Taki temat można było koncertowo spieprzyć. Bo wiecie, objawienia maryjne, Kościół katolicki, wizjonerzy i pielgrzymki podobne do tych z okazji kolejnych rocznic Radia Maryja. Już sobie wyobrażam odmieniane przez wszystkie przypadki ciemnogród, fanatyzm a nawet faszyzm. Bo kto bogatemu zabroni? Zwłaszcza temu wypasionemu na uniwersyteckich grantach. Wolałbym nie wiedzieć, co z takim tematem zrobiłaby Joanna Bator, Olga Tokarczuk czy Sylwia Chutnik. Po męskiej stronie pisarskiego grona również z łatwością znalazłoby się kilku aktywistów, którzy chętnie podjęliby się zadania darcia łacha z polskiego katola. Skoro tematu fałszywych objawień maryjnych w Oławie podjął się Łukasz Orbitowski, mogłem spać spokojnie. Byłem pewien, że nie wyskoczy z antykatolicką agitką czy jakąś współczesną odmianą powieści tendencyjnej. I to mimo faktu, że katolikiem nie jest i słucha black metalu. Kilka lat temu odbierał Paszport Polityki w koszulce Darkthrone, z kolei pisząc „Kult” – jak sam przyznał – słuchał płyt krakowskich formacji Mgła i Kriegsmaschine, obu dowodzonych przez Mikołaja Żentarę, nota bene syna nieodżałowanego z roli w „Siekierezadzie” Edwarda Żentary. Orbitowski słuchał więc black metalu i napisał kolejną powieść.
Nie jest tajemnicą, że każda kolejna pozycja wydana przez tego autora jest dla mnie wydarzeniem. Nie inaczej było w przypadku „Kultu”. Poprzedni „Exodus” z pewnością nie był powieścią na miarę opus magnum Orbitowskiego – „Innej duszy”, ale trzymał wysoki poziom. W przypadku najnowszej publikacji czuć, że poprzeczka znów wisi wysoko. „Kult” jest drugą powieścią prozaika, która oparta jest na prawdziwych zdarzeniach. W przypadku „Innej duszy” były to makabryczne morderstwa w Bydgoszczy, tutaj są to objawienia maryjne, których świadkiem od 1983 roku był Kazimierz Domański. Wszystko działo się w dolnośląskim miasteczku położonym nieopodal Wrocławia. Sprawa oławskich objawień odbiła się szerokim echem w ostatniej dekadzie PRL. Doszła nawet do najwyższych szczytów władz państwowych; z charakterystycznym dla siebie chamstwem i butą zareagował na nie Jaruzelski. Przez Kościół katolicki została uznana za fałszerstwo, chociażby z powodu błędów doktrynalnych głoszonych przez objawiającą się postać. Faktem jednak są serie uzdrowień, które przydarzały się w tym miejscu, faktem jest równie stojący do dzisiaj w dzielnicy Nowy Otok budynek kościoła. Seria tych faktów była zatem tajemnicza i chociaż dzisiaj jest raczej zapomniana, do połowy lat 90. XX wieku budziła żywe zainteresowanie opinii publicznej.
Domański w powieści z nazwiska nie występuje. Zamiast niego autor stworzył postać Henryka Hausnera, prostaczka niedopasowanego do świata, którym opiekuje się jego starszy brat. I to on jest głównym bohaterem oraz narratorem „Kultu”. Henryk staje się więc postacią bardziej zagadkową; nie znamy jego myśli ani wewnętrznych motywacji. Mówi brat – Zbigniew, kochający mąż i ojciec, niepozbawiony jednak szeregu ludzkich słabości. Te słabości doprowadzą go do splotu nieszczęśliwych wydarzeń. Sprawą zainteresuje się milicja oraz Służba Bezpieczeństwa, a inne kłody pod nogi bohaterowi będą rzucać miejscowy proboszcz i sekretarz partii. Pozostaje więc pytanie, jak to się wszystko udało przedstawić bez popadania w groteskę czy szyderstwo? Po pierwsze, Orbitowski nie jest jednym z tych napuszonych, przekonanych o swojej nieomylności literatów. Po drugie i najważniejsze, pisze o swoich bohaterach z miłością. Po prostu ich lubi i portretuje z empatią. Czy to będzie naiwny jak dziecko wizjoner z oławskich działek, czy jego uświniony brat, czy w końcu ksiądz-emeryt, który uwierzył w objawienia i swoją osobą legitymizuje niepoprawny kult. Wszyscy zostali opisani z odpowiednią dozą zrozumienia, co stało się już znakiem rozpoznawczym prozy Łukasza Orbitowskiego.
