Za rodinu, za Stalina – krzyczeli czerwonoarmiści idąc w bój w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Ciekawe, czy krymska samoobrona wydawała z siebie równie wojownicze wrzaski, podmieniając jednak nazwisko krwawego Gruzina na obecnie miłościwie panującego Władimira Putina. Zważywszy na kult jednostki, jakim obrasta obecnie miłościwie panujący prezydent Federacji Rosyjskiej, widać, że taki scenariusz wcale nie musiałby być nieprawdopodobny. O Putinie na polskim rynku ukazało się sporo książek, ja czekam na obiecaną od kilku lat biografię autorstwa znawczyni Rosji Krystyny Kurczab-Redlich. Ale skoro w międzyczasie pojawiła się inna pozycja, czemu do niej nie sięgnąć? Napisana piórem brytyjskiego korespondenta BBC Angusa Roxburgha rzecz może sugerować, iż jest biografią rosyjskiego przywódcy. Natomiast jest ona nie tyle historią życia Władimira Putina, co krótkim zarysem wzajemnych stosunków dyplomatycznych między Stanami Zjednoczonymi a Rosją.
I od razu muszę zaznaczyć, że mimo uproszczeń, które pojawiają się w „Strongmanie” (już sam tytuł stanowi taką banalizację), cieszy mnie fakt, że nie został on napisany przez autora amerykańskiego. W takim przypadku pewnie nie byłoby czego czytać. Jedyne, pogłębione książki o współczesnym obliczu Federacji Rosyjskiej, które miałem w rękach, to dwie pozycje Daniela Kadlera: „Zagubiony kosmonauta” i „Dziwne teleskopy”. Co więcej, lepsze od czegokolwiek, co o tym kraju czytałem. Tyle, że Kadler wtopił się w rosyjski tłum i podejmował się różnych zajęć, a Roxburgh wycierał sobie spodnie na dyplomatycznych fotelach. Jest więc różnica. Jego opracowanie to, jak wspomniałem powyżej, krótki przelot dotyczący wzajemnych relacji między dwoma krajami aspirującymi wciąż do bycia mocarstwami na skalę światową. Przykład ignorancji autora? Proszę bardzo: gdyby Roxburgh spoglądał na świat nie tylko ze swojej, arystokratycznej, brytyjskiej perspektywy, wiedziałby, że określenie „kontynent” używane przez mieszkańców Kołymy na położoną od niej na zachód część Rosji ma inne pochodzenie niż autor insynuuje. Ale to szczegół.
Roxburgh pisze nieźle, jeśli skupia się na kwestiach dyplomatycznych. Opisy spotkań na szczycie, skróty przemówień Putina, relacjonowanie iskrzących momentów – w tym jest dobry. Natomiast, jak każdy niesłowianin, wali na oślep, próbując zrozumieć tak zwaną rosyjską duszę. W momentach naiwności autorowi wydaje się, że wszyscy na świecie kochają demokrację i chcą, aby panowała ona w ich państwach. Nie odrobił brytyjski korespondent lekcji i nie zadał sobie trudu, aby przeczytać chociażby Pipesa, nie mówiąc już o historykach polskich. Ale co on, dumny Brytol, z Polaczkami będzie gadać. Dość, że cytuje – w kontekście Pomarańczowej Rewolucji – Kwaśniewskiego i Sikorskiego. To aż nadto. Wzmiankę o Lechu Kaczyńskim, działającym na rzecz pokojowego rozwiązania konfliktu między Rosją a Gruzją, musiał dopisać polski konsultant książki. Ale dość znęcania się nad biednym autorem, przejdźmy do walorów tego opracowania.
Jednym z nich będzie zapewne fakt, że prezentuje ono, w czytelny i bardzo popularny sposób ostatnie lata historii Rosji: wojny w Czeczenii, zamachy terrorystyczne na Dubrowce i w Biesłanie, zakulisowe działania FSB mające na celu likwidację wrogów systemu, zabójstwa Politkowskiej i Litwinienki, konflikt w Gruzji, w końcu wewnętrzne rozgrywki między partyjnymi frakcjami, zamiany na fotelach prezydenta i premiera, czyli tandem Putin – Miedwiediew. Możemy więc z lotu ptaka popatrzeć sobie na ostatnie dwadzieścia lat naszego wschodniego sąsiada: umacnianie się imperialnej retoryki Putina, flirt z Zachodem, a następnie gwałtowne zerwanie i narastającą niechęć do niego. Jeśli jeszcze ktoś uważa, że Polska (i cała Europa Środkowo-Wschodnia) nie stanowi zadry w oku Putina, to może się srodze zdziwić, czytając „Strongmana”. Wejście naszego kraju, Czech i Węgier, potem zaś państw nadbałtyckich, Rumunii i Bułgarii do NATO, było policzkiem wymierzonym w rosyjskie poczucie dumy – tak ta sprawa wygląda z perspektywy Putina i wielu Rosjan, którzy wciąż żyją odbiciem blasku i chwały ZSRR.
Pozycję tę powinni przeczytać wszyscy, którzy ostatnio uznali Putina za człowieka obłąkanego i niespełna rozumu, a uczynili to w kontekście aneksji Krymu i dalszych zakusów dotyczących Ukrainy. Nie, moi drodzy, to, co zrobiła Federacja Rosyjska, jest po prostu dalszym ciągiem historii opisanej, co prawda pobieżnie i bez zwracania uwagi na niuanse, przez Angusa Roxrurgha. Michaił Gorbaczow, który rozpoczął rozmontowywanie systemu sowieckiego w ZSRR, uznawany jest w Rosji za antybohatera. Stalin zaś w plebiscycie na największego gieroja Matuszki Rossiji zajął miejsce trzecie. To znaczy, znalazłby się na pozycji pierwszej, natomiast, aby uniknąć skandalu, niczym w wyborach do Dumy, dokonano ręcznych przesunięć. Wot, tiechnika! Uroki demokracji suwerennej, jak się patrzy. Borys Jelcyn, który jako jedyny próbował wprowadzić do Rosji prawdziwą, nie sterowaną demokrację, poległ z kretesem i stanowi antytezę obecnego prezydenta. Tamten, otyły alkoholik o mętnym spojrzeniu, a ten bohater gaszący pożary lasów, obłaskawiający polarne niedźwiedzie, judoka, który nie pije i z wód przybrzeżnych Morza Czarnego przypadkiem wyciąga antyczne wazy. Kogo wybiorą Rosjanie? Pytanie to retoryczne, a może i głupie.
Angus Roxburgh, Strongman u szczytu władzy: Władimir Putin i walka o Rosję, GW Foksal, Warszawa 2014, ss. 480.