Ile już napisano w Polsce o Rosji! Raz mądrze, co rzadsze, raz głupio i naiwnie, co zdarza się częściej. Z niekłamaną przyjemnością sięgam więc po pozycje z tej pierwszej grupy, a ich siłą jest autentyczność przeżycia autorskiego. Głównym grzechem piszących o tym największym kraju świata jest perspektywa wielkich miast: Moskwy oraz Petersburga. Reporterzy ci próbują ogarnąć swoim umysłem niełatwy przecież temat, rzadko albo w ogóle nie wyjeżdżając na prowincję. Innym grzechem jest podejście zblazowanego turysty, który łazi, co prawda, z plecakiem, włócząc się po mniej oczywistych rejonach Rosji, ale miejscowych się boi i z obawy, żeby nie dostać po mordzie, ucieka wieczorem do hotelu, miast – na przykład – posiedzieć w knajpie i posłuchać gawęd miejscowej ludności. Okalecza więc tym samym swój reportaż, który zaczyna przejawiać cechy pamiętniczka z podróży. Skądinąd wiadomo, że tchórzy i konformistów jest w społeczeństwie więcej niż ludzi odważnych, a fakt ten niewesoło przekłada się na jakość pisanej literatury faktu. Z perspektywy wygodnego pokoju hotelowego relację napisze byle głupi, ale zdobyć się na prawdziwą przygodę potrafią nieliczni.

Z tym większą przyjemnością powitałem w moim rozrastającym się księgozbiorze pozycję, napisaną przez Jacka Mateckiego, pod prowokacyjnym tytułem „Co wy, *****, wiecie o Rosji?!”. Że autor nie przepada za reporterską ściemą i patrzeniem na świat z perspektywy wygodnej kanapy, wiadomo od razu. Że nie wymądrza się na tak ogromny temat i raczej relacjonuje, zamiast snuć analizy politologiczne, również rzuca się w oczy od pierwszego kontaktu. Siła więc jego książki polega na opowieści, a Matecki potrafi opowiadać jak mało kto. Nie są to jednak historie Jacka Hugo-Badera, reportera skądinąd zdolnego, ale często czytanego z przymrużeniem oka, ani tym bardziej grzeczne opowieści Igora Miecika, czy duetu Jastrzębski – Morawiecki. Bliżej autorowi „Co wy wiecie o Rosji” do niepoprawnego politycznie pisarstwa Wojciecha Grzelaka, autora kilku cennych pozycji dotyczących nie tylko polityki rosyjskiej, ale i syberyjskiego szamanizmu. Przede wszystkim nie widać u niego (jak i u Grzelaka) poczucia wyższości, które każe sporej części autorów po pierwszej kilkutygodniowej wizycie snuć pozornie spójne teorie dotyczące tego, czym Rosja jest. Bo, czytając Mateckiego, poznamy owszem wiele oblicz tego tajemniczego państwa, ale skończymy lekturę jego opowieści z przeświadczeniem, że – cholera – jesteśmy tak samo głupi jak przed otwarciem książki. W tym jednak tkwi siła tej opowieści, tu otwiera się inna rzeczywistość, którą chłoniemy, bo jednocześnie w niej i smieszno, i straszno, ale i pięknie.

Pisze autor: Gdzie nie ma prawdy? Nie ma jej w dziesiątkach książek-reportaży napisanych przez młodych zdolnych z dużych miast, którzy postanowili przejechać Rosję koleją transsyberyjską, rowerem, albo zgoła Nissanem 4x4 Off Road Trophy (…). Po dwóch tygodniach wrócili i napisali książkę o świecie oglądanym zza szyby (…). Dodaje na koniec: do dupy z takimi przygodami. I ma rację, bo skoro włóczył się tam z przerwami pięć lat, spał u przypadkowo poznanych ludzi, a nieraz w lesie, gubił się na rozstajnych drogach, a przede wszystkim rozmawiał, rozmawiał i jeszcze raz rozmawiał. Ja mu wierzę. Wierzę mu tym bardziej, że wypił morze wódki z autochtonami, że nie szlajał się w modnych ciuszkach i plecakiem z tysiącem sznurków, jak wielu studenciaków wyjeżdżających na hipsterskie wyprawy z wyspecjalizowanymi biurami podróży. Bo trzeba przyznać, że do takich wypraw, w jakich brał udział autor, trzeba mieć jaja. Jaja i mocną głowę. I dopiero później powstaje opowieść.

