Wojciech Kudyba - Imigranci wracają do domu. Jak w polskim filmie


Nie lubię kina moralnego niepokoju – filmów Agnieszki Holland czy Krzysztofa Kieślowskiego. Męczą mnie inteligenckim etosem i wydumanymi problemami. Weźmy takie „Bez końca”. Główna bohaterka filmu traci męża i mimo iż ma dla kogo żyć, bowiem żyje jej kilkuletni syn, z premedytacją popełnia samobójstwo. Albo „Przypadek” - ten z kolei bohater cierpi, nawet uprawiając seks, a miłość to dla niego katorga. Literackim ojcem takich snujów (czyli filmów i powieści, w których bohater nic nie robi, a rozmyśla jedynie, łażąc wte i wewte) jest Stefan Żeromski, którego „Ludzi bezdomnych” najchętniej wrzuciłbym tam, gdzie Tomasz Judym wrzucił był niejakiego Krzywosąda. Nie lubię też powieści inteligenckiej, czyli literackiego odpowiednika kina moralnego niepokoju. Nudzi mnie, nie potrafię utożsamić się z bohaterem, nie ma dobrych dialogów, nie ma akcji. Tak dzieje się w powieści Wojciecha Kudyby „Imigranci wracają do domu”. Jej autor znany był do tej pory z publikacji naukowej i poezji, ale postanowił spróbować swoich sił w prozie. Wyszło jak w polskim filmie obyczajowym: dialogi niedobre, bohater bez tożsamości, a świat to smutne miejsce.


Jednym z grzechów jest acedia – czyli smutek pomieszany z rozpaczą i apatią. Przypomina depresję, a może nawet nią jest. Główny bohater powieści Kudyby, Karol Tracz (nie Janusz, to ważne), wydaje się dotknięty tą przypadłością. Powodu w zasadzie ma, został bowiem dotknięty amnezją, po której przypomina sobie dawne życie. A nie było to życie wesołe, wręcz powiedzieć trzeba, że dość smutne i szare, jak to życie imigranta, szczególnie w Niemczech. Fakt, gdybym miał mieszkać w Niemczech, też bym z pewnością był smutny. Tak naprawdę to Tracz wcale smutny nie był, ale po zdrowotnym wstrząsie, jadąc pociągiem i rozmawiając ze starszą kobietą (sam jest przecież niemłody) dochodzi do wniosku, że jego poprzednia egzystencja nie miała sensu. Coś tam projektował, zarabiał niemałe pieniądze, ale brak mu było przeżyć duchowych. Można powiedzieć, typowy imigrancki los, który zwykle zamyka się w schemacie praca – zarabianie kasy – wydawanie kasy. Tutaj jednak trzeba przestać sobie dworować, bo ilu z nas żyje w ten sposób. Tracz doszedł do wniosku, że wróci do Polski i zerwie z tym bezcelowym wzorcem.

Można było tę powieść rozegrać inaczej, bo temat – mimo swojego banału – dałoby się opowiedzieć o wiele ciekawiej. Sęk jednak w tym, że „Imigranci wracają do domu” to powieść przeciętna fabularnie. Bohater na dłuższą metę nie potrafi sobą zainteresować, a jego wspomnienia zaczynają przypominać magmę, w której próżno szukać jakiejś twardszej skały. To klasyczny, sentymentalny polski inteligent, który po prawie że skończonej karierze zawodowej okazał się przegrywem. Otwiera się przed nim jakaś nowa możliwość, ale jest ona skażona kieślowszczyzną i zanussizmami. Wszystko to opisane jest jednak dobrą polszczyzną, bo autor – na swoje szczęście – potrafi składać zdania, a pod względem formalnym jego proza jest elegancka i wysmakowana. Tak samo jak filmy Kieślowskiego, w których, poza walorami zewnętrznymi, próżno szukać jakichś bardziej wartościowych treści, a przede wszystkim fabularnego mięcha.

Wojciech Kudyba, Imigranci wracają do domu, PIW, Warszawa 2018, ss. 182.

0 komentarze:

Prześlij komentarz