Francja wychylona na lewo - rozmowa z Bogdanem Doboszem


„Emiraty francuskie” są książką ważną, szczególnie dziś, gdy Europę zachodnią zalewają dwie fale: lewackiego frontu ideologicznego złożonego z feministek-genderystek, aborcjonistów i zwolenników eutanazji dla wszystkich, oraz islamskiej imigracji. Jej autor, Bogdan Dobosz, pokazuje bowiem, jak na przestrzeni ostatnich lat zmienił się społeczno-polityczny klimat nad Sekwaną. A jego diagnozy są słuszne tym bardziej, że autor mieszka w Paryżu od wielu lat.

Mieszka Pan we Francji wiele lat, obserwując zmiany obyczajowe, jakie w tym okresie przechodziły nad Sekwaną. Kiedy to wszystko się zaczęło? Można postawić tezę, że praprzyczyną tego eksperymentu społecznego jest Rewolucja Francuska?
Historycznie można mówić o pewnym wahadle. Od czasów rewolucji sytuacja wielokrotnie się zmieniała. Weźmy na przykład stosunek republiki do Kościoła katolickiego. W 1905 roku weszła w życie inspirowana przez masonerię ustawa o rozdziale Kościoła i państwa. Przepisy te uszyto właściwie dla Kościoła katolickiego. Ustawa ta wyraźnie zakazywała na przykład pomocy państwa w budowie nowych świątyń. Zakazywano też używania symboliki religijnej w przestrzeni publicznej (poza cmentarzami), zakazywano wykorzystywania kościołów do zebrań politycznych, ograniczono nawet możliwość noszenia na ulicach sutann, czy habitów zakonnych. Kościelne dzwony mogły dzwonić na Anioł Pański lub wzywać na Mszę św. dopiero po uzyskaniu odpowiedniego pozwolenia od władz lokalnych. W następnych dziesięcioleciach nastąpiły jednak pewne zmiany. Na przykład po I wojnie światowej, uwzględniając „daninę krwi katolików”, zezwolono w 1920 roku na pomoc państwa w budowie kościołów.

Pewne komplikacje przyniosło tu nowe zamieszanie z islamem otwarcie wchodzącym w przestrzeń publiczną. Powrócono do idei przestrzegania laickości, co miało być panaceum na islam. Lekarstwo nie pomaga, a pewne przepisy obracają się na przykład przeciw katolicyzmowi. Można tu wspomnieć o fali rugowania z przestrzeni publicznej bożonarodzeniowych szopek, czy nawet „mocno świeckich” Mikołajów.

Od kilku lat, po przejęciu władzy przez lewicę, można też mówić o ideologicznym „dokręcaniu śruby”. Jeszcze generał de Gaulle mówił, że „państwo jest laickie, ale Francja jest chrześcijańska”. Były socjalistyczny minister oświaty Vincent Peillon ostatnio definiował laickość państwa „powracając” do skrajnej i wrogiej religii rewolucji. Warto tę definicję przytoczyć. Rewolucja ma być „wydarzeniem, które nie przynależy do chronologii, ale jest absolutnym początkiem; to teraźniejszość i uosobienie sensu jednej generacji, zmazanie winy narodu francuskiego w 1789 roku. To bezprecedensowy rok, gwałtowny, historyczny skok, pojawienie się nowego człowieka. Rewolucja jest wydarzeniem metahistorycznym, to znaczy wydarzeniem religijnym. Rewolucja implikuje całkowite zapomnienie tego, co było przed rewolucją. Dlatego szkoła ma rolę fundamentalną, ponieważ musi ona pozbawić dziecko wszystkich skojarzeń przed-republikańskich, wychować je tak, by stało się obywatelem. Jest to nowe narodzenie, przeistoczenie, które dokonuje się w szkole i przez szkołę; jest to nowy kościół ze swoim nowym kapłanem, swoją nową liturgią, swoimi nowymi tablicami praw”. Nasza chrześcijańska era zostaje skrócona i zastąpiona erą porewolucyjną. Tutaj mamy początek „nowego świata”. Można też uzupełnić wypowiedź Peillona o pewne tezy pojawiające się w oficjalnych dokumentach francuskiej masonerii, na przykład o tym, że „o ile w historii Francja była »najstarszą córką Kościoła«, to w przeciwieństwie do tamtej epoki, republika umiała dokonać zbawczej emancypacji wobec religii, wytwarzając w długotrwałym i trudnym procesie koncepcję laickości”. 