A opowieść ta, zupełnie inaczej jak u tych miśków z wielkich aglomeracji, ma posmak prawdy, nie Wikipedii i kilku artykułów z rosyjskiej prasy przetłumaczonych naprędce w internetowym translatorze. Czytając Mateckiego, wiemy, że jednej prawdy o Rosji nie poznamy, ale co odróżnia go od innych to mocne zakotwiczenie w tamtych rejonach. Dzięki niemu historie, które opowiada autor, są wiarygodne i przekonujące. Jego obserwacje, z pozoru drobne, wnoszą więcej realności do opisu Federacji Rosyjskiej niż komentarze naszych dziennikarskich tuzów spędzających czas na wędrówkach między Placem Czerwonym a hotelem. U Mateckiego jakaś drobna tabliczka na drzwiach, rozpadający się blok czy kobieta w kasie na dworcu kolejowym mówią więcej niż mądre analizy politologów, socjologów i blogerek podróżniczych.

Za co jeszcze lubię tę książkę? Za polityczną niepoprawność, o której już pisałem. Autor nie boi się snuć spiskowych teorii dotyczących upadku komunizmu, nie boi się wypowiadać sądów, za które w salonach warszawskich XXI wieku człowieka spotyka ostracyzm. W końcu Matecki to nie wydelikacony następca Kapuścińskiego, który fałsz i skąpe obserwacje, które dałoby się zamknąć na stronie opisu, pompuje poetyckim językiem i kiczowatą metaforą. A Rosja w jego wydaniu to kraj interesujący, z jednej strony kraina nihilizmu, ale oszałamiająco pięknej przyrody i nielicznych wysepek duchowości. To tajemnica, której tak łatwo nie poznamy. Co wy, *****, wiecie o Rosji? – pytam więc za autorem tych wszystkich, którym wydaje się, że poznali ten kraj. Bo ja nie wiem prawie nic, ale dzięki książce Mateckiego coś przeczuwam.

Jacek Matecki, Co wy, *****, wiecie o Rosji?!, wyd. Trzecia strona, Warszawa 2015, ss. 335.

Współczesny teatr w Polsce jest, jak mało co, przesiąknięty lewicowymi ideologiami, wśród których pierwsze skrzypce grają równość, wykluczenie, miłość dla gejów i tęczowe klimaty. Dochodzi do tego wszechobecna dekonstrukcja klasyki, jako z pewnością homofobicznej, antysemickiej i szowinistycznej. Odczytuje się ją więc na nowo, w duchu krytyki feministycznej, lewackiego dyskursu antykapitalistycznego oraz emancypacji tych, którzy „kochają inaczej”. Dobrze jednak wiedzieć, że nie wszyscy wpisują się w tę modę. Modę, która – jestem o tym przekonany – za jakiś czas stanie się zapomniana i straszyć będzie tylko dociekliwych studentów teatrologii. Jednym z tych, którzy nie boją poruszać się w swoich sztukach tematów dotyczących historii współczesnej, polskości, wykluczenia, ale nie tego na niby, salonowego i tęczowego, ale tego, które dzieli nasz kraj na Polskę liberalną i Polskę moherową, jest Jarosław Jakubowski, autor nie tylko dramatów, ale poezji oraz opowiadań grozy. Wydany w zeszłym roku „Generał”, obok nagrodzonego dramatu tytułowego, zawiera szereg sztuk, które w mniejszy lub większy sposób odnoszą się do współczesnej polityki.

Nie mam wątpliwości, że czasy, w których żyjemy, są tym, czym dla Mickiewicza był Salon Warszawski. Z jednej strony żyje w nich eleganckie towarzystwo, które porusza tematy zastępcze: gejów, tęczę, feminizm, a z drugiej to przy drzwiach, domagające się Polski i poważnego jej traktowania. Kto tu tak naprawdę jest dyskryminowany? Eleganckie panie i awangardowi panowie: filmowcy, aktorzy, działacze społeczni mielący jęzorami wciąż o tym, że dewiantom jest w kraju niedobrze, bo nie mogą adoptować dzieci, czy źle ubrani, mało zarabiający katolicy, którym rozbawiony i wypasiony na mediach głównego nurtu tłum sika do zniczy? Kolorowy wesołek, który zarabia na pokazywaniu swojej wypielęgnowanej brody i nowych Raybanów, czy moherowa babcia, która słucha Radia Maryja i jest celem ataków przeróżnych kabarecików i stand-uperów?

