Wybierając przygodę, wabimy śmierć. Jadąc na drugi koniec świata, nie wiemy, czego się spodziewać. Odcinamy się od naszego dotychczasowego życia, myśląc, że nowe otwarcie pozwoli nam na zdobycie szczęścia. Mimo wszystko, nie osiągamy go. I gonimy dalej, bo za granicą, na innym kontynencie jest lepiej: inne krajobrazy, inna kultura, inni ludzie. Chwila nieuwagi i nóż w plecach, kula w piersi, lub chloroform przy nosie; zapadamy w ciemność. Tę, która jest pokarmem dla wszelkiego rodzaju zwyrodnialców, morderców, seksualnych maniaków. Drogę przygody wybrała Lucie Blackman – młoda brytyjska stewardessa; niespokojna duchem dziewczyna wyjechała do Japonii, aby zmienić swój dotychczasowy styl życia i spotkać się z czystym złem, i w konsekwencji ze śmiercią. Czy musiało do tego wszystkiego dojść? Co tak naprawdę się stało? Co działo się później, po zaginięciu Lucie? Tego wszystkiego dowiemy się z jednego z ciekawszych reportaży literackich tego roku zatytułowanego intrygująco „Ludzie, którzy jedzą ciemność”.
Już okładka przykuwa uwagę: motyw wielkomiejskiego, lekko zapyziałego zaułka i tytuł, który od razu rzuca się w oczy. Czarno-białe zdjęcie przedstawia fragment tokijskiej ulicy, na której wysokie, nachodzące na siebie budynki tworzą klaustrofobiczną atmosferę zagubienia. Tak też może czuć się człowiek, który po raz pierwszy przyjeżdża do Japonii. Podobnie obco czuła się Lucie Blackman, młoda mieszkanka Wielkiej Brytanii, która zapragnęła zostać hostessą w barze. Zawód, który uprawiała, jest dla nas Europejczyków nie do końca zrozumiały. Dziewczęta do towarzystwa kojarzymy jedynie z agencjami, bynajmniej nie pracy tymczasowej, ale tej najstarszej na świecie. Hostessy w Japonii prostytutkami nie są, chociaż po pracy zdarza im się spać ze swoimi klientami. Ich głównym zajęciem jest bawienie znudzonych biznesmenów rozmową i nieustanne przytakiwanie. Znużony wyrabianiem normy korporacyjny szczurek, spotykając się w barze z taką dziewczyną, musi wiedzieć, że nie dojdzie do niczego, co przekroczy granice nierządu. Z drugiej strony wie, że w rozmowie może posunąć się bardzo daleko. Ten dziwny świat usług seksualnych, które do końca nimi jednak nie są, fascynuje obserwatora z zewnątrz, którym jest dziennikarz Richard Lloyd Parry. Badając sprawę tajemniczego zniknięcia młodej hostessy, wkracza on w ten perwersyjny świat cielesnych uciech, relacjonując czytelnikowi z Europy jego zawiłości.
W „Ludziach, którzy jedzą ciemność” poznajemy nie tylko Japonię z jej gabinetem osobliwości. Przyglądamy się też drobiazgowo potraktowanej historii rodziny Lucie Blackman, próbując iść za dociekaniami dziennikarza. Im dalej w las, tym opowieść ta staje się mniej jednoznaczna: więcej w niej odcieni szarości i przeróżnych niuansów. Lucie brała narkotyki czy była czysta? Spotykała się po pracy z klientami