W starciu z islamem owa koncepcja laickości jednak zawodzi. Mamy tu przykłady skrajnych stanowisk. Od prób obłaskawiania islamu (wizyty polityków w meczetach, życzenia z okazji ramadanu, czy wciągnięcie na postępową listę „grzechów głównych” islamofobii,). Dobrym przykładem jest tu socjalistyczny mer miasta Valence, który przesłał przez internet noworoczne życzenia dla imamów. Wychwalał w nich „cnoty islamu, waszej pięknej religii” i deklarował, że „jedynie serca uspokojone bezgraniczną ufnością w Bogu znają szczęście”. Przypomniał też swoje zasługi dla rozbudowy miejscowego meczetu i budowy rytualnej ubojni, a życzenia zakończył po arabsku tekstem „Niech pokój i pokłon Allacha będzie z wami!”. Co ciekawe, podobne pokłony dla biskupa katolickiego raczej socjaliście nie przeszły przez gardło... A z drugiej strony mamy próby „dyskryminacji pozytywnej” za czasów Sarkozyego, czy pomysły Hollande’a o odbieraniu islamskim terrorystom obywatelstwa, jeśli byli Francuzami naturalizowanymi. Tak, jak gdyby dla ich ofiar miało znaczenie, jaką narodowość miał wpisaną do paszportu zamachowiec...

Mnie osobiście najbardziej zadziwił fakt, że młodzież francuska nie uczy się ani o Ludwiku XV, ani o Napoleonie. Przecież to tak, jakby w Polsce nie uczyć o Sobieskim, bo to islamofob i o Piłsudskim, bo przemoc stosował.
Rzeczywiście, historia stała się w edukacji francuskiej przedmiotem marginalnym. Trochę wyjaśnia to przytoczona wcześniej definicja ministra oświaty, dla którego prawdziwa historia zaczyna się w roku 1789. Chodzi tu zapewne o koncepcję, w której nie ma miejsca na utrwalanie postaw patriotycznych, bo te mogą rodzić nacjonalizmy, szowinizm etc. Pozostawienie pewnych tematów na boku miało też eliminować ewentualne konflikty w wieloetnicznej przecież szkole. Przyczyniło się jednak do utraty przez szkołę zdolności integracyjnych i w konsekwencji problem pogłębiło.

W czasach Sarkozyego próbowano nawet wprowadzić pewne elementy wychowania obywatelskiego, patriotyzmu. Rozpoczęcie roku szkolnego miało uświetnić odczytanie w szkołach listu młodego komunisty zabitego przez Niemców Guya Moqueta. Pomysł sprytny, bo pożegnalny list przepełniony jest młodzieńczym patriotyzmem, a jego autor jako komunista powinien być dla lewicy strawny. Jednak ten pomysł Sarkozyego spotkał się i tak z mocną krytyką. We francuskiej szkole nie ma już miejsca na funkcje wychowawcze.

Trzeba tu dodać, że większość francuskich nauczycieli to od lat zwolennicy lewicy i na partie lewicy głosujący. W nauczaniu historii dominuje zaś marksizm. Zamiast Ludwika mamy gender, wątki feministyczne. I tu ma Pan rację. W takim standardzie Napoleon jest niezbyt sympatycznym dyktatorem, który pogrzebał ostatecznie dorobek rewolucji, a Sobieski też byłby traktowany jako postać nie do końca pozytywna. Zwłaszcza, gdyby nauczyciel musiał w polskiej szkole mówić o nim w klasie, gdzie w ławkach zasiadłaby na przykład połowa uczniów pochodzenia... tureckiego. Pewnie dla świętego spokoju król wyleciałby z programu nauczania obowiązkowego historii.

