Czy dzisiejsze radio różni się wiele od tego, którego słuchano na przełomie lat 80. i 90.? Jeśli tak - to na czym te różnice polegają? Wojciech Lis - autor szeroko komentowanej pozycji - "Decybelowego obszaru radiowego" - próbował na te pytania odpowiedzieć i w tym celu zwrócił się do kilkudziesięciu osobowości medialnych tamtego okresu. W jego książce mówi i Marek Niedźwiecki, i Tomasz Ryłko. Trudno o bardziej skrajny przykład radiowego pluralizmu. Teraz zaś oddaję głos samemu autorowi, który opowie o własnych odczuciach dotyczących polskiego radia i Polskiego Radia.
Czytając „Decybelowy obszar radiowy”, wielokrotnie wracałem do swoich pierwszych przygód z radiem. Bardzo dobrze udało Ci się uchwycić ten radiowy romantyzm, którego dzisiaj raczej nie ma.
Dziękuję. Nie ma dla mnie - autora „Decybelowego obszaru radiowego”, nic milszego niż usłyszeć z Twoich ust takie słowa. To budujące.
Dziękuję. Nie ma dla mnie - autora „Decybelowego obszaru radiowego”, nic milszego niż usłyszeć z Twoich ust takie słowa. To budujące.
Jakie miałeś marzenia o radiu jako młody słuchacz? Co byś chciał w nim wówczas zmienić? Pytam, bo pamiętam narzekania jednego z redaktorów „Magazynu Muzycznego” na temat zbyt dużej ilości gadania i zbyt małej ilości muzyki i to nie do końca komercyjnej.
Ja w „Decybelowym” nie uzurpuję sobie prawa do bycia jakimś reformatorem czy specjalistą od radia – tym zajmują się ludzie znacznie lepiej przygotowani.
Jako młody chłopak nie miałem aspiracji, aby w radiu cokolwiek zmieniać. Musimy mieć świadomość tamtych czasów. W 1985 roku (miałem wówczas raptem 9 lat), w Liście Przebojów Programu Trzeciego usłyszałem fragment utworu „Horror” Oddziału Zamkniętego. Byłem pod wrażeniem. Piszę o tym dlatego, że dosyć dobrze zapamiętałem tamten moment. Oddział z tamtego okresu, to do tej pory mój ulubiony zespół i afekt wobec tej formacji zrodził się właśnie w tamtych, formacyjnych latach, gdy zaczynałem słuchać radia.
W marcu 1986 w Klubie Stereo (Program Czwarty Polskiego Radia) Marek Gaszyński zaprezentował kilka płyt Led Zeppelin. Te audycje, energia bijąca z emitowanych wówczas płyt Brytyjczyków, wywarły na mnie kolosalne wrażenie. We wrześniu 1987 roku w „Muzyce Młodych” (Program Drugi Polskiego Radia) usłyszałem Motorhead „No Sleep 'til Hammersmith”. To był szok. Czułem się sponiewierany. Niby oba zespoły z Wielkiej Brytanii, ale wtedy Lemmy ryczący do mikrofonu był w zestawieniu z czterema gentlemanami z Zeppelin, jak nieludzki, dziki stwór, ustawiony przy mikrofonie.
W listopadzie 1989 r. Marek Wiernik zaprezentował w audycji „Cały ten Rock” (Program Trzeci Polskiego Radia) płytę LARD – „The Power Of Lard”. Dzieło dwóch indywidualności sceny niezależnej: Biafry i Jourgensena. To był także duży cios. Przypominam, że miałem wówczas 13 lat. Po co ten skrupulatny i nieco nużący wywód? Aby uświadomić, że w takim radiu, tak dobrym radiu - nic nie chciałem zmieniać. Dla mnie było idealne. Ono mnie kształtowało muzycznie i w tych audycjach radiowych coś dla siebie odnajdowałem. Także w programach Rozgłośni Harcerskiej. Liście Przebojów prowadzonej przez Bożenę Sitek i Pawła Sito. To tu w Rozgłośni usłyszałem pierwszy raz Bieliznę, Piersi czy 1984. Nigdy nie zapomnę też Tomasza Ryłko, który w swoich krótkich audycjach prezentował absolutną dzicz muzyczno-estetyczną. W jego autorskim „Niecałym Rocku” usłyszałem chociażby włoski Wretched czy brytyjski Active Minds. To były najgłębsze czeluści europejskiego podziemia hardcore/punk.
