Kilkanaście miesięcy temu głośno było o sprawie spoliczkowania Michała Boniego przez Janusza Korwin-Mikkego. Do spotkania doszło w Brukseli, gdzie tych dwóch dżentelmenów zasiada w ławach europosłów. Ten akt symbolicznej przemocy Korwin-Mikke zapowiedział już dawno temu, a wiązał się on z kłamstwem lustracyjnym Boniego, o które papież polskich kuców oskarżył dawnego działacza opozycji. A dlaczego tak zaczynam ten tekst? Pojawiła się bowiem „Skucha” – długo wyczekiwany tekst reporterski Jacka Hugo-Badera, którego jednym z bohaterów jest Michał Boni. Książki Hugo-Badera rozpalają dyskusje i prowokują do ferowania skrajnych wyroków. Podobnie było z trylogią rosyjską i reportażem z Broad Peak, nie inaczej jest w przypadku „Skuchy”. Wyraz ten, jak podaje Słownik Języka Polskiego, oznacza pomyłkę w dziecięcej zabawie. Pomyłka ta skutkuje utratą cennych punktów albo nawet wypadnięciem z gry. –Skusiłeś – mówią dzieci i wypychają niechcianego rywala z przestrzeni gry. Ten, który skusił, musi pożegnać się z traktowaną jak najbardziej poważnie zabawą i zostaje na jakiś czas niechcianym podwórkowym pariasem. Okrutne to, ale jakże podobne do tego, co dzieje się w świecie dorosłych.
A w świecie dorosłych najbardziej cenioną zabawą jest polityka. Tę uprawiać można również w warunkach niewoli, wówczas staje się ona jeszcze bardziej krwista i bezlitosna. Pokazały to niesnaski w emigracyjnych obozach partyjnych w czasie zaborów i po drugiej wojnie światowej. Nie inaczej było podczas pierwszej i drugiej Solidarności. „Skucha” traktuje między innymi o tym, ale przede wszystkim pokazuje ludzi, którzy „skusili”, więc z różnych powodów wypadli z gry, którą jest bieżąca polityka. Michał Boni jest pośród nich wyjątkiem, który zawsze kręcił się w okolicy warszawskich salonów i nieraz obejmował intratne stanowiska publiczne. A że podpisał w dawnych czasach zobowiązanie o współpracy, sprawa ta ciągnęła się za nim i – jak sam stwierdza – nie dawała spokoju. To już trudno ocenić, w każdym razie indagowany przez Hugo-Badera polityk kaja się i przeprasza, żałując, że przyznał się tak późno. Obraz Boniego w ogóle jest dość ciekawy: z kart „Skuchy” spogląda na nas człowiek słaby, niemający szczęścia w kolejnych małżeństwach, przyznający się do tego, że liczy na opiekuńczość kobiet, z którymi tworzy związki. Nawet jeśli reporter nie miał zamiaru aż tak odbrązowić swojego przyjaciela, dał paliwo przeciwnikom Boniego i jego politycznej formacji.
O przyjaźni wspomniałem również nieprzypadkowo. Autor „Skuchy” bowiem wraca po latach do swoich byłych konspiracyjnych towarzyszy, aby po latach zadać im pytanie Krzysztofa Kąkolewskiego „co u pana/pani słychać?”. Jak sam przyznaje, jest to jego najdłużej powstająca książka. Przymiarki do niej powstały jeszcze w poprzednim stuleciu, ale praca szła na tyle opornie, że ukończona została dopiero w bieżącym roku. Trudniej przecież rozmawia się ze swoimi, szczególnie gdy większości z nich uroki transformacji ustrojowej nie przyniosły żadnych korzyści: ani materialnych, ani społecznych, ani nawet symbolicznych. Skusili i wypadli z obiegu. Szkoda, że Hugo-Bader nie zadaje tych niewygodnych pytań, które podważają sens całego przedsięwzięcia, jakim była zmiana ustroju. Zadaje za to wiele tych pytań z gruntu osobistych, rozdrapuje rany z życia prywatnego, pyta o rozwody, zdrady, problemy z tożsamością. Jest przy tym bezlitośnie szczery, co spowodowało, że i Andrzej Horubała w „Do Rzeczy”, i Jarosław Czechowicz na blogu Krytycznym Okiem dość ostro zareagowali na jego naturalizm. Bo faktycznie, przyznać im obu trzeba, że Hugo-Bader szarżuje, nie oszczędzając swoich bohaterów. Ale czy zabieg ten faktycznie zasługuje na takie potępienie?
Pojawiają się więc w „Skusze” duchy obecnych i dawnych przyjaciół autora: Ewy Choromańskiej, wspomnianego już Michała Boniego, Ewy Hołuszko (dawniej Marka) i innych. Wśród nich są dwie postacie szczególnie widmowe: Jan Mojka oraz Zyta Rywkin. Po odpowiedź dotyczącą ich widmowości odsyłam do tekstu: odsłania on pod koniec dość zaskakujące rozwiązanie, zdradzając poniekąd czytelnikowi przepis na tworzenie reportaży. Nie wiem, kto oprócz autora byłby w stanie przyznać się do tego, co ten zrobił ze swoimi postaciami. A że tak się robi nagminnie, jestem przekonany. Pisze poza tym autor, że solidarnościowa rewolucja, którą opisuje, została w jego środowisku zrobiona rękoma tajnego współpracownika, więźnia kryminalnego oraz transseksualisty. To również zdanie stworzone niejako po bandzie, przeciwko któremu, jako człowiek również zaangażowany w solidarnościowe podziemie, tak oburzał się Andrzej Horubała. Horubała domagał się odrobiny mitu, odrobiny godności, odrobiny pamięci, w której będzie miejsce na coś więcej niż sama kontrowersja.
Czy miał prawo Jacek Hugo-Bader tak ocenić solidarnościowe podziemie? Nie mogę mu tego prawa odmówić. W odróżnieniu od Legionów Piłsudskiego, żołnierze Solidarności poszli na pewien coraz bardziej krytycznie oceniany kompromis. Okrągły Stół, bo o nim mowa, nie był czystą rozgrywką, również stopień infiltracji organizacji był przerażający. Poza tym, im bliżej wydarzenia, tym dalej od mitu, który jeszcze nie zdążył okrzepnąć. Może takie biologiczne, krwiste spojrzenie na opozycję antykomunistyczną stanowić będzie przeciwwagę dla tych lukrowanych historyjek, coraz częściej opowiadanych przez te same media, które widzą w Żołnierzach Wyklętych samych zbrodniarzy, a kolaborujących opozycjonistów tłumaczą koniecznością dziejową. Punkt dla „Skuchy” za to, że mimowolnie wyłamuje się z narracji medium, z którym od lat współpracuje jej autor.
Jacek Hugo-Bader, Skucha, wyd. Czarne, Wołowiec 2016, ss. 315.
Już nie raz czytałam dobre recenzje na temat reportaży Hugo- Badera. Jakoś nigdy nie skusiłam się, żeby przeczytać chociaż jeden. Wydaje się, że to dziennikarz, który porusza trudne tematy, nie wiem, czy nie za trudne, dla mnie.
OdpowiedzUsuń