Dałem się nabrać na Eustachego Rylskiego. Na tę obyczajową prozę opisującą PRL. Na silnego i męskiego bohatera, duchowego krewniaka Hemingwaya i Hłaski. Na powieść z tajemnicą, szorstką wersję „Madame” Libery. Na te wszystkie entuzjastyczne recenzje, w których jak jeden mąż powtarzały się słowa o pięknie i kunsztowności języka. Na wywiady z pisarzem, w których ten opowiadał o powieści swojego życia, o opus magnum, po którym nie wie, czy jeszcze cokolwiek napisze. Nabrałem się na autobiograficzne wątki, na rzekomą mądrość życiową Rylskiego. I na pierwsze zdanie powieści, bo przecież wiadomo, że pierwsze zdanie jest reklamą całości, i to ono stanowi najlepszą zachętę do lektury. Życie nas wycenia. Jeżeli w skali od jednego do dziesięciu dostaniemy pięć, możemy być zadowoleni. Ja dostałem więcej i będę musiał za to zapłacić, gdyż życie wyceniło mnie ponad moją wartość. Prawda, że wystarczający to wabik na czytelnika, który chętnie dowie się, co takiego stało się z głównym bohaterem i w jaki sposób ten będzie musiał spłacić swoje długi? Niestety, nie dowiemy się niczego na ten temat. Co gorsza, nie dowiemy się też wiele więcej.
Rylski jest moim literackim rozczarowaniem, czego nie kryję. Nie tylko z powodu omawianej właśnie ostatniej jego powieści, ale i publikowanych wcześniej opowiadań, z których jedynie nieliczne są warte uwagi. „Obok Julii”, podobnie jak poprzednie teksty, językowo jest bez zarzutu. Autor tworzy zdania w niezwykle kunsztowny i wyszukany sposób, język jego tekstów jest elegancki, a pisarz nie kryje fascynacji Iwaszkiewiczem. Te nieco melancholijne frazy, wielokrotnie złożone, leksykalnie bogate, autentycznie mogą się podobać. Rylski wie, w jaki sposób tworzyć opisy zdarzeń i jakich użyć słów, aby stworzyć świat przedstawiony. A ten z powieści rozpina się między początkiem Polski Ludowej i przechodzi płynnie od lat 40. do współczesnego nam XXI wieku. Autor jest również sprawnym twórcą dialogów, co w polskiej prozie obyczajowej nie jest takie oczywiste. I gdy większość literatów głównego nurtu poprzestaje na monologu wewnętrznym, Rylski pozwala swoim bohaterom mówić. Natomiast, mimo tak cennych przecież walorów językowych, reszta warstwy powieściowej, niestety, nie zachwyca. „Obok Julii” w zamyśle miała być ostrą męską powieścią, zadłużoną u Hłaski i Hemingwaya, niestroniącą od opisów zbrodni oraz awantur. Jest za to klasycznym „snujem”, w którym bohater bez tożsamości miota się na scenie własnego życia i czyni to w zasadzie bez powodu.
Jest nim Janek Ruczaj, który po kilku latach spotyka swoją nauczycielkę rosyjskiego. Spotkanie to staje się pretekstem do rozpoczęcia krótkiego romansu; później bohater pomaga uciec swojej kochance za granicę. Rzeczona postać żeńska, Julia Najder, już później w powieści nie występuje. Główny bohater zaś raz wspomina swoje dzieciństwo, raz młodość, by innym razem z kolei występować jako starszy facet już w czasach obecnych. Czego on w życiu nie robi! Pracuje w bazie transportowej, zostaje taksówkarzem, wikła się w szpiegowską historię inspirowaną przez tajne służby, na południu Europy działa w mafii, staje się terrorystą, po powrocie do Polski, już po przemianach ustrojowych, zostaje redaktorem pisma dla mężczyzn. Ale przede wszystkim żyje Hemingwayem, próbując swoją egzystencję przykroić do postaci tworzonych przez swojego pisarskiego idola. Do ludzi się nie przywiązuje, pozostając samotnikiem, ma jednak paczkę kolegów, których tak samo lubi, jak darzy niechęcią. W warstwie fabularnej dzieje się więc aż nadto, ale właśnie tutaj pies jest pogrzebany.
Bowiem z przygód powieściowego protagonisty nic nie wynika. Jeżeli na początku, wiedzeni wstępnym zdaniem, śledzimy losy Ruczaja, to później jego historia przestaje nas obchodzić. Do momentu wywiezienia Julii Najder za czeską granicę powieść Rylskiego jest wartka i konsekwentna. Potem jednak wydarzenia zaczynają przyspieszać, a narracja dodatkowo plącze się między różnymi momentami życia bohatera. Autor nie potrafi zapanować nad swoją postacią, mnoży nieprawdopodobne i nielogicznie skonstruowane wątki i z tego powodu nuży. Jego opowieść staje się niewiarygodna; nie ma w niej żadnego napięcia, ponieważ czytając, nie wierzymy w ani jedno słowo wypowiedziane przez główną postać. Rylski nie potrafi również tworzyć punktów kulminacyjnych, więc ani warstwa sensacyjno-przygodowa, ani psychologiczno-obyczajowa nie potrafią przykuć uwagi. „Obok Julii” gdzieś od połowy staje się torturą, której główne imię brzmi nuda.
Obok pięknej frazy i nieciekawej akcji pojawia się w tej powieści jeszcze jedna ważna cecha: pozerstwo. Mam wrażenie, że męskie walory tej prozy i postać autora stoją w wyraźnej sprzeczności. „Obok Julii” pręży muskuły, każąc swojemu bohaterowi co chwilę wypowiadać hemingwayowsko-hłaskowskie frazesy o męskości, maczyzmie, dziwkach, lojalności i honorze, lecz za tą fasadą kryje się pustka. Prężenie mięśni nie maskuje, niestety, nihilizmu wyłaniającego się z powieści. A nihilizm ten udaje cnotę i przebiera się w opowieści o przedwojennych tradycjach babek i ciotek, o pionierskości mieszkańców Ziem Odzyskanych (tam toczy się większość akcji), o męskiej przygodzie. Estetyczna warstwa językowa okazuje się pozerskim blichtrem ledwo tylko skrywającym nonsensowność przygód Ruczaja. Sam Ruczaj zaś wcale nie jest obieżyświatem i awanturnikiem, ale znanym z kiepskiej książki i kiepskiego filmu, zblazowanym snujem, który łazi z kąta w kąt. A to kogoś zabije, a to da w mordę, wypije wódkę, powspomina dawne czasy. I nawet nie będzie próbował wyjaśnić, co kryje się w pierwszych jego słowach rozpoczynających powieść.
Eustachy Rylski, Obok Julii, wyd. Wielka Litera, Warszawa 2013, ss. 381.
Rylski jest moim literackim rozczarowaniem, czego nie kryję. Nie tylko z powodu omawianej właśnie ostatniej jego powieści, ale i publikowanych wcześniej opowiadań, z których jedynie nieliczne są warte uwagi. „Obok Julii”, podobnie jak poprzednie teksty, językowo jest bez zarzutu. Autor tworzy zdania w niezwykle kunsztowny i wyszukany sposób, język jego tekstów jest elegancki, a pisarz nie kryje fascynacji Iwaszkiewiczem. Te nieco melancholijne frazy, wielokrotnie złożone, leksykalnie bogate, autentycznie mogą się podobać. Rylski wie, w jaki sposób tworzyć opisy zdarzeń i jakich użyć słów, aby stworzyć świat przedstawiony. A ten z powieści rozpina się między początkiem Polski Ludowej i przechodzi płynnie od lat 40. do współczesnego nam XXI wieku. Autor jest również sprawnym twórcą dialogów, co w polskiej prozie obyczajowej nie jest takie oczywiste. I gdy większość literatów głównego nurtu poprzestaje na monologu wewnętrznym, Rylski pozwala swoim bohaterom mówić. Natomiast, mimo tak cennych przecież walorów językowych, reszta warstwy powieściowej, niestety, nie zachwyca. „Obok Julii” w zamyśle miała być ostrą męską powieścią, zadłużoną u Hłaski i Hemingwaya, niestroniącą od opisów zbrodni oraz awantur. Jest za to klasycznym „snujem”, w którym bohater bez tożsamości miota się na scenie własnego życia i czyni to w zasadzie bez powodu.