Smutne jest, że ten ideologiczny walec działa na zasadzie trzech kroków do przodu i ewentualnie chwilowego zatrzymania, gdy do władzy dochodzi prawica. Z drugiej strony widać było dość liczne protesty społeczne, gdy władza chciała przeforsować „małżeństwa” homoseksualistów. To oznaka przebudzenia czy przedśmiertne drgawki?
Już od dawna twierdzę, że teoria politycznego wahadła to przeszłość. Za każdym razem wychyla się ono mocniej na lewo. Homośluby są tu dobrym przykładem. Masowe protesty, wręcz przebudzenie, ale i przepchnięcie lewicowego pomysłu. Politycy prawej strony, którzy wspierali protesty i obiecywali odejście od tej ustawy, dość szybko nabrali wody w usta i obecnie przyznają, że nawet po odsunięciu PS od władzy tej ustawy już nie ruszą. Całą scena polityczna przesuwa się po prostu na lewo. Należy pamiętać, że nawet jeśli chodzi o lobby homoseksualne, to swoją grupę mają partie centroprawicowe, a takie lobby istnieje nawet w uważanym za skrajnie prawicowy Froncie Narodowym.

Nie wiem, czy masowe protesty były przebudzeniem, czy rodzajem agonii. Wydaje się jednak, że istnieją dwie Francje, które mają z sobą coraz mniej styczności.

W ten cały lewacki i niszczycielski nurt wchodzi, niczym nóż w masło, radykalny islam. Która wizja przyszłości jest dla Pana bliższa? Ta opisana przez Jeana Raspaila w „Obozie świętych”, pełna gwałtów i przemocy, czy miękkie oddanie państwa w „Uległości” Houellebecqa?
Zgadzam się, że to ideologia lewicowa, owe „postępy postępu” razem z pochwałą wielokulturowości, tolerancji, laickości państwa i polityczną poprawnością, spowodowały samorozbrojenie społeczeństwa, podkopanie jego tożsamości i pozwoliły na ekspansję islamu. Republika wychowała sobie całe pokolenie ludzi nienawidzących swojego państwa. Islam, który nie jest tylko religią, ale i propozycją niemal całościowego systemu społecznego, trafia ze swoją ofertą na podatny grunt. Radykalizuje swoich wyznawców w opozycji do permisywizmu państwa. Staje się odpowiedzią na kryzys. Warto zwrócić uwagę, że ludzie oczekują często pewnych wymagań, jasnego przekazu moralnego. Roli tej nie spełnia już na przykład katolicyzm, a islam staje się jakąś alternatywą. W kręgu chrześcijańskiej Francji przyrost dusz notują tylko katoliccy integryści i to też o czymś świadczy.

Wspomniani przez pana autorzy to wizjonerzy. Osobiście jest mi bliższy Jan Raspail. Nie ośmieliłbym się jednak stawiać jakichkolwiek prognoz co do przyszłości. Jest źle, zawsze może być gorzej, ale jest też pewna dynamika zachodzących procesów, która wymusza pewne otrzeźwienie elit. Warto zwrócić uwagę, że po zamachach, w słowniku politycznej poprawności wzięto na przykład w nawias pojęcie „islamofobii”. Socjaliści zaczęli mówić momentami językiem Frontu Narodowego. Poprawni polityczni autorzy nagle stają się niemal islamożercami, nawołującymi do promowania tożsamości francuskiej. Poza wygłupami w rodzaju kolejnych marszów, iluminacji budynków, czy kolejnych „je suis”, pokuszono się o diagnozę sytuacji, a zdiagnozowanie choroby to początek leczenia.

