Florian Klenk - Kiedyś był tu koniec świata. Austria politycznie poprawna


Jeśli widzieliście kiedyś „Pianistkę” albo „Białą wstążkę” Michaela Hanneke’go, zobaczyliście Austrię w pigułce. Zboczenia seksualne, społeczne dewiacje, rodzinny terror – to wszystko reżyser przedstawia, a my bierzemy jego obrazy za dobrą monetę. Czy tak jest w rzeczywistości, trudno orzec, wszak wszystkie państwa świata mają swoje wstydliwe tajemnice, które chciałyby ukryć. Wszędzie znajdziemy świrów, którzy nie nadają się do życia w społeczeństwie: Fritzlów przetrzymujących kobiety w piwnicy lub matki chowające martwe potomstwo w beczkach po kapuście. Reportaże bywają jednostronne – przedstawiając czarno – biały obraz świata, skazują nas na określony sposób myślenia. I wtedy wydaje się nam, że oto dostąpiliśmy objawienia, ponieważ coś, co było dla nas piękne, staje się ohydne. Rzeczywistość nas już nie obchodzi, bo zostawiliśmy ją daleko za naszymi plecami.

Florian Klenk, austriacki reporter średniego pokolenia, zdaje się w swoich tekstach przekazywać nam obraz własnego kraju w sposób nieco przesadzony. Odkładając tę niewielką książkę na półkę, rozczarowujemy się, bo oto przeczytaliśmy, że Austria jest krajem, w którym handluje się kobietami, w którym brutalna policja zabija Bogu ducha winnych młodych ludzi i gdzie żyją jeszcze duchy nazizmu. Dwie pierwsze tezy uważam za błędne, bo handel żywym towarem, prostytucja czy brutalność służb porządkowych występują pod każdą szerokością geograficzną; nie są więc niczym szczególnie charakterystycznym dla tego jednego państwa. Wydaje mi się, że autor nieco histeryzuje. Pewnie ma do tego prawo, bo jako Austriak chciałby, aby w jego kraju nie zdarzało się tyle patologii. I być może kieruje swój przekaz do naiwnych turystów, którzy kojarzą Wiedeń tylko z koncertem noworocznym, dobrym piwem i szusowaniem na nartach. Ale człowiek głupi i tak niczego nie czyta, pozostając do końca życia przy swoich stereotypach. A gdy znajdzie się idiota, który jednak sięga od czasu do czasu po jakieś książki, to jako wykształciuch pewnie pokiwa głową ze zrozumieniem i wypali: no tak, Austria – dziki kraj. A ja mówię, że dziki i nie dziki, jak każdy.

Co jednak z tą trzecią tezą? Brak rozliczenia z nazizmem jest faktem i bierze się z tego, że Austria, jako kraj wcielony do III Rzeszy na mocy tak zwanego anschlussu, traktowana jest jako ofiara II wojny światowej. A przecież zwolenników Hitlera i jego lewicowej ideologii było w Wiedniu wielu. Mniej więcej tylu, co w Niemczech. W końcu mocarstwowe marzenia o Tysiącletniej Rzeszy obejmowały większość niemieckojęzycznej populacji Europy. W najciekawszym tekście z tego zbioru reportaży – „Erna Wallisch, która pędziła dzieci do komór gazowych” widzimy tytułową zbrodniarkę jako wzorowo pracującą robotnicę, kobietę, która uniknęła kary. Nawet Wiesentahl i jego działania nie pomogły w skazaniu brutalnej strażniczki. Złe duchy historii unoszą się więc nad Austrią i z tą tezą się zgadzam. Klenk, opisując zbrodnie II wojny, ulega jednak politycznej poprawności i nigdzie nie wypowiada się o Niemcach per Niemcy. W myśl współczesnych trendów pojawiają się naziści. Bo przecież Niemcy byli antyfaszystami, a większość germańskich kobiet działało w ruchu oporu, jak Sophie Scholl.

