkicowany jednoznacznie pozytywnie. Skądinąd wiadomo, że autor oceniał tego papieża dość różnie – na początku jego pontyfikatu pokładał w nim nadzieję na powrót Kościoła do tradycji, jednak nie doczekawszy się go, dość wyraźnie zmienił zdanie.
„Watykan” jest więc powieściowym odczytaniem historii ostatniego półwiecza – nie tylko Kościoła, ale również Europy. I chociaż ostatnie jego rozdziały kładą przede wszystkim nacisk na political fiction (zostaje wybrany kolejny papież, który w rzeczywistości nie istniał), jest cennym zbiorem wiedzy eklezjalnej. Rzecz jasna, pamiętać należy, że spora część warstwy literackiej to fikcja, ale szkielet opowieści został oparty na faktach, które mamy możliwość obserwować z bliska, okiem wielu postaci. Należy również pamiętać, że Martin jako obserwator Soboru Watykańskiego II i zorientowany w tematyce jezuita przemycił, w formie literackiego zmyślenia, tę prawdę, której nie mógłby ujawnić jako własnych wspomnień. Z tego powodu powieść ta jest interesującą zagadką, której nie do końca rozwikłamy, jednak dowiemy się z niej kilku intrygujących faktów.
Malachi Martin, Watykan, wyd. Antyk, Komorów 2019-2020, ss. 437 + 482.
Nie słyszałam o tych powieściach i muszę przyznać, że z pewną rezerwą do takowych podchodzę, ale z drugiej strony historia kościoła bardzo mnie ciekawi, a Watykanu szczególnie. Też bardzo zastanawia mnie kwestia pontyfikatu Jana Pawła I i jego nagłej śmierci...
OdpowiedzUsuń