Z początkiem ubiegłego roku pojawiło się objawienie. Przyszło od strony Płocka, średniej wielkości miasta położonego nad Wisłą we wschodnio-centralnej Polsce. Schrottersburg, bo taką to objawienie nosi nazwę, wydało debiutancki album – „Krew” – na którym okazało się, że nowa fala wciąż jest muzyką aktualną. „Krew” wywołała poruszenie na rodzimej scenie alternatywnej, dowodząc, że można grać dźwięki zakorzenione w latach 80., ale robić to z czujnością i świeżością pożądaną w nowym milenium. Rok później kapela wyprowadza kolejny cios, którym jest „Ciało”. Ta pełna brzmień zimnej fali płyta godnie zastępuje debiut. Jest też z pewnością krokiem w nieco innym kierunku niż ten, którego można by domyślać się słuchając „Krwi”.
Materiału z „Ciała” słuchałem najpierw na żywo w małym toruńskim klubie. Sala, w której grał zespół, mieściła około pięćdziesięciu osób. W tej gotyckiej piwnicy, w której znikał zasięg, muzyki tej słuchało się przednio. Dodajmy jeszcze tajemnicze wizualizacje na ścianie i przekaz stawał się kompletny. Na płycie nie ma oczywiście multimediów, jest sama muzyka, ale ona wystarczy. W porównaniu do debiutu muzyka na „Ciele” jest bardziej konsekwentna. Co nie znaczy, że „Krew” była złym albumem. Skłamałbym, gdybym tak stwierdził. Jednak, co może nie wszystkim będzie się podobało, Schrottersburg na swoim najnowszym wydawnictwie postawił bardziej na basową przestrzeń niż na gitarowy zgiełk. Nie usłyszymy też przebojów na miarę „Bocznic”. Dzięki temu osiem utworów zawartych na drugiej płycie kapeli konsekwentnie płynie, łącząc transowe partie perkusyjne i wybijające się na pierwszy plan partie gitary basowej. W niektórych numerach ta perkusyjna powtarzalność kojarzy się z podobnie nerwowymi i zapętlonymi motywami z „Pornography”, najcięższego i najlepszego albumu The Cure. Zespół zadbał również o brzmienie, które jest bardzo organiczne i koncertowe. Nie potrzeba tysięcy nakładek, aby uzyskać odpowiedni sound. Wystarczy, czego dowodzi Schrottersburg, oprzeć się na prostym i dynamicznym brzmieniu. Chociaż utwory na „Ciele” nie są tak przebojowe jak poprzednio, nie można odmówić im braku melodyjności. O tę dbają partie gitary, podporządkowane liniom basu i monotonnym uderzeniom bębnów. Zespół często sięga po skale orientalne, które nadają muzyce nastroju tajemniczości oraz egzotyki. O mistycyzmie nie wspominam, bo teksty zespołu tych spraw nie dotykają. Interesują muzyków przede wszystkim relacje międzyludzkie oraz społeczne, a nawet zawoalowane aluzje polityczne. W końcu sztafaż postpunkowy zobowiązuje.
Widać więc, że „Ciało” jest płytą bardziej zwartą i jednorodną. Momentami jednak ucieka w zupełnie nowe rejony. Te hałaśliwe partie kończą „Kolejny krok” oraz ostatni na albumie utwór - „Pomiędzy ciszą”. Fragmenty te stają się wręcz drażniące: zgrzytliwe gitary, histeryczny wokal, monotonna powtarzalność jednego motywu. Jednak dodać trzeba, że Schrottersburg wyszedł z nich obronną ręką. „Kolejny krok” bowiem kontrastuje z bardziej klasycznym nowofalowo-punkowym „Na zawsze”, a końcówka „Pomiędzy ciszą” kończy się… ciszą. Obecnie panowie z Płocka nie mają obok siebie groźnych rywali. Wieże Fabryk milczą, a stare wygi jak DHM, Joanna Makabresku, 1984 czy One Milion Bulgarians na razie się przyczaiły.
Schrottersburg, Ciało, Extinction Records 2016.
0 komentarze:
Prześlij komentarz