Wrocławski tandem dziennikarski, Bartosz Jastrzębski i Jędrzej Morawiecki, tym razem wylądował w tajemniczej Syberii. Uprzednio ci wędrowni dziennikarze, jak sami się określają, udanie sportretowali północne miasto Rosji – Krasnojarsk. Reportaż ten łączył w sobie i historyczne rozważania, i obserwacje codzienności, z jednej strony szarej, z drugiej – mającej w sobie jakieś intrygujące pierwiastki. Nie inaczej sprawa ma się w „Czterech zachodnich staruchach”. Reporterzy wracają na północne rubieże Azji, teraz na pogranicze rosyjsko-mongolskie, gdzie szukają cudów, dziwów i szamańskich inkantacji. Ich wyprawa zatacza koło: autorzy wracają do Polski bogatsi o nowe doświadczenia, co więcej, z wiedzą, która nie mieści się w pojęciu racjonalizmu. Syberia jest bowiem krainą szamanów, w której to, co niemożliwe, styka się z banalną rzeczywistością. I tak podglądamy ten ciekawy świat.
Podróż zaczyna się od linii transsyberyjskiej, którą szybko opuszczamy, aby znaleźć się w Buriacji, w pobliżu Bajkału. To tam, na rosyjsko-mongolskim pograniczu żyją Buriaci, syberyjski lud trudniący się szamanizmem. Kraina ta jest miejscem, gdzie krzyżują się religie; obok wymienionej powyżej spotkać można tradycyjny na tych ziemiach buddyzm tybetański oraz nowe, ekspansywne chrześcijaństwo przeróżnych denominacji. To ostatnie nie jest mile widziane, co niejednokrotnie przyjdzie reporterom słyszeć. Może laicy zapatrzeni w rzekomo pokojową ideologię buddyjską zmienią zapatrywania po przeczytaniu kilku akapitów, w których autorzy cytują wojowniczo nastawionego do chrześcijaństwa mnicha. Zdania, które wypowiada, bardziej pasują do retoryki krwiożerczych imamów muzułmańskich. Ciekawy jest również fakt, że Buriaci i Mongołowie konwersję na religię Chrystusa i wiążący się z nią chrzest widzą w kategoriach przegranej. Cóż, silna religia stawia opór. Szamanizm w czasach komunizmu obecny był w podziemiu, teraz rośnie w siłę, a zajmują się nim dawni funkcjonariusze systemu, biznesmeni, czy przeróżnej maści ousiderzy.
Bo do każdego mogą odezwać się przodkowie. Poznajemy w toku narracji kilku charakterystycznych bohaterów zamieszkujących Ułan Ude – stolicę Buriacji. Jastrzębski i Morawiecki prowadzą nas przez miejskie ulice, zaglądamy z nimi do budynków administracyjnych, na uczelnię, do prywatnych mieszkań, czy zacisznych gabinetów, w których szamani prowadzą swoje interesy przez telefony komórkowe. W dodatku obserwujemy kongres zorganizowany przez związek Tengeri. Autorzy badają tych, którzy działają w mieście, nie zaglądając na prowincję, na wąskie drogi i pustkowia. Towarzyszą swoim bohaterom w metropolii, chociaż niespecjalnie dobrze czują się podczas wszystkich swoich przygód. Popełniają przy tym niewybaczalny błąd, a w dodatku o nim piszą! Rozumiem, że na celownik wzięli sobie tylko wybrane postaci, ale uciekanie przed Buriatami z knajpy do hotelu tylko dlatego, że ci są pijani i chcą zwierzać się ze swoich kłopotów, jest czymś, co bardzo mnie zdziwiło. Reporter dlatego nim został, aby słuchać, słuchać i raz jeszcze nakłaniać ucha. Kto wie, może w pijanym, zataczającym się Azjacie kryje się jakaś opowieść? Nieładnie, panowie!
Pomijając tę usterkę, trzeba zaznaczyć, że „Cztery zachodnie staruchy” intrygują. Co prawda, nie tak mocno, jak opowieści snute przez Wojciecha Grzelaka, również bywalca azjatyckiej północy. Różnica jest taka, że autorzy omawianej pozycji byli tam na chwilę, a Grzelak jeździ tam regularnie, rok dzieląc na pół między Polską a Syberią. Jastrzębski i Morawiecki również nie do końca porwali się logice tamtego świata. Wątpią, są sceptyczni, a to dla jednych jest walorem, dla drugich zaś może ochłodzić temperaturę opowieści. Często pojawiają się w reportażu tym uczeni antropolodzy, psychiatrzy, którzy próbują wyjaśnić poprzez naukowe okulary wszystkie niewytłumaczalne zjawiska. Jest to pewien sposób na interpretację zdarzeń, ale dość akademicki, trzeba przyznać. Odniosłem wrażenie, że para dziennikarzy niepotrzebnie dystansowała się od swoich bohaterów. A może to bohaterowie nie chcieli dopuścić autorów do swoich sekretów?
Wyjeżdżamy również z Jastrzębskim i Morawieckim do stolicy Mongolii, Ułan Bator. I dobrze, bo niewiele się o tym kraju pisze, a było to jedno z pierwszych państw, które obok Rosji Sowieckiej przyjęło komunizm. W Ułan Bator poznajemy rodzinę Solskich, katolickich misjonarzy, którzy współpracują z koreańską parafią, gdzie pracują na rzecz lokalnej społeczności. Widzimy też panoramę chaotycznej metropolii, w której drapieżny azjatycki kapitalizm krzyżuje się z nomadycznym trybem życia mieszkańców.
„Cztery zachodnie staruchy” mówią o religii. O jej roli w społeczeństwie i o tym, że czasy sowieckie nie tyle ją zniszczyły, co uśpiły. Teraz rodzi się na nowo, w odmiennej konfiguracji, wnosząc w tradycyjny świat szamańskich wyobrażeń zupełnie nowe elementy. Religia ta, fascynująca i zarazem groźna, zbiera swoje żniwo: choroby psychiczne, samobójstwa, szaleństwo. Zniewala swoich wyznawców, prowadzi do rozpadu osobowości. Dzięki autorom możemy zajrzeć poza naszą bezpieczną, europejską perspektywę. Co za nią zobaczymy?
Bartosz Jastrzębski, Jędrzej Morawiecki, Cztery zachodnie staruchy. Reportaż o duchach i szamanach, Fundacja Sąsiedzi, Białystok 2014, ss. 271.
0 komentarze:
Prześlij komentarz