Rosja to jednak inna cywilizacja, a nawet osobna planeta. Leży stosunkowo niedaleko, jej mieszkańcy posługują się podobnym językiem i (ci wierzący) także wyznają chrześcijaństwo, co może powodować poczucie bliskości. Jednak w kluczowych momentach okazuje się, że rozumowanie wedle prawideł cywilizacji łacińskiej znacznie różni się od tego ze wschodu. To między innymi dlatego zachodni reporterzy nie są w stanie napisać niczego wartościowego na temat Rosji. Naszym się nieraz udaje, niektórym lepiej, niektórym gorzej, ale w zasadzie najlepiej sztuka ta wychodzi Rosjanom. A jeśli ci akurat nie są z obozu Putina, tym lepiej, bo potrafią pisać krytycznie i umieją wznieść się ponad rdzenne uprzedzenia. Tym chętniej poświęciłem kilka godzin na lekturę zbioru reportaży Jeleny Kostiuczenko „Przyszło na tu żyć”. Tytuł tchnie fatalizmem, bo oznacza wewnętrzny przymus mieszkania właśnie tam, tak jakby nie można było wyjechać. Z drugiej strony przecież trzeba pamiętać o patriotyzmie, który wbrew wszystkim mankamentom każe zostać i walczyć. Bo jak z pewnością sądzi dziennikarka, system to nie ludzie. Ci ostatni są ukazywani w tym zbiorze z empatią; autorka stawia się po stronie zwykłego człowieka, który nie ma szans w starciu z wszechruskim Lewiatanem.

Nie bez przyczyny nawiązałem do tytułu znanego filmu Andrieja Zwiagincewa, bo bohaterowie tych reportaży są podobnie uwikłani. Weźmy jeden z lepszych tekstów w całym zbiorze „Życie obok pędzącego sapsana”. To w nim niczym w soczewce skupiają się ogromne nierówności w obrębie rosyjskiego społeczeństwa. Reportaż opowiada o linii szybkiej kolei (tytułowym sapsanie), która spowodowała upadek linii lokalnych i podzieliła leżące na trasie miejscowości. W rezultacie nastąpiło wymuszone bezrobocie, ponieważ mieszkańcy nie mają jak dojeżdżać do większych ośrodków, a i w obrębie jednego miasteczka czy wioski trudno się przemieszczać. Szybkich pociągów jest coraz więcej, za to prowincja, którą przecinają tory, staje się coraz bardziej odizolowana od świata. Ludźmi nikt się nie przejmuje, bo i po co. Ważne, że biznesmeni jeżdżą rosyjskimi odpowiednikami naszych pendolino. Czytając ten tekst, trudno nie odnieść wrażenia, że jest on również trochę o Polsce, tylko opowiada o niej w większej skali. Z kolei najbardziej uderzającym tekstem, takim, po którym trzeba na chwilę pogrążyć się w ciszy, są „Sny Biesłanu”. Reportaż ten poświęcony jest miastu, które znane jest z najtragiczniejszego ataku terrorystycznego w Rosji. Zginęło tam podczas niego (a w zasadzie podczas szturmu służb specjalnych) kilkaset osób, głównie dzieci. Życie mieszkańców naznaczone jest więc snami, nierzadko koszmarnymi, a uczucie pustki jest niemal fizycznie odczuwalne.

W tym tekście znów powraca pytanie o człowieka i jego wartość. Jelena Kostiuczenko zdaje się pytać o znaczenie jednostki i jest to, niestety, tylko zabieg retoryczny. Tym człowiekiem w jej reportażach bywa wojenny weteran, któremu państwo nie było w stanie ufundować najtańszego lokum. Staruszek mieszka zatem w ruderze bez bieżącej wody i „wyciągany” jest na kolejne rocznice 9 maja, aby wypiąć pierś z orderami za walkę z faszyzmem. Tym człowiekiem jest ćpun (w liczbie mnogiej), który szprycuje się krokodylem, wyjątkowo toksycznym świństwem na bazie benzyny. Do tego zbioru należą również prostytutki „pracujące” przy drodze międzymiastowej i bezdomna czy zaniedbana młodzież zawłaszczająca sobie budynek niedokończonego szpitala. Każda z tych historii skupia się więc na innym aspekcie życia, a wszystkie naraz składają się na zbiorowy fresk przedstawiający różnorodne patologie panujące we współczesnym społeczeństwie rosyjskim. Można tutaj zapytać, czy nie ma jasnych stron życia w tym państwie? Owszem, przecież piszą o nich polscy autorzy, ci, którzy o Rosji pisać umieją. Natomiast autorka „Przyszło nam tu żyć” wybrała metodę, którą w naszym kraju uprawia Justyna Kopińska. Nie trzeba dodawać, że jest o wiele lepszą reportażystką niż przereklamowana Polka.