Co jeszcze? Maciej Chmiel i Robert Tekieli prezentowali w „Zadzwońcie po Milicję” (radiowa Jedynka) duński, punkowy President Fetch czy rodzimy Max i Kelner, Filip Łobodziński w „Demo Top” (radiowa Trójka) grał szczeciński thrashowy Egzekuthor, Maciej Chmiel w „Ręce boksera” krautrockowy, niemiecki Faust, a Roman Rogowiecki w audycji „Metalikus” (radiowa Trójka), prezentuje słuchaczom amerykańskich gigantów death metalu – Obituary. Było w czym wybierać, a to i tak tylko wybiórcze i moje subiektywne wspomnienia
Zatem w tamtym radiu ten muzyczny tygiel bardzo mi pasował. I mówię tu tylko o muzyce, która dla mnie najbardziej się wówczas liczyła – wygrała zresztą z innymi pasjami: najpierw był to waleczny Bruce Lee (w wieku 6 lat twierdziłem zresztą, zapatrzony w swojego idola, że nazywam się Bruce Lis) oraz piłką nożną, którą czynnie uprawiałem w latach 1986-1992, reprezentując barwy KS Siarka Tarnobrzeg.
Pamiętam artykuł Grzegorza Brzozowicza z Non Stopu. Kwestionował hołubienie przez Tomasza Szachowskiego w „Wieczorze Płytowym” (Program Drugi Polskiego Radia) płyt zespołów progresywnych, o których Red. Szachowski mówił w kategoriach wybitnych czy kultowych. Brzozowicz trafnie argumentował, że trzeba ważyć słowa, nie szermować „kultowością” i nie wciskać młodzieży kitu, gdy obok jest tyle wartościowej muzyki.
Oczywiście, marzyłem, aby w radiu prowadzić własną audycję. Ale były to marzenia dziecka, które nagrywało na kasetę zapowiedzi swoich ulubionych piosenek. Po latach to marzenie tylko połowicznie się ziściło. W Radiu Leliwa w Tarnobrzegu pojawiłem się gdzieś pod koniec 1999 roku. I związałem się z nim na 8 lat. Muzyki jednak nie prezentowałem, natomiast pracowałem na antenie i w dziele informacji lokalnych.
Rozmawiałeś z kilkudziesięcioma osobistościami radiowymi, z tymi związanymi z państwową rozrywką, jak i pasjonatami, którzy prezentowali na antenie naprawdę ekstremalne dźwięki. Którzy z nich okazali się najtrudniejsi w kontakcie?
Akurat ci, którzy odpowiedzieli na moje pytania, to ludzie, z którymi współpraca układała się bardzo dobrze. Generalnie wszyscy okazali się ludźmi bardzo uprzejmymi i życzliwymi. Hm…Szwankowała jedynie komunikacja między mną a Kamilem Sipowiczem. Cóż, jako zdeklarowany i wielki fan Kory i Maanamu (do płyty „Się ściemnia” włącznie), bardzo chciałem, aby Kora pojawiła się w tej książce. Udało się, choć szło to jak po grudzie. Nie bez znaczenia był udział w książce Bogdana „Bodka” Kowalewskiego, basisty Maanamu. Myślę, że Sipowicz uznał, że skoro jest Kowalewski, to nie może zabraknąć Kory. O innych mogę mówić w samych superlatywach.
Akurat ci, którzy odpowiedzieli na moje pytania, to ludzie, z którymi współpraca układała się bardzo dobrze. Generalnie wszyscy okazali się ludźmi bardzo uprzejmymi i życzliwymi. Hm…Szwankowała jedynie komunikacja między mną a Kamilem Sipowiczem. Cóż, jako zdeklarowany i wielki fan Kory i Maanamu (do płyty „Się ściemnia” włącznie), bardzo chciałem, aby Kora pojawiła się w tej książce. Udało się, choć szło to jak po grudzie. Nie bez znaczenia był udział w książce Bogdana „Bodka” Kowalewskiego, basisty Maanamu. Myślę, że Sipowicz uznał, że skoro jest Kowalewski, to nie może zabraknąć Kory. O innych mogę mówić w samych superlatywach.