Inną charakterystyczną cechą jego prozy jest fakt, że spory ciężar narracji spoczywa na głównym bohaterze. Świat poznajemy jego oczami, a dzieje się to w formie zapisu fikcyjnych taśm, nagrywanych przez dziennikarza, który jest milczącym bohaterem istniejącym w tle powieści. Pierwszy plan akcji rozgrywa się 12 lipca 1997 roku, podczas powodzi stulecia, która katastrofalnie doświadczyła Dolny Śląsk. Wielka woda staje się w tekście symbolem zrealizowanych przepowiedni Domańskiego (w utworze – Hausnera) i nadaje głębszego znaczenia jego całości. Czytelnik odkłada więc książkę ze zbiorem pytań, na które jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Wrócił więc Orbitowski – fantasta? To jednak za dużo powiedziane, chociaż miejsce akcji od razu nasuwa na myśl „Święty Wrocław”, który również portretował religijne poruszenie i dział się na Dolnym Śląsku. Z kolei wierne i topograficzne przedstawienie Oławy kojarzy się z Bydgoszczą opisywaną na kartach „Innej duszy”. Z tym że atmosfera i miasta, i powieści jest w przypadku „Kultu” o wiele lżejsza.
W końcu „Kult” to kawał męskiej prozy, w której narrator, rozmawiając z milczącym na stronach powieści dziennikarzem, przypomina jako żywo postaci zaludniające opowiadania Marka Nowakowskiego. Ten, wydawałoby się, twardy facet, ma swoje skazy, a jego zasady moralne, chociaż oparte na zdrowym pniu, są jednak skażone błędnym myśleniem. Bohater ten z jednej strony spotyka się z kochankami (seks nazywając eufemistycznie „sprawami”), a z drugiej twierdzi, że kocha żonę, a dom to dla niego świętość. Kocha również brata, co nie przeszkadza mu w donoszeniu na niego. Jest to więc człowiek złamany, a od jego jednoznacznego potępienia czytelnik broni się z powodu jego realistycznego portretu. Jest to również bohater trochę niedzisiejszy, bo żyjący przecież na przełomie PRL oraz III RP: szorstki, ale w środku wrażliwy, po męsku wychowujący synów, pijący wódkę, ale nigdy na umór. Trudno stworzyć taką postać, nie popadłszy w publicystykę. Łukasz Orbitowski w nią nie popada, okrzepł jako pisarz i tworzy dojrzałą prozę, a co najważniejsze – umie opowiadać jak mało kto.
Łukasz Orbitowski, Kult, wyd. Świat Książki, Warszawa 2019, ss. 478.
Nie jest tajemnicą, że każda kolejna pozycja wydana przez tego autora jest dla mnie wydarzeniem. Nie inaczej było w przypadku „Kultu”. Poprzedni „Exodus” z pewnością nie był powieścią na miarę opus magnum Orbitowskiego – „Innej duszy”, ale trzymał wysoki poziom. W przypadku najnowszej publikacji czuć, że poprzeczka znów wisi wysoko. „Kult” jest drugą powieścią prozaika, która oparta jest na prawdziwych zdarzeniach. W przypadku „Innej duszy” były to makabryczne morderstwa w Bydgoszczy, tutaj są to objawienia maryjne, których świadkiem od 1983 roku był Kazimierz Domański. Wszystko działo się w dolnośląskim miasteczku położonym nieopodal Wrocławia. Sprawa oławskich objawień odbiła się szerokim echem w ostatniej dekadzie PRL. Doszła nawet do najwyższych szczytów władz państwowych; z charakterystycznym dla siebie chamstwem i butą zareagował na nie Jaruzelski. Przez Kościół katolicki została uznana za fałszerstwo, chociażby z powodu błędów doktrynalnych głoszonych przez objawiającą się postać. Faktem jednak są serie uzdrowień, które przydarzały się w tym miejscu, faktem jest równie stojący do dzisiaj w dzielnicy Nowy Otok budynek kościoła. Seria tych faktów była zatem tajemnicza i chociaż dzisiaj jest raczej zapomniana, do połowy lat 90. XX wieku budziła żywe zainteresowanie opinii publicznej.
Domański w powieści z nazwiska nie występuje. Zamiast niego autor stworzył postać Henryka Hausnera, prostaczka niedopasowanego do świata, którym opiekuje się jego starszy brat. I to on jest głównym bohaterem oraz narratorem „Kultu”. Henryk staje się więc postacią bardziej zagadkową; nie znamy jego myśli ani wewnętrznych motywacji. Mówi brat – Zbigniew, kochający mąż i ojciec, niepozbawiony jednak szeregu ludzkich słabości. Te słabości doprowadzą go do splotu nieszczęśliwych wydarzeń. Sprawą zainteresuje się milicja oraz Służba Bezpieczeństwa, a inne kłody pod nogi bohaterowi będą rzucać miejscowy proboszcz i sekretarz partii. Pozostaje więc pytanie, jak to się wszystko udało przedstawić bez popadania w groteskę czy szyderstwo? Po pierwsze, Orbitowski nie jest jednym z tych napuszonych, przekonanych o swojej nieomylności literatów. Po drugie i najważniejsze, pisze o swoich bohaterach z miłością. Po prostu ich lubi i portretuje z empatią. Czy to będzie naiwny jak dziecko wizjoner z oławskich działek, czy jego uświniony brat, czy w końcu ksiądz-emeryt, który uwierzył w objawienia i swoją osobą legitymizuje niepoprawny kult. Wszyscy zostali opisani z odpowiednią dozą zrozumienia, co stało się już znakiem rozpoznawczym prozy Łukasza Orbitowskiego.
Inną charakterystyczną cechą jego prozy jest fakt, że spory ciężar narracji spoczywa na głównym bohaterze. Świat poznajemy jego oczami, a dzieje się to w formie zapisu fikcyjnych taśm, nagrywanych przez dziennikarza, który jest milczącym bohaterem istniejącym w tle powieści. Pierwszy plan akcji rozgrywa się 12 lipca 1997 roku, podczas powodzi stulecia, która katastrofalnie doświadczyła Dolny Śląsk. Wielka woda staje się w tekście symbolem zrealizowanych przepowiedni Domańskiego (w utworze – Hausnera) i nadaje głębszego znaczenia jego całości. Czytelnik odkłada więc książkę ze zbiorem pytań, na które jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Wrócił więc Orbitowski – fantasta? To jednak za dużo powiedziane, chociaż miejsce akcji od razu nasuwa na myśl „Święty Wrocław”, który również portretował religijne poruszenie i dział się na Dolnym Śląsku. Z kolei wierne i topograficzne przedstawienie Oławy kojarzy się z Bydgoszczą opisywaną na kartach „Innej duszy”. Z tym że atmosfera i miasta, i powieści jest w przypadku „Kultu” o wiele lżejsza.
W końcu „Kult” to kawał męskiej prozy, w której narrator, rozmawiając z milczącym na stronach powieści dziennikarzem, przypomina jako żywo postaci zaludniające opowiadania Marka Nowakowskiego. Ten, wydawałoby się, twardy facet, ma swoje skazy, a jego zasady moralne, chociaż oparte na zdrowym pniu, są jednak skażone błędnym myśleniem. Bohater ten z jednej strony spotyka się z kochankami (seks nazywając eufemistycznie „sprawami”), a z drugiej twierdzi, że kocha żonę, a dom to dla niego świętość. Kocha również brata, co nie przeszkadza mu w donoszeniu na niego. Jest to więc człowiek złamany, a od jego jednoznacznego potępienia czytelnik broni się z powodu jego realistycznego portretu. Jest to również bohater trochę niedzisiejszy, bo żyjący przecież na przełomie PRL oraz III RP: szorstki, ale w środku wrażliwy, po męsku wychowujący synów, pijący wódkę, ale nigdy na umór. Trudno stworzyć taką postać, nie popadłszy w publicystykę. Łukasz Orbitowski w nią nie popada, okrzepł jako pisarz i tworzy dojrzałą prozę, a co najważniejsze – umie opowiadać jak mało kto.
Łukasz Orbitowski, Kult, wyd. Świat Książki, Warszawa 2019, ss. 478.