Jej rosyjski panświnizm jest po prostu przekonujący, w przeciwieństwie do wizji Polski przedstawianej przez Kopińską. Tutaj bowiem punktem wyjścia jest zupełnie inna metoda; Kostiuczenko uprawia reportaż wcieleniowy. Nie zdradza swojego warsztatu, ale jej bohaterów poznajemy od środka, nieważne, czy pisze o skorumpowanych milicjantach, przydrożnych córach Koryntu czy młodocianych narkomanach. Umie przeniknąć w patologiczne struktury, potrafi słuchać, a co najważniejsze, nie pisze pod gotową tezę. Dzięki temu oddala się o całe lata świetlne od większości rodzimej twórczości dziennikarskiej, która tworzona jest zgodnie z regułami nowel tendencyjnych (wystarczy wziąć do ręki „Duży Format”). Siłą jej tekstów nie jest przemycana ideologia lub mocno wybrzmiewająca teza, ale ludzka historia. Autorka nawet nie musi obwiniać Putina albo dokonywać politycznych manifestacji; czytelnik wszystko wie, bo wyczyta sobie między wierszami o wiecznie żywym Lewiatanie, który żywi się szarym człowiekiem.

Jelena Kostiuczenko, Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji, tłum. K. Kwiatkowska-Moskalewicz, wyd. Czarne, Wołowiec 2020, ss. 321.

Nie było jeszcze na polskim rynku wydawniczym pozycji książkowych poświęconych disco polo. Aż nagle odchodzący rok 2019 przyniósł dwie! Jedną z nich jest „Polski bajer” Moniki Borys, a o drugiej jeszcze będzie okazja napisać. Wydawać by się mogło, że ten najpopularniejszy gatunek muzyczny, lubiany przez szefa TVP Jacka Kurskiego, a ćwierć wieku temu przez promujących kandydatów do Belwederu – Waldemara Pawlaka i Aleksandra Kwaśniewskiego – już dawno powinien znaleźć swoje miejsce w jakimś zwartym opracowaniu, lecz nic z tego. Z jednej strony disco polo jest bowiem zmorą i koszmarnym snem polskiego inteligenta, z drugiej masową rozrywką zauważoną czas jakiś temu przez uczelniane elity. Wahadło poglądów na ten gatunek muzyki wychyla się więc dość mocno: od pogardy po podziw (co z tego, że ironiczny?). Brakuje jednak środka. Wychodzi toteż na to, że ten dźwiękowy banał rodzi w społeczeństwie prawdziwie gorące spory, na które od kilku lat dodatkowo nałożyła się polityka. Bowiem, zdaniem wykształconych elit, miłość do disco polo łączy się z miłością do programów socjalnych partii rządzącej, zaś niechęć naznacza wyborców innych sił, które chcą jawić się jako europejskie i postępowe. „Polski bajer” próbuje więc jakoś okiełznać ten spór i wychodzi z założenia, że polska odmiana muzyki dyskotekowej jak mało która dziedzina sztuki mówi o dzisiejszej Polsce, ale przede wszystkim o tej z okresu transformacji ekonomicznej.