Sporo nazwisk wypowiada się w Twojej książce tak, jakby kiedyś w radiu prezentowano tylko dobrą muzykę. A wiemy przecież jak było: Krawczyk czy Sabrina sami się nie puszczali w eter…
Powiem szczerze, że Sabriny to z radia nawet tak nie zapamiętałem, co raczej z telewizji, gdzie pani ta prężyła swoje okazałe muskuły. To chyba radiowa „Jedynka” - taka państwowa i sroga była głównie miejscem, gdzie sporo miejsca znajdowali wykonawcy pokroju Ireny Santor, Mieczysława Fogga, Jerzego Połomskiego czy Krzysztofa Krawczyka. Nie miałem z tym problemu. Wybierałem inny kanał. W książce nie było moją intencją rozprawiania się z kimś, kto emitował muzykę obcą mi stylistycznie. Na obronę „tamtego radia” dodam, że dziś nie do pomyślenie jest wysłuchanie około godziny 15.00 w radiu czegokolwiek cięższego niż seplenienie Artura Gadowskiego, a przecież kiedyś była to pora emisji „Muzyki Młodych”, „Demo Topu”, „Brumu” lub „Niecałego Rocka”, gdzie można było usłyszeć, jak wiesz, spore ilości mocnego rocka.
Kwestia, którą warto by poruszyć, ale jest dość drażliwa, to fakt agenturalnego umoczenia niektórych radiowych dziennikarzy. Nie sądzisz, że gdy w stanie wojennym prowadzono rekrutację do Trójki, nie weryfikowano dokładnie tego, kogo się do pracy przyjmuje. Jakoś trudno uwierzyć mi w mit niepokorności wszystkich z nich.
Nie analizowałem tego i nie grzebałem nikomu w życiorysach. Starałem się unikać w książce politykowania, a raczej w sposób pluralistyczny zaprosić i zaprezentować sylwetki osób, które zapamiętałem z radia – bez względu na ich obecne lub przeszłe poglądy. Stąd z jednej strony jest Maciej Chmiel („pisowiec”), którego zawsze słuchałem z przyjemnością w „Zadzwońcie po Milicję”, „Dzikiej rzeczy” czy „Ręce boksera”, a z drugiej strony jest Sławomir Zieliński („komuch”), któremu zdarzało się pojawić się w popołudniowym paśmie „Zapraszamy do Trójki”, gdzie rubasznie opisywał okładki płyt prezentowanych przez Romana Rogowieckiego w „Metalowych Torturach”.
Czytam czasem, że coś tam próbuje się wyciągać Markowi Niedźwieckiemu. Dla mnie on zawsze pozostanie świetnym prowadzącym Trójkową Listę Przebojów, dzięki któremu usłyszałem bardzo dużo dobrej muzyki. I to w najwcześniejszym okresie mojego życia. Poza tym Marek Niedźwiecki wbrew swojej pani manager, która mnie od niego nieskutecznie oddzielała, odpowiedział na moje pytania. Tym bardziej mój ukłon wobec Marka Niedźwieckiego.
Mam na karku 40 lat i kim ja jestem, aby kogoś weryfikować, oceniać czy moralizować? Mit niepokorności, o który pytasz zdecydowanie bardziej drażni mnie u ludzi związanych z takimi zespołami jak Perfect, którzy rzekomo mężnie walczyli z komuną, śpiewając „chcemy bić Zomo”. Doprawdy nie wiem, jak Panowie Hołdys czy Markowski, którzy de facto byli beneficjentami tamtego ustroju, kontestowali ówczesny stan rzeczy. Bo w liczbie zagranych koncertów, nagranych płyt, emisji piosenek w ówczesnym radiu czy wypitej wódki z całą pewnością są mistrzami. I być może pod wpływem tej właśnie wódki czasem na koncercie wyrwało się z gardła wokaliście grupy Perfect, że „chce bić Zomo”, dlatego dziś chodzi z tego powodu w glorii i chwale.
Nadeszły lata 90., a z nimi wydawało się, że radio co prawda się zmieni, ale że zostanie na pewnym kontrkulturowym poziomie. Domyślałeś się, że dożyjemy czasów, w których wyraz „radio” stanie się synonimem muzycznego bezguścia?