Szkoda, że Klenk nie poświęcił większej liczby tekstów temu ciekawemu zagadnieniu, a zamiast tego, zajął się przede wszystkim problemami uchodźców. Reporter stawia sprawę jasno. Unia Europejska postawiła żelazną kurtynę i nie przepuszcza biednych muzułmańskich żuczków do swoich państw, a jak już przepuszcza, to biedaczki Pańskie żyją na granicy nędzy. Aż taki naiwny? Lewacka logika austriackiego dziennikarza nie pozwala mu zobaczyć, do czego doprowadzili Europę jego ukochani uchodźcy. Nie widzi Klenk konsekwentnie i po cichu wprowadzanego prawa szariatu. Zamiast zauważyć problem, reporter promuje model multi-kulti, bredząc coś o asymilacji. Owszem, można zasymilować pojedyncze osoby, ale z dziesiątkami tysięcy zrobić się tego nie da. Klenk nie spostrzega, że dla muzułmanów Europa jest przede wszystkim królestwem Szatana, które trzeba nawrócić na jedyną słuszną wiarę w Allaha.

Podobną naiwnością popisuje się wrażliwy żurnalista, pisząc o brutalnych działaniach policji. W tekście pod tytułem „Haniebna śmierć ucznia Floriana Pirkera” imiennik sakralizowanego bohatera daje do zrozumienia, że napaść z ostrym narzędziem w ręku na supermarket nie jest wystarczającym powodem do wyciągnięcia broni i strzelenia do bandyty. Przypomina mi się histeria, która wybuchła w 90. latach, gdy podczas zadymy w Słupsku pewien stróż prawa w walce ulicznej śmiertelnie ranił jednego z kibiców. Policjant poszedł siedzieć, a młodociany fanatyk piłki nożnej stał się świeckim świętym. To samo mamy tutaj. Dziennikarz nie pyta, co rozwydrzony szesnastoletni bachor robił z niebezpiecznym narzędziem w sklepie. Może biedny chłopiec chciał po prostu kupić papieroski? To po co włamywał się od zaplecza? W niektórych stanach USA, wtargnąwszy na cudzą posesję, musimy liczyć się z tym, że jakiś brzuchaty i wąsaty Jankes może nas odstrzelić. W Europie Zachodniej sprawy stoją na głowie. Bandyta jest kimś, nad kim należy się pochylić z miłością, a ktoś, kto się broni i używa siły, staje się faszystą. Lem miał rację, gdy pisał „Powrót z gwiazd”. Cywilizacja pozbawiona pierwiastka siły i agresji umrze prędzej czy później.

Ostatnim grzechem omawianych tekstów jest ich powierzchowność. Zdziwiłem się faktem, że Klenk jest dziennikarzem śledczym. Od tego wymaga się dociekliwości, a reportaże zawarte w omawianym zbiorze raczej pogłębione nie są. Ot, krótkie teksty z umoralniającym przesłaniem, przewidywalne niczym „Mendel Gdański” Konopnickiej, w której to nowelce źli Polacy dobrych Żydów biją. Teksty przypominające idelologiczne reportaże z "Gazety Wyborczej" poświęcone "palącym" problemom "społecznym" typu "zaszłam w ciążę na imprezie, a żaden ginekolog nie chce mi pomóc". Pozytywizm, u progu swojego rozwoju, stworzył zjawisko nazywane literaturą tendencyjną. Powiastki z tezą, pisane przez wielu literatów XIX wieku, stwarzały monochromatyczny obraz świata, który dzieli się na złych (którymi są zawsze jacyś oni) i na dobrych (którymi jesteśmy – rzecz jasna – my, oświeceni luminarze jedynej słusznej prawdy). Podobnie dzieje się dziś w dziennikarstwie, które na Zachodzie tak przeżarte jest polityczną poprawnością i tolerancjonizmem, że staje się prymitywną propagandą.

Florian Klenk, Kiedyś był tu koniec świata, tłum. E. Kalinowska, wyd. Czarne, Wołowiec 2013, ss. 154.

Tekst pochodzi z portalu wNas.pl. Kultura jest w każdym w nas.

Kiedyś był tu koniec świata. AUSTRIA politycznie poprawna. RECENZJA

0 komentarze:

Prześlij komentarz