Żyjemy w niespokojnych czasach, a te zazwyczaj owocują podobnie rozedrganą twórczością artystyczną. I chociaż muzyka pop, rządząc się zupełnie innymi prawami, wcale tego wrzenia świata nie zauważa, czyni to z powodzeniem muzyka alternatywna. W mediach i tak dominują negatywne wiadomości, więc dla przeciwwagi lepiej aby zaśpiewali pan Hyży czy pani Markowska. Po co jeszcze bardziej denerwować słuchacza? Natomiast muzyka punkowa i metalowa już od kilkudziesięciu lat niepokoi i zmusza do refleksji. Istnieją w tej masie zespoły, którym o coś chodzi, nie tylko w warstwie muzycznej, ale również w tekstach. Do nich należy kanadyjski Voivod, który od ponad trzydziestu lat skutecznie redefiniuje muzykę metalową i niejednokrotnie przekracza jej granice.
Akurat pojawiła się okazja, aby napisać co nieco o zespole, bo po trzech latach względnego milczenia Voivod przygotował nowy materiał. Nie jest to, co prawda, pełnometrażowy album, ale trwająca pół godziny epka. Zawsze to lepiej niż wydać singiel, czy – co gorsza – składankę. Chociaż są tacy, co składanki uwielbiają, prawda panie R.? Zatem fani zespołu mogą już od pewnego czasu cieszyć się świeżą zawartością „Post Society”. A zawiera ona cztery, dość długie, autorskie kompozycje oraz cover: „Silver Machine” z repertuaru Hawkwind. Warto więc było czekać?
Jeśli ktoś Voivod zna i doskonale orientuje się w ich twórczości, może śmiało przeskoczyć ten akapit. Innych proszę o pozostanie na chwilę. Wyobraźcie sobie metalową strukturę dźwiękową (chociaż rozumianą bardzo swobodnie), nawiązującą rytmicznie do punkrocka i HC. W dodatku zagraną pozornie beznamiętnie, bez niepotrzebnej agresji, ale bardzo chłodno, wręcz matematycznie. Do tego dodajmy specyfikę nagrań Bauhaus, brytyjskiej legendy nowofalowego, gotyckiego rocka, oraz odrobinę transowego nastroju, jaki kreują inni weterani nowofalowej sceny – Killing Joke. To jeszcze nie koniec! Dodajmy zmiany tempa i nastroju przywołujące na myśl inspirowany jazzem rock progresywny. Do tego oszczędne operowanie melodiami i kosmiczne, powykręcane dźwięki, pozornie do siebie niepasujące. To właśnie Voivod.
A co się zmieniło na „Post Society”? Poprzedni album, „Target Earth”, stanowił swoisty pomost pomiędzy najbardziej dziwnymi i kosmicznymi albumami Voivod: „Dimension Hatröss” i „Nothingface”, a bardziej przystępnym graniem, w rezultacie czego płyta – choć dobra – przez niektórych krytykowana była za zbyt dużą asekurację twórczą. „Post Society” jest logicznym krokiem naprzód i może zamknąć usta tym, którzy na „Target Earth” słyszeli muzykę zbyt melodyjną. Najnowszy minialbum Kanadyjczyków nie pozostawia wątpliwości: muzycy powrócili z wielkim potencjałem. Cztery autorskie utwory zawarte na „Post Society” to miód dla uszu dla tych, dla których na poprzednich wydawnictwach brakowało tego charakterystycznego dla Voivod pierwiastka szaleństwa. Numery te są, jak napisałem, dość długie, mieszcząc się między pięcioma a ponad siedmioma minutami. Muzycy mogą więc w nich dostatecznie sobie pofantazjować, łącząc szybkie, punkowe tempa podbite ciężkim basem, jazzowe harmonie, a do kontrastu przestrzenne i tajemnicze zwolnienia, w których dominują rozlane i zimne jak Arktyka partie gitar: prawie postrockowe. Efekt jest taki, że utwory zyskały otwarte struktury złożone z przeciwstawnych wobec siebie partii. Słuchacz nie wie, co spotka go za rogiem, a to przecież bardzo ważne, aby zaskakiwać.
Voivod na „Post Society” brzmi niebanalnie, niczym ten klasyczny skład z drugiej połowy lat 80., ale jednocześnie inaczej rozkładając akcenty i wprowadzając do swojej muzyki więcej przestrzeni. Melodiami nie szafuje, w rezultacie więc nie ma sensu szukać tu przebojów. Słucha się tego albumu podobnie jak płyt jazzowych: wynajdując w dźwiękowym patchworku strzępki różnych melodii, odmiennych harmonii, nastrojów, zmieniających się co chwilę i zaprzeczających sobie nawzajem. To rodzaj dźwiękowej podróży w pustkę kosmosu, podczas której wydarzyć się może wszystko.
Voivod, Post Society EP, Century Media 2016.
0 komentarze:
Prześlij komentarz