Pamiętam rok 1990, kiedy z „Muzyki Młodych” nagrywałem jeszcze płyty Nasty Savage – „Penetration Point” czy Sodom – „Agent Orange”. Pamiętam też ostatnią emisję audycji, w której Marek Gaszyński mówił, że audycja zostaje zdjęta z anteny. Miałem 14 lat i było mi przykro. Kończyło się coś, z czym bardzo zżyłem się emocjonalnie. Krzysztof Brankowski apelował wówczas, abyśmy my – słuchacze, pisali do dyrekcji Drugiego Programu Polskiego Radia z monitami o pozostawienie na antenie audycji. I tak nikt nas wtedy nie posłuchał. Nie miałem jednak pojęcia, dokąd to zmierza. Byłem młodym smykiem. Po zawieszeniu „Muzyki Młodych” i generalnie po tym, co zaczynało się dziać w kraju, czułem, że idzie nowe i nieznane. W latach 90., zwłaszcza w tych powiedzmy pięć pierwszych latach dekady było w radiu jeszcze całkiem nieźle. Pojawiły się nowe stacje i nowe twarze (głosy). Część ludzie związanych z Polskim Radiem trafiła do stacji komercyjnych, np. Wojciech Mann do Radia Kolor. Z Rozgłośni Harcerskiej część personelu trafiło do innych stacji radiowych. Tomasz Ryłko wylądował w efekcie w RMF FM, Zbyszek Zegler współtworzył Rock Radio Śląsk, a Paweł Sito – Radiostację. Ale wtedy – tamtego radia słuchałem jeszcze z przyjemnością. Przecież w radiowej Trójce pojawiła się znakomita audycja „Brum”.
Pod koniec lat 90. traciłem zainteresowanie radiem. Wolałem swoje płyty i kasety.
Mówiąc o radiu komercyjnym, nie sposób nie wspomnieć o zaklętym kręgu reklamodawców i rozgłośni. Wiadomo, że radio komercyjne gra chłam, bo korporacyjne grubasy go chcą, a publiczność się do niego przyzwyczaiła. Czasem myślę sobie, czy teoretycznie dałoby się ten zły gust publiczności masowej zmienić.
Wątpię, abyśmy dziś zmienili gust masowej publiczności. Skąd te tłumy na koncercie Zenka Martyniuka na Juwenaliach w moim rodzinnym Tarnobrzegu? Nie byłem – widziałem jedynie zdjęcia. To jest myślenie w kategoriach życzeniowych. Inna sprawa, że o gustach się nie dyskutuje. Dla mnie pan Zenek nie jest interesujący, a znowu dla kogoś moja propozycja muzyczna jest nie do przyjęcia. Nie oszukujmy się - łatwiej przyciągnąć do pozostania przy odbiorniku „szarego Kowalskiego” piosenką Ireny Jarockiej - „Kawiarenki” lub Boney M. – „Rivers of Babylon”, niż utworem The Clash – „London Calling” albo „Changes” Davida Bowiego. Może jestem nieco pesymistyczny w swych ocenach, ale uważam, że „kijem Wisły nie zawrócisz”.
Gdy opowiadam młodszym od siebie ludziom, że kiedyś w RMF FM można było usłyszeć ostrą muzykę metalową, niemal mi nie wierzą. Co zrobiono źle, że z radia wyparowała muzyka ambitniejsza?
Ona chyba aż tak całkiem nie wyparowała. Jest jej zdecydowanie mniej, no i emitowana jest w porach, kiedy śpimy lub układamy się do snu. To są zresztą bardzo indywidualne przypadki. W Trójce są „Ossobliwości muzyczne” Wojciecha Ossowskiego, jest audycja „HCH” - Bartka Chacińskiego i Jacka Hawryluka. W Polskim Radiu RDC Marek Wiernik ma „Rock Wiernika”. W Antyradiu jest Jarek Giers z „Rzeźnią” czy Piotr Makak Szarłacki z audycją „MakakArt /Makakofonia”. W Radiu Rzeszów mamy „Rock Radio” Jerzego Szlachty, w Radiu Kraków „Nocny Szlak” Jerzego Kukuczki. W poznańskim Radiu Afera - „Thrashing Madness” Leszka Malendowskiego. Tymczasem w moim rodzinnym Tarnobrzegu kolega Piotr Duma ma także swoją autorską audycję na falach Radia Leliwa.
Owszem, RMF to kiedyś było inne radio, które chociażby miało patronat medialny nad pierwszą i drugą kasetą warszawskiego LessDress, a Piotr Metz grał po południu utwory z płyty Death „Individual Thought Patterns”. Mało tego - transmitowano koncerty, klasycznych, rockowych grup np. Aerosmith. Do tej pory mam na kasecie ich koncert z Luksemburga z okolic 1994 roku. Pamiętajmy też, że przez kilka lat na swojej antenie RMF FM gościł Tomasza Ryłko z jego audycją „Ryłkołak Horrorshow”.