Problemem będzie sama kuracja. Wszyscy zdają sobie sprawę, że mamy kryzys integracji. Lewica tłumaczy to jednak po swojemu. Za kryzys odpowiedzialna jest ekonomia, czy wysokie bezrobocie, na przykład wśród młodzieży. Młodzi uciekają w islam, bo jak każda religia, stanowi „opium dla ludu”, czyli rodzaj ucieczki od rzeczywistości. Wystarczy jednak naprawić ekonomię, wprowadzić kolejne programy aktywizacji, dać pracę i problem w końcu zniknie. Wątpliwe. Coraz bardziej przebija się też jednak i teza o tym, że za zaistniałą sytuację odpowiada relatywizm, permisywizm moralny, właśnie brak tożsamości. Tykającą bombą są nie tylko nowi emigranci, ale też i sytuacja demograficzna. Muzułmanie mają większy przyrost naturalny, a zupełnie nowym zjawiskiem, które zaskoczyło francuskich socjologów, jest fakt, że w drugim pokoleniu emigrantów następuje dość szeroki powrót do praktyk religijnych i kulturowych korzeni.

W komentarzu pod recenzją Pańskiej książki pewna czytelniczka napisała, że mieszka we Francji od pięciu lat i widzi, że nie każdy muzułmanin jest zły, a – co więcej – wielokulturowość wciąż ma swoje dobre oblicze. Czytając „Emiraty francuskie”, odniosłem przeciwne wrażenie, że to multi kulti właśnie jest jedną z przyczyn wzrostu działań terrorystycznych.
Trudno się nie zgodzić z tezą, że nie każdy muzułmanin jest zły. Nigdy i niegdzie tak nie twierdziłem. Nie wiem natomiast, o jakie „dobre oblicze” wielokulturowości Czytelniczce chodziło? Może o to, że różnorodności kultur łatwiej, na przykład o oryginalną urodę ludzi spotykanych na ulicach, o różnorodność propozycji kulinarnych, sympatycznych restauracji etnicznych i kafejek, o wpływy owej różnorodności na modę, a może o to, że można nie ruszając się z Paryża i nie tracąc pieniędzy na bilety, dotknąć namacalnie jakiejś egzotyki? Pozytywy można też dostrzec w sporcie. W wieloetnicznym i wielokulturowym społeczeństwie znajdą się zawsze osoby bardziej predestynowane na przykład do biegów, czy skoków w dal. Warto jednak przede wszystkim zdawać sobie sprawę także z pewnych zagrożeń. We Francji każde napięcie pomiędzy Izraelem a Palestyńczykami powoduje wzmocnienie policyjnej ochrony synagog, kiedy Turcja zadziera z Kurdami i na odwrót, trzeba dodatkowo patrolować okolice Placu Republiki (mieszkają tu duże mniejszości etniczne tych narodów), kiedy Algieria grała na Mundialu, francuskie MSW z ulgą odetchnęło, kiedy ta drużyna w końcu odpadła. Każdy mecz Algierczyków kończył się bowiem zamieszkami na ulicach i podpalaniem aut. I działo się to na ulicach Paryża, a nie... Algieru. Kiedy dochodzi do akcji terrorystycznej na tle wyznaniowym czy etnicznym, zamachowcy mogą liczyć na solidarność współbraci, czy ziomków, nie ma też problemu z werbunkiem. Kiedy terrorysta Mohamed Merah został zastrzelony przez policję, jego nazwisko można było znaleźć wypisywane na wielu osiedlach francuskich przedmieść jako bohatera i męczennika.
W czasie zeszłorocznych zamachów w Paryżu przebywał Pan we Francji? Ciekaw jestem, co na ten temat – i na temat imigrantów – mówi francuska ulica, kiedy jeszcze może mówić, nie będąc zdławiona przez polityczną poprawność.
Akurat byłem w Polsce, ale odwiedziłem Paryż kilka dni później. Ulica wolna jest od politycznej poprawności, czasami tylko... ścisza głos. Niewątpliwie urosły akcje Frontu Narodowego, ale chyba zbyt mało, by osiągnąć wygraną w wyborach prezydenckich. Swoją drogą, pozytywnie oceniono także działania prezydenta Hollande’a, któremu na krótki czas, ale w końcu wzrosły notowania.
Reakcje Francji, ale i całej Europy na zagrożenie masową imigracją to czysty absurd. Jak Pan myśli, głupota, krótkowzroczność, a może misja samobójcza motywowana nienawiścią do cywilizacji łacińskiej?
Jednak uważam, że jest to przemyślany projekt. Nie uważam, by dużą rolę odgrywał tu na przykład spadek kolonialny. Niemcy po I wojnie kolonii już nie miały, chociaż w ich przypadku może chodzić o dodatkową karę za II wojnę, tak, żeby się już jako naród nie podnieśli. W pewnym momencie usiłowano we Francji poprawić sobie demografię i ściągnąć przy dobrej koniunkturze nowych robotników. Ciekawa jest teoria, że generał de Gaulle celowo zgodził się na niepodległość spacyfikowanej właściwie Algierii, bo przewidywał skutki włączenia tych departamentów jako części metropolii. Mieszkający od pokoleń w północnej Afryce Francuzi zostali zmuszeni do emigracji, Algieria stała się niepodległa, ale minęły dziesięciolecia i sytuacja podobna dzieje się już na Loarą i Sekwaną.

