Khemmis - Hunted. Doommetalowa niespodzianka


Miesiąc temu jeszcze nic nie wiedziałem o zespole Khemmis. Nie wiem, jaki wniosek z tej informacji wyciągnie czytelnik, ale jestem przekonany, że zdecydowana większość tych, którzy patrzą w tej chwili na te słowa, również nic o tym zespole nie wie. A to poważny błąd. Na ile poważny, ocenić można po zetknięciu się z muzyką kapeli. Tę zaś tworzą czterej panowie z Denver w Stanach Zjednoczonych. Grają doom metal, a na swoim koncie mają dwie płyty, z których pierwsza ukazała się rok temu. W październiku zaś ujrzał światło dzienne następca debiutu „Absolution” – „Hunted”. Ja jednak dowiedziałem się o tym wszystkim zupełnie przypadkowo, z internetów. Przeglądając jutuba, natknąłem się bowiem na podpowiedź zilustrowaną wyjątkowo barwną, komiksową okładką. Ci, którzy zainspirowani obrazkami, sięgali po płyty, wiedzą, o czym piszę. Im bardziej ciekawy obraz, tym bardziej niebanalnej spodziewamy się muzyki. Chociaż często to prawo zawodzi, w przypadku Khemmis sprawdziło się, i to z nawiązką. Jasne, że ilustracja przedstawiająca starego dziada i towarzyszące mu kościotrupy na koniach nie zwiastuje poezji śpiewanej, więc przygotowany byłem na spotkanie z muzyką metalową.

Jak wspomniałem już we wstępie, zespół Khemmis gra doom metal. I słysząc doom metal, najczęściej podpowiadamy w myślach: Black Sabbath i Candlemass. Kapele inspirowane przez zespół Iommiego zwykle przemycają bluesowe nawiązania, a ich muzyka spowita jest narkotyczną atmosferą. Te zaś, które za swoich mistrzów obrali Szwedów z Candlemass, skupiają się z kolei na kreowaniu podniosłej atmosfery, natomiast ich utwory mają charakter minorowych pieśni. I tak w uproszczeniu trzeba by nakreślić dwa główne nurty tradycyjnego doom metalu. Khemmis zachwycił zaś faktem, że nie mieści się jednoznacznie po żadnej ze stron. Jak się okazuje, można zrobić na tyle duży rozkrok, aby połączyć rockową naturalność Black Sabbath z wystudiowaną elegancją Candlemass, przy czym nie brzmiąc jak inne grupy inspirujące się wyżej wymienionymi kapelami.

Gdy Khemmis zaczyna grać w średnich tempach, bardziej przypomina zwolnione o połowę Thin Lizzy, niż ponurą gromadkę Black Sabbath. Gitarowe riffy, chociaż ciężkie i naturalnie brzmiące, różnią się nieco od toporności wygrywanych przez Tony’ego Iommiego. Główna różnica bierze się z faktu wykorzystywania ornamentyki dźwiękowej, tak charakterystycznej dla pierwszej z wymienionych kapel. Efekt jest bardzo ciekawy, szczególnie gdy na tle ciężkich riffów gitara prowadząca zaczyna grać harmoniczne, złożone z dwudźwięków solówki. Natomiast gdy zespół zwalnia tempo, serwując ponure pieśni, nie skręca w stronę heavymetalowych melodii, a raczej wciąż pozostaje w rejonach melodyki bardziej rockowej, a nawet klasycznej. Te drobne, wydawałoby się, zabiegi powodują, że Khemmis jest grupą oryginalną, mimo że wciąż porusza się w bardzo wąskim gatunku muzycznym, jakim jest doom metal.

Na omawiany materiał składa się pięć utworów, które trwają niewiele ponad czterdzieści minut, co w doom metalu jest normą. Nikt tutaj nie zamierza się spieszyć, więc do wysłuchania całego albumu potrzeba cierpliwości oraz chęci zostania z muzykami dłużej niż radiowe trzy minuty. Głównym atutem, oprócz intrygującej muzyki, o której było przed chwilą, jest wokal Phila, który – podobnie jak na ostatnio recenzowanym przeze mnie debiucie Sumerlands – nie pieje falsetem, osiągając wysokie rejestry. Głos wokalisty jest naturalny: ani przesadnie wysoki, ani niski, potrafi jednak zabrzmieć przejmująco. Phil śpiewa, jak to mówią, pełną piersią, co nadaje hymnicznym utworom kapeli wyjątkowo szlachetnego charakteru. Potrafi także na tle dość prostych gitarowych riffów położyć trudne i niebanalne linie melodyczne, dzięki którym utwory kapeli są tak wyjątkowe. Niekiedy, we fragmentach „Candlelight”, „Three Gates” i „Beyond the Door”, pojawiają się agresywne partie, których w porównaniu do debiutanckiego albumu jest zdecydowanie mniej. I chyba dobrze, bo dzięki temu „Hunted” brzmi spójnie. Na „Absolution” bowiem dominował sludge wymieszany ze stonerem, tutaj akcent położony został jednak na klasyczny doom metal.

Poprzednie zdanie nie świadczy jednak wcale, że „Absolution” był złym albumem. Wręcz przeciwnie, ostatnio nieczęsto się zdarza, aby kapela wydała rok po roku dwa bardzo dobre krążki. Jednak „Hunted” w porównaniu z debiutem brzmi bardziej tradycyjnie, czego dowodem jest ograniczenie wrzeszczących wokali do minimum. W rezultacie drugi album Khemmis jest jednym z jaśniejszych punktów na scenie metalowej w bieżącym roku. Aby się o tym przekonać, nie trzeba wiele. Wyłączcie w końcu na chwilę nową Metallikę (którą oceniam coraz niżej) i odważcie się wejść w świat Khemmis. Zostaniecie tam na dłużej, a stary mag z okładki przyśni się wam niejeden raz.

Khemmis, Hunted, 20 Buck Spin, 2016.

0 komentarze:

Prześlij komentarz