Jakubowski oczywiście publicystą nie jest, więc nie odpowiada wprost na tak zadane pytania, a nawet wprost ich nie zadaje. Co można na blogu, niekoniecznie sprawdzi się w sztuce teatralnej. Ta bowiem rządzi się innymi prawami. Jednak głos o kształt Polski, o tych naprawdę wykluczonych pojawia się w szeregu tych dramatów. Tytułowa sztuka przywołuje postać zmarłego już Wojciecha Jaruzelskiego, który dla wielu patriotów i ludzi zdrowo myślących stał się antybohaterem, a jego pochowanie na Powązkach uznano za skandal. „Generał” mówi o tym, co dzieje się w umyśle byłego dyktatora, który z jednej strony czuje się wciąż ważny, a z drugiej wie, że stał się obiektem przeróżnych protestów. Podobny motyw, związany z powracającą przeszłością, ukazuje się nam w tekście napisanym pod tytułem „Głową w dół”. Jego bohaterem jest były ubek, stalinowski kat, który w obliczu zbliżającego się procesu odchodzi od zmysłów i boi się sprawiedliwości. „Dziura” z kolei opowiada o konflikcie pomiędzy starą matką a synem w średnim wieku. Ta pierwsza jest radiomaryjną katoliczką, jej pierworodny kojarzy się zaś z reporterami „Gazety Wyborczej”, którzy obsesyjnie śledzą i punktują imperium ojca Rydzyka. A propos tego ostatniego, pojawiają się w dramacie tym interesujące słowa: Imperium! Słyszycie, jak to brzmi? To tak jakby imperium nazwać miasto z klocków lego. Jeśli to ma być imperium, to jak nazwać drugą stronę? Galaktyką? Bogiem?

Jak wspomniałem wyżej, Jarosław Jakubowski nie jest publicystą, więc jego sztuki nie dają prostych odpowiedzi, nie stawiają jednoznacznych diagnoz. Fakt ten stanowi o sile wyrazu tych tekstów, które poruszają przecież odwieczne i naprawdę ważne pytania. Czym jest pamięć? Gdzie leży prawda? Po stronie silniejszego, czy słabszego? Jaka jest kondycja współczesnego człowieka? Jaka jest natura władzy? Władza, jako problem, pojawia się również w „Ostatniej królowej”, która, jak napisano w posłowiu, jest najbardziej mrożkowskim z zamieszczonym w zbiorze dramatów. Jej bohaterką jest tytułowa władczyni, podróżująca w nieznane tajemniczym statkiem, wraz z ostatnim wiernym sługą. Tak narysowana sytuacja rodzi absurd i groteskę, które uwypuklają wyraźnie opisywane sytuacje. Nietrudno domyśleć się klęski królowej, która jako dobrze wychowana arystokratka nie ma czego szukać w świecie chamstwa i prostactwa.

Jednym z ważniejszych dramatów zamieszczonych w „Generale” jest „Nowy Legion”. W nim autor wskrzesza postać czołowego polskiego romantyka – Adama Mickiewicza – każąc mu przeżywać współczesność wraz z szeregiem jego bohaterów literackich i kochanek. Ten, iskrzący się od cytatów z dzieł wieszcza, dramat, pokazuje dobitnie, gdzie w naszych czasach znalazł się romantyzm, ale równocześnie postuluje potrzebę jego odrodzenia. Bez duchowości bowiem, bez myślenia symbolicznego, w kategoriach wspólnoty, nie odrodzimy się jako naród, a ci, którzy wołają o jego zmartwychwstanie, uznawani będą za wariatów.

Warto więc pochylić się nad „Generałem”, ponieważ w zalewie postmodernistycznego banału stanowi on zdrową dla wobec niego konkurencję. I nie mam wątpliwości, że problemy, jakie porusza autor, będą aktualne zawsze. Prawda, kłamstwo, władza, człowiek, Bóg, sprawiedliwość, dobro, zło – o to przede wszystkim chodzi w tekstach Jakubowskiego. Polityka w tytule zbioru nie oznacza więc tylko techniki rządzenia, stanowi za to zbiór kwestii związanych z funkcjonowaniem człowieka w świecie. Każdy bowiem poddany jest różnym rodzajom władzy.

Jarosław Jakubowski, Generał i inne dramaty polityczne, ADiT, Warszawa 2014, ss. 381.