Jam jest Jacek Soplica – to słowa rozpoczynające najsłynniejszą polską spowiedź literacką. Ich bohater, nabroiwszy srogo, kaja się na łożu śmierci przed swoim największym wrogiem. Wyznanie to oddziałuje na nas niezwykle silnie, bo my Polacy tak mamy. Lubimy bohaterów na bakier z prawem ludzkim i boskim, którzy w odpowiednim momencie, niech to będzie nawet ostatnie tchnienie, nawracają się i proszą o przebaczenie. Autor współczesnej spowiedzi życia, bo tak zatytułowane są jego wyznania, to Piotr Wroński, znany już czytelnikom z dwóch powieści, „Spisku założycielskiego” oraz „Weryfikacji”. W tomach tych opisał kulisy działań Służby Bezpieczeństwa, z czasów morderstwa księdza Popiełuszki i przekształceń ustrojowych. A że nie wszystko chciałby czy mógłby zwerbalizować w formie literatury faktu, uciekł się do częstego w takich sytuacjach fortelu, do beletrystyki. Trzecia pozycja podpisana przez tego byłego pracownika SB oraz działającego już w III RP Urzędu Ochrony Państwa powieścią jednak nie jest. To niezwykle popularna w latach 90. forma wypowiedzi, mianowicie wywiad-rzeka. W porównaniu z innymi tekstami utrzymanymi w tej właśnie formie, otrzymujemy nader skromną rzeczkę, bo liczącą tylko dwieście stron.
Jest w niej jednak sporo faktów. I czytelnik, który szczególnie interesuje się czasami PRL, może śmiało po nią sięgnąć. Wroński bowiem w chronologicznym układzie opowiada o swoim życiu i własnych wyborach. Poznajemy go na początku jako jednego z wielu studentów polonistyki, który wybrał pracę w tej specyficznej instytucji, nie do końca wiedząc, co się w niej robi. Autor wywiadu zdaje się bagatelizować swoje decyzje, zwracając uwagę przede wszystkim na biurokratyzm Służby Bezpieczeństwa. Na korytarzach i w gabinetach SB nie zionie się ogniem, ani nie podpisuje paktu ze złem. To komórka taka sama jak inne w Polsce Ludowej – przeżarta procedurami, biurokracją i specyficzną urzędniczą atmosferą. Historia jednak przedstawia nam nieco inne oblicze SB, bardziej demoniczne, i czytając wypowiedzi Wrońskiego zaczynamy się buntować. Z drugiej jednak strony czy nie na tym polega spojrzenie od środka? Nie musi ono zgadzać się z wyrobionymi już opiniami. Jednak czytając wspomnienia Piotra Wrońskiego, pamiętać należy, żeby dać się skusić wizji wszechogarniających barw moralnej szarości, słowem – by nie zrelatywizować prawdy. To jedyne niebezpieczeństwo tej lektury, które jednak wyrobionego historycznie czytelnika powinno ominąć.
Praca w aparacie bezpieczeństwa ukazana w tej rozmowie bardziej przypomina drobiazgową dłubaninę połączoną z lawirowaniem między zwierzchnikami i kolegami z pracy. To samo dotyczy również pracy wywiadowczej, która w popularnych powieściach i w kinie przedstawiana jest najczęściej jako romantyczna przygoda pojedynczego śmiałka walczącego z całym światem. A to przecież nieprawda. I z lektury „Spowiedzi życia” można wywnioskować po raz kolejny, że wywiad to bardziej nudne i żmudne zajęcie, niż mogłoby się wszystkim wydawać. Przy okazji autor korzysta z okazji, aby skrytykować (nie podając nazwiska i tytułu książki) wizję szkoły szpiegów w Kiejkutach ukazaną przez Piotra Pytlakowskiego w jego dość głośnym reportażu. Przy okazji dowiadujemy się, że co prawda na świecie ze służb się nie odchodzi, nawet na emeryturze, u nas jednak nie jest to prawdą. Żegnając się z karierą wywiadowczą, robimy to definitywnie. Dość trudno uwierzyć w taki obraz, zwłaszcza mając w pamięci zupełnie inne opinie. Problem, jaki się pojawia w „Spowiedzi życia”, polega więc na jej przynależności gatunkowej. Autor z różnych powodów nie mówi wszystkiego, bo tekst ten nie jest powieścią i nie da się drażliwych faktów przedstawić w sposób fikcyjny.
Może więc dlatego „Spowiedź życia” dla niektórych okaże się rozczarowaniem. Ci, którzy spodziewają się nie wiadomo jakich sensacji, nie dostaną ich tutaj. Nie będzie śmierdzieć siarką, a bohater nie sprzymierzy się z diabłem. Natomiast czytelnik ciekawy tego, jak wyglądała codzienna praca operacyjna służb wywiadowczych PRL, dostanie sporą dawkę wiedzy. Dodatkowo Piotr Wroński okazuje się rozmówcą dość intrygującym. Nie mówiąc wszystkiego, zostawia furtkę do domysłów. A czytając jego słowa, lub słuchając ich w mediach (mediach ostatnich miesiącach autor dość często wypowiada się w stacjach telewizyjnych), nie można nie odnieść wrażenia, że nawrócony esbek częściej mówi prawdę niż uznani bohaterowie opozycji. Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje, jest banalnie prosta. Nawróceni esbecy kłamać nie muszą, bo nie mają nic do stracenia. Natomiast umoczone w agenturalną współpracę i niezdrowe kompromisy „autorytety moralne” muszą łgać do końca życia. Inaczej stracą twarz.
Piotr Wroński, Spowiedź życia. U wrót czyśćca, rozm. P. Wojciechowski, wyd. Editions Spotkania, Warszawa 2016, ss. 210.
0 komentarze:
Prześlij komentarz