A może zbyt patrzymy na Zachód i wylewamy dziecko z kąpielą? W USA przecież istnieje sporo stacji grających muzykę rockową, a my przeoczyliśmy ten fakt i daliśmy ludziom najgorszy sort piosenek popowych.
Nie jestem ekspertem, który mógłby dokonywać dosyć trudnych porównań pomiędzy radiofonią Polską a tą w USA. Stany to duży kraj, gdzie podział na przemysłową północ i rolnicze południe jest nadal żywy. Zatem granie w radiu na południu USA piosenek The Allman Brothers lub Lynyrd Skynyrd to dla tych z północy słabe, konserwatywne plumkanie wieśniaków z Alabamy. Na północy preferują coś innego.
Wydaje mi się, że błędy w Polsce zostały popełnione w latach 90. A odpowiada za to m.in. formatowanie i sieciowanie, czyli mówiąc najprościej - mieszanina muzyki i tematów poruszanych na antenie, które docierać mają do określonego słuchacza.
W efekcie całkiem niedawno (artykuł z 17.06.2016 r. na portalu wirtualnemedia.pl) na trzecią pozycję podium - z miejsca siódmego - awansowało w Warszawie radio VOX FM, które gra m.in. disco polo. Mówię o raporcie Radio Track Millward Brown za okres od grudnia 2015 roku do maja 2016 roku, a dotyczącego najpopularniejszych stacji radiowych w Warszawie. Tytuł „Disco Polo podbija Warszawę” może i jest trochę na wyrost, ale i tak jest symptomatyczny.
Gdybyś miał wskazać jedną kwestię, której brakuje Ci w dzisiejszym radiu, co by to było przede wszystkim?
To trudne pytanie, bo radio w Polsce to dosyć ogólna formuła. Obecnie radia słucham bardzo mało. Tych komercyjnych bonzów, którzy są na rynku dominujący, kiepsko mi się słucha. Radiowej Jedynki przestałem słuchać. Mimo, że kilka lat temu, gdy Zbyszek Zegler był szefem muzycznym Jedynki, to radio stało się moim ulubionym – zwłaszcza rano od 6.00 z przyjemnością słuchało się muzyki (Zbyszek potrafił zagrać Oddział Zamknięty – „Party” czy Johna Lennona – „Imagine”). W nocy dla odmiany Zbyszek miał swój program „Elektykon”, w którym prezentował bardzo interesującą muzykę. Teraz jednak odpuściłem Jedynkę. Przestała mi odpowiadać. Od lat słucham natomiast lokalnego Radia Leliwa dla wiadomości z mojego regionu.
Abstrahując od polityki, bo to nie jest główny wątek naszej rozmowy, w radiu brakuje mi większego pluralizmu muzycznego, jeśli mogę to tak ująć. Wiadomo, że w komercyjnych stacjach nie usłyszę zespołu Armia lub Vader. Ale w publicznym? Chciałbym.
Jak więc wyobrażasz sobie dzisiaj idealne radio i gdzie jest raczej jego miejsce: w eterze czy w internecie?
Moje idealne radio nie byłoby idealnym ani dla Ciebie, ani też zapewne dla nikogo innego. Bo kto chciałby słuchać radia, gdzie można usłyszeć rotowane nagrania Ultravox, The Stooges, Celtic Frost, Kolaborantów albo Mercyful Fate obok Kate Bush, S.O.D. i Frankie Goes To Hollywood ? Jedynie ja sam. Dlatego, jak wielu moich rozmówców twierdzi, że idealne radio nie istnieje, to ja się z nimi jestem skłonny zgodzić.
Gdy myślę o przyszłości radia, to z jednej strony mam wrażenie, że może być ono wypierane - szczególnie przez internet. Tym samym dla młodego pokolenia może jawić się, jeśli już tak nie jest, jako przeżytek i mało atrakcyjne medium. Z drugiej strony, radio nieprędko powinno zniknąć z naszego życia. Wszak nadal jest spora grupa odbiorców, która korzysta z dobrodziejstwa „obszaru radiowego”, wybierając tylko takie stacje, które uznaje za najbliższe swoim oczekiwaniom.
0 komentarze:
Prześlij komentarz