Proza kryminalna znajduje się dziś u szczytów popularności. Z pewnością przysłużyły się tej modzie nazwiska Marka Krajewskiego i dwójki uznanych Skandynawów: Mankella i Larssona. Zaczęła się kryminalna gorączka i nagle okazało się, że prozę tę czytać wypada. To, co dwadzieścia lat temu stanowiło synonim złego smaku, nagle okazywało się powodem do towarzyskich przechwałek. Osobiście z akademickimi gustami mi nie po drodze, więc w szkole średniej i na studiach zamiast po zapewne głębokie i trafne analizy Derridy, Baumana czy Rorty’ego, sięgałem właśnie po prozę rozrywkową: science fiction, sensację i kryminały. Zdania nie zmieniłem w jednej kwestii, mianowicie literatura gatunków jak mało co obnaża niedostatki warsztatowe, a pisarz zmagający się z nią może zdać egzamin z logiki konstruowania świata przedstawionego. Chociaż w ostatnich latach po jakąkolwiek beletrystykę sięgam rzadziej niż po literaturę faktu, zdarzają się mi kryminalne epizody.
Od literatury tego typu wymagam bezdyskusyjnie trzymania w napięciu, to znaczy suspensu, logicznej konstrukcji wydarzeń oraz zaskakującego zakończenia. Jeśli któryś z tych elementów kuleje, to już gorzej. Wbrew pozorom, które być może posiadają setki fanfikowców i domorosłych literatów publikujących w dziesiątkach serwisów literackich swoje wypociny, pisanie kryminałów to trudna praca. A przede wszystkim rzemiosło, któremu nie zaszkodzi odrobina artyzmu. Po co ten przydługi wstęp? Ponieważ leży przede mną „Kocia morda”, debiutancka powieść kryminalna Kamila Staniszka. Autor jest mieszkańcem Piaseczna, redaktorem naczelnym tamtejszej gazety – „Kuriera Południowego” – i dziennikarzem. Pisarzem został mimo woli, jak sam twierdzi. Autora poznać można było również na jednym z najlepszych forów dyskusyjnych na temat muzyki metalowej, gdzie publikował pod artystycznym pseudonimem zaczerpniętym od nazwiska czołowej polskiej pozytywistki. I ciekawe, na ile duch autorki „Roty” czuwał nad autorem w czasie gdy ten pisał „Kocią mordę”.
W przypadku debiutu Staniszka mamy do czynienia z kryminałem samorządowym, mianowicie cała intryga dzieje się w Piasecznie i w jego okolicach. Zaczyna się od trupa, którym jest młoda stażystka odbywająca praktyki w lokalnej redakcji. Bohaterem głównym zaś jest dziennikarz, zgorzkniały i sterany życiem redaktor Andrzej Kalicki. I to na jego barkach spocznie ciężar rozwiązania zagadki. Jak to się stało, że podczas urodzinowego bankietu Kalickiego zginęła Kamila – młoda praktykantka z piaseczeńskiej gazety? - na to pytanie będzie musiał odpowiedzieć główny bohater. Ten, nie dość że zmęczony życiem i osobistą tragedią, to jeszcze musi rozwiązywać swoje osobiste problemy. Kalicki nie jest superbohaterem, nie ma ani mocy Jamesa Bonda, ani przenikliwości Marlowe’a czy Herkulesa Poirota, to raczej zwykły szary człowiek orientujący się co nieco w lokalnych zawiłościach.
Portret tych samorządowych węzłów jest dość realistyczny, bo niech podniesie rękę w górę ten, kto mieszka w miejscowości, w której odbywają się podobne przekręty. Policja, samorząd, media stanowią jedną sitwę, o tyle jest dobrze, że w powieściowym Piasecznie jest miejsce na niezależną od władzy gazetę. Nie wszystkie miasta w Polsce mają to szczęście. Jeśli chodzi o pozostałe części składowe „Kociej mordy”, przyznać trzeba, niestety, że autor nie ustrzegł się pułapek czyhających na młodego piórem adepta powieści kryminalnych. Przede wszystkim akcja utworu nie trzyma należycie w napięciu. Pewne momenty są, natomiast całość wydaje się zbytnio przegadana. Staniszek, zamiast mnożyć tropy i podtrzymywać napięcie, skupia się na wątkach niekoniecznie potrzebnych. Więcej pisze na temat zakładania przez Kalickiego nowej gazety, niż na temat samej zagadki. Co więcej, akcja prowadzona jest zbyt drobiazgowo. Mógł autor pominąć wiele niepotrzebnych szczegółów, dotyczących tego, co bohater jadł na śniadanie, albo jaką drogę przemierzył samochodem. Do fabuły nic one nie wnoszą, za to bez przyczyny ją spowalniają.
Wątek główny powieści prowadzony jest poprawnie, mimo faktów wymienionych powyżej znalazło się w nim nawet miejsce na kilka niespodziewanych zwrotów akcji. Cała „Kocia morda” jest więc czytadłem, które walorów artystycznych, jak zresztą większość prozy rozrywkowej, raczej nie posiada. Jest tekstem, który portretuje polską prowincję, na której znajdą się, jak to w życiu bywa, biznesmen-aferzysta, skorumpowani politycy, dziennikarze chodzący na pasku władzy, a nawet ksiądz słuchający black metalu. Ot, specyfika małej społeczności, w której więcej uchodzi niż w metropolii. Autor może zbyt kurczowo trzyma się swojego znanego środowiska, może powinien wyjść z niego, aby spróbować zmierzyć się z czymś, co bezpośrednio go nie dotyczy. Dla maniaków prozy kryminalnej „Kocia morda” może okazać się atrakcyjna, reszta czytelników może spokojnie poczekać na dalsze powieści Kamila Staniszka w nadziei, że autor rozwinie swój warsztat.
Kamil Staniszek. Kocia morda, wyd. Stanpress, Piaseczno 2014.
Marka Kamińskiego ,,W otchłani mroku " czytałam, polecam. W ramach rewanżu, tym razem ja mogę pożyczyć.
OdpowiedzUsuń