Bogdan Dobosz - Emiraty francuskie. Koniec Francji


Francja zdechła. I to nie dzisiaj, nie wczoraj, ale podczas tak zwanej Wielkiej Rewolucji Francuskiej, będącej mitem założycielskim republiki, która niewiele już miała wspólnego z katolickim królestwem Galów. To, co oglądamy dzisiaj, jest nie tyle syndromem zdychania tego niegdyś wspaniałego i walecznego państwa, ale powidokiem, który pozostał po makabrycznej rzezi, zwanej przez lewicowców rewolucją. To równia pochyła, na której śliska powierzchnia nie pozwala się zatrzymać pędzącemu w dół państwu. „Ani kroku wstecz” – rozkazywał kochany ongiś nad Sekwaną Józef Stalin. I tak właśnie zachowuje się Francja, która pod dyktatem lewicowych i masońskich lobbies idzie do przodu, z postępem. Postęp zaś, jako jeden z fałszywych dogmatów oświecenia, zdaje się rozmontowywać Republikę. Czyni to przy zachętach polityków, nauczycieli, feministek, homoseksualistów i innych pożytecznych idiotów. Im mniej dawnej Francji, tym lepiej. W ten sposób lewacka utopia neutralności światopoglądowej ustępuje pod coraz silniejszymi kuksańcami islamu. Współczesne, wysyłane z pozycji kolan, zaproszenia do imigrantów, aby przyjeżdżali i podbijali Europę, powoduje niechybny kurs na zderzenie.

Diagnozę rozpadu Republiki Francuskiej widać w wielu tekstach, a jednym z nich są „Emiraty francuskie” Bogdana Dobosza, autora, który od ponad dwudziestu lat współpracuje z tygodnikiem „Najwyższy Czas!”. Przywołana we wstępie teza o początkach śmierci Francji w momencie rewolucji znajduje potwierdzenie w tym, co pisze autor. Co więcej, wskazuje on na absurdalne resetowanie historii w oficjalnym jej przekazie. I tak, dzieci i młodzież nie uczą się już ani o Ludwiku XIV, ani o Napoleonie. Przyjemność ta spotkała z pewnością również Karola Młota. W Kościele francuskim nie obchodzi się już wspomnienia Joanny d’Arc. To tak, jakby w naszych szkołach nie uczyć niczego o Chrobrym i Sobieskim. Chociaż to wcale nietrudne do wyobrażenia: już kilka lat temu pewna pani „naukowczyni” (bo tak się te lewaczki lubią określać) z bohaterów Akcji pod Arsenałem zrobiła gejowskich aktywistów. Lektura „Emiratów francuskich” nie pozostawia więc złudzeń: współczesna Francja to państwo, które istnieje na mocy skrajnie lewicowych pomysłów, podmywane co rusz przez muzułmańską ideologię religijną.

I jeśli wobec Kościoła katolickiego politycy francuscy zachowują daleko idącą rezerwę, żeby nie powiedzieć – wrogość, tak w stosunku do islamu widać reakcje zgoła odmienne. Widać umizgi, flirtowanie, próby oswajania, a przede wszystkim chowanie głowy w piasek z hasłem „jeszcze więcej tolerancji”. Polityka ta nie zmieniła się wcale po listopadowych zamachach, które niekiedy Bogdan Dobosz przywołuje. Wówczas Paryż stał się areną wybuchających bomb, na które lud francuski reagował marszami, hasztagami i publicznym odegraniem „Imagine” Lennona – hymnu wszystkich pacyfistów (czytaj: tchórzy). Opisuje autor politykę coraz większego ograniczania katolikom ich głosu, szczególnie w momentach, w których ci powinni protestować. Bowiem w ostatnich kilkudziesięciu latach Francja stała się poligonem doświadczalnym społecznych inżynierów. W myśl postępu dopuszczono aborcję na życzenie, śluby na próbę, a w końcu „małżeństwa” kochających inaczej.

A przyczajony i cierpliwy islam zaciera ręce. Póki co, jest on dla lewicowych polityków wspaniałym sojusznikiem w walce z tradycją chrześcijańską. Gdy urośnie w siłę jeszcze bardziej, skutków można się będzie domyśleć. Spojrzenie autora na Francję jest spojrzeniem od wewnątrz, ponieważ Dobosz od wielu lat mieszka w tym kraju i przygląda mu się uważnie. Jego obserwacje są jednak gorzkie. Autor skupia się na kilku aspektach. Zaczyna od ogólnych obserwacji zmian obyczajowych, następnie omawia francuskie szkolnictwo, które coraz bardziej ulega ideologicznemu zaczadzeniu. Nawet szkoły katolickie nie są wolne od tego swądu. Obszerne części książki poświęca Dobosz rozwojowi wspólnoty muzułmańskiej we Francji. Pisze o radykalizujących się muzułmanach z podmiejskich osiedli i trwającej wojnie kulturowej. Jej skutki to między innymi zakaz serwowania wieprzowiny w wielu szkolnych stołówkach, a także ponad 40 tysięcy spalonych samochodów rocznie. Mają rozmach…

Nie zapomina również autor o zarysowaniu smutnej sytuacji francuskiego Kościoła. I chociaż zwraca uwagę na cieszące się powodzeniem tradycyjne wspólnoty, oparte na łacińskiej liturgii i przedsoborowym rozumieniu chrześcijaństwa, widzi również asekuracyjność niektórych hierarchów i chęć polityków, aby Kościół zepchnąć do pozycji kolejnej organizacji charytatywnej. Łatwo więc wyobrazić sobie, w jakim kierunku będzie szedł dalszy postęp. I to w zasadzie konstatacja, którą dedykować można nie tylko Francji, ale wielu państwom Europy.

Bogdan Dobosz, Emiraty francuskie, wyd. 3S Media, Warszawa 2016, ss.281.

3 komentarze:

  1. Niestety autor książki jest bardzo jednostronny, co prowadzi do przerażającego wręcz uproszczenia tematu! Chyba każdy myślący człowiek wie, że świat nie jest czarno-biały. W związku z tym nie każdy muzułmanin jest zły i zradykalizowany, a Francja nadal nie jest państwem muzułmańskim, mimo dużego procentu wyznawców islamu w społeczeństwie. Piszę to z perspektywy osoby mieszkającej w tym kraju od prawie pięciu lat. Poza tym, ostatnie zamachy terrorystyczne pokazały paradoksalnie, że wielokulturowość ma tu nadal swoje dobre oblicze – trzeba było widzieć chrześcijan, muzułmanów i wyznawców judaizmu łączących się w żałobie, aby zrozumieć, że różnice religijne i kulturowe nie dla wszystkich są powodem do nienawiści! Jedyne z czym mogę się zgodzić to dramatyczny poziom edukacji w szkołach, zaniżanie poziomu i zmiany programowe dyktowane poprawnością polityczną. Myślę jednak, że należy do książki Dobosza podchodzić krytycznie i z dużą ostrożnością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli uproszczenia mogą nas uratować przed terrorystami, chwała uproszczeniom.

      Usuń
  2. Istnieją kraje wielokulturowe np Kanada, które mają się dobrze. Wniosek:to nie wielokulturowość jest przyczyną rozpadu Francji. Przyczyny są zapewne bardziej złożone.

    OdpowiedzUsuń