Jeśli chodzi o emigrację, sądzę, że za jej recepcją przemawiał podobny pomysł jak przy zakładaniu UE. Osłabienie podmiotowości narodów celem eliminacji ewentualnych waśni, konfliktów, czy wojen. W zamian miał być kontynent przenikających się kultur, różnorodności, pokoju i tolerancji. Tak jak w „Odzie do radości” – „Jasność twoja wszystko zaćmi. Złączy, co rozdzielił los. Wszyscy ludzie będą braćmi. Tam, gdzie twój przemówi głos”.
Zbudowana na chrześcijaństwie, rzymskim prawie i greckiej filozofii Europa do tego modelu nie pasowała. I tak zaczęło się przemodelowanie razem z konkretnymi skutkami. Radość po latach ulatuje...

Pozostaje pytanie, kto za tym stoi? W sprawie ostatniej fali emigracji może być kilka odpowiedzi. Można wskazać na przykład na USA (rozhermetyzowanie państw islamskich, ale Stanisław Michalkiewicz przypomina też dodatkowo wypowiedź Jacquesa Delhora, który jako komisarz odgrażał się kiedyś Amerykanom, że UE ich prześcignie, a potem ekonomicznie zniszczy). Na Izrael (kto korzysta najmocniej z pozbycia się ze swojej okolicy młodych ludzi w wieku poborowym, a dodatkowym śladem jest nawoływanie żydów francuskich do osiedlania się w Izraelu na stałe), na Rosję (zmuszenie Europy do zajęcia się swoimi problemami, a nie na przykład Ukrainą), nawet na Niemcy (sami zaprosili, a w teorii spiskowej mogło chodzić o wywołanie pewnego przesilenia, które pozwoli ostatecznie zrzucić ostatnie formy historycznej podejrzliwości wobec tego kraju). Wreszcie może to być rodzaj islamskiej krucjaty, bo ktoś doszedł do wniosku, że Europa jest już do podbicia. A może po prostu był to zbieg różnych okoliczności? Jednak za rozbrojeniem moralnym Europy i przygotowaniem gruntu pod ekspansję islamu stoi już wieloletnie praca lewicowych elit, w tym i bezbożnych wolnomularzy. Praca i głupia i krótkowzroczna...

0 komentarze:

Prześlij komentarz