Disco polo powstało bowiem na początku lat 90. XX wieku i swoją genezę czerpało z twórczości wykonawców polonijnych takich jak Mały Władzio czy Polskie Orły. Patrzyło również w kierunku ludowych przyśpiewek, piosenek weselnych, biesiadnych czy nawet harcerskich, nie zapominając jednak, że produktem ma być muzyka disco. Disco polo to nazwa, która podobnie jak italo disco miała odróżnić rodzimą odmianę tanecznych dźwięków od całej reszty. Początkowy etap tej twórczości był, zdaniem Moniki Borys, pionierski i nieokrzesany. Sam po lekturze jej książki pozwoliłem sobie odsłuchać kilkanaście wspomnianych przez nią piosenek. Niektóre z nich były kuriozalne, a niewielka część ocierała się nawet o groteskę. Słuchając przecież tej wczesnych utworów, można natknąć się nawet na gitarowe solówki, będące domeną rocka, nie twórczości dyskotekowej. Wśród pionierskich discopolowców odnaleźć można nie tylko Akcent czy Milano, by wymienić tych najbardziej znanych również dzisiaj, ale Krzysztofa Krawczyka i Bogdana Smolenia, którzy mając na swoim koncie kariery w PRL, próbowali odnaleźć się w nowej dla rzeczywistości. Mamy również w tych szczenięcych latach disco polo niezwyczajne wolty stylistyczne, jak przemiana artystyczna Piotra Czai, który z blackmetalowego wokalisty w zespole Bundeswehra stał się słodkim dyskotekowym piosenkarzem w kapeli Cin Cin. O tym ostatnim autorka jednak nie pisze, a szkoda.

Nie pisze również o Braciach Figo Fagot, mimo że część swojej książki poświęca współczesnym parodiom tej muzyki. A omawiając rzeczone zjawisko artystyczne, stawia przede wszystkim tezę, że było ono lustrem, w którym odbijała się polska transformacja ustrojowa. Przede wszystkim ta nieudana jej część, czyli przaśny kapitalizm Januszów biznesu. Disco polo było bowiem muzyką, w której odzwierciedlały się lęki i marzenia Polaków wczesnych lat 90. Chcieliśmy być bogaci jak na Zachodzie, jeździć do ciepłych krajów czy jeść wykwintne potrawy, a oto dystans do tego wszystkiego się zmniejszył. Dlatego, tłumaczy Monika Borys, w teledyskach do utworów dyskotekowych, tak wiele egzotyki. Stąd „Egipskie noce” Shazzy czy palmy i krótkie gacie pląsających chłopaków na planach wielu obrazów filmowych kręconych do tanecznych piosenek. Autorka do zjawiska tego podchodzi w sposób antropologiczny, co stanowi jednocześnie i wadę, i zaletę „Polskiego bajeru”.

Zasadniczą wadą tej publikacji jest więc jej przekombinowanie interpretacyjne. Monika Borys chciałaby zauważyć w tej muzyce więcej, niż w niej w zasadzie jest. Osobiście mam wrażenie, jakby według niej była ona jedyną twórczością, która opisywała nasze zmagania z transformacją. A co z punk rockiem, który do połowy lat 90. świetnie sobie radził, co z wczesnym rapem, który pozwolił młodym gniewnym spod klatek schodowych na wielkich osiedlach na zbiorową identyfikację? Przede wszystkim jakoś fałszywie brzmi tutaj ta nuta antropologii kulturowej, jakby na granicy nadinterpretacji. Do tego dochodzi myśl, że disco polo jest w zasadzie czymś więcej niż było i jest: niezwykle prostą muzyką do tańca. Zaletą jest za to poważne podejście do zjawiska, które traktowane było do tej pory po macoszemu. Nie dlatego, że jest wartościowe – tu stawiam się po stronie krytyków disco polo jako muzycznego chłamu – ale dlatego, że faktycznie mówi coś o naszych zbiorowych gustach i definiuje nas jako naród o pochodzeniu chłopskim, nie szlacheckim, jak chciałaby większość, która się tej wiejskości wstydzi.

Według autorki, disco polo, przede wszystkim to wczesne, było mirażem i złudą, którą ta nazwała mianem tytułowego bajeru. Bajerować znaczy bowiem obiecywać pewien fałsz, pewną fatamorganę, wiedząc, że nie będzie można jej podarować. Muzyka ta stanowiła więc obietnicę nie do spełnienia. W realnym świecie nie będzie księżniczek z bajki czy walizek pełnych dolarów, nie będzie ciepłych krajów i egzotycznych przygód miłosnych na plaży, nie będzie dziewcząt uroczych jak modelki w teledyskach. Ale w czasie biedy i niepewności wszyscy potrzebują marzeń i nadziei na lepszą przyszłość.

Monika Borys, Polski bajer. Disco polo i lata 90., wyd. WAB, Warszawa 2019, ss. 284.