Jest nim Janek Ruczaj, który po kilku latach spotyka swoją nauczycielkę rosyjskiego. Spotkanie to staje się pretekstem do rozpoczęcia krótkiego romansu; później bohater pomaga uciec swojej kochance za granicę. Rzeczona postać żeńska, Julia Najder, już później w powieści nie występuje. Główny bohater zaś raz wspomina swoje dzieciństwo, raz młodość, by innym razem z kolei występować jako starszy facet już w czasach obecnych. Czego on w życiu nie robi! Pracuje w bazie transportowej, zostaje taksówkarzem, wikła się w szpiegowską historię inspirowaną przez tajne służby, na południu Europy działa w mafii, staje się terrorystą, po powrocie do Polski, już po przemianach ustrojowych, zostaje redaktorem pisma dla mężczyzn. Ale przede wszystkim żyje Hemingwayem, próbując swoją egzystencję przykroić do postaci tworzonych przez swojego pisarskiego idola. Do ludzi się nie przywiązuje, pozostając samotnikiem, ma jednak paczkę kolegów, których tak samo lubi, jak darzy niechęcią. W warstwie fabularnej dzieje się więc aż nadto, ale właśnie tutaj pies jest pogrzebany.
Bowiem z przygód powieściowego protagonisty nic nie wynika. Jeżeli na początku, wiedzeni wstępnym zdaniem, śledzimy losy Ruczaja, to później jego historia przestaje nas obchodzić. Do momentu wywiezienia Julii Najder za czeską granicę powieść Rylskiego jest wartka i konsekwentna. Potem jednak wydarzenia zaczynają przyspieszać, a narracja dodatkowo plącze się między różnymi momentami życia bohatera. Autor nie potrafi zapanować nad swoją postacią, mnoży nieprawdopodobne i nielogicznie skonstruowane wątki i z tego powodu nuży. Jego opowieść staje się niewiarygodna; nie ma w niej żadnego napięcia, ponieważ czytając, nie wierzymy w ani jedno słowo wypowiedziane przez główną postać. Rylski nie potrafi również tworzyć punktów kulminacyjnych, więc ani warstwa sensacyjno-przygodowa, ani psychologiczno-obyczajowa nie potrafią przykuć uwagi. „Obok Julii” gdzieś od połowy staje się torturą, której główne imię brzmi nuda.
Obok pięknej frazy i nieciekawej akcji pojawia się w tej powieści jeszcze jedna ważna cecha: pozerstwo. Mam wrażenie, że męskie walory tej prozy i postać autora stoją w wyraźnej sprzeczności. „Obok Julii” pręży muskuły, każąc swojemu bohaterowi co chwilę wypowiadać hemingwayowsko-hłaskowskie frazesy o męskości, maczyzmie, dziwkach, lojalności i honorze, lecz za tą fasadą kryje się pustka. Prężenie mięśni nie maskuje, niestety, nihilizmu wyłaniającego się z powieści. A nihilizm ten udaje cnotę i przebiera się w opowieści o przedwojennych tradycjach babek i ciotek, o pionierskości mieszkańców Ziem Odzyskanych (tam toczy się większość akcji), o męskiej przygodzie. Estetyczna warstwa językowa okazuje się pozerskim blichtrem ledwo tylko skrywającym nonsensowność przygód Ruczaja. Sam Ruczaj zaś wcale nie jest obieżyświatem i awanturnikiem, ale znanym z kiepskiej książki i kiepskiego filmu, zblazowanym snujem, który łazi z kąta w kąt. A to kogoś zabije, a to da w mordę, wypije wódkę, powspomina dawne czasy. I nawet nie będzie próbował wyjaśnić, co kryje się w pierwszych jego słowach rozpoczynających powieść.
Eustachy Rylski, Obok Julii, wyd. Wielka Litera, Warszawa 2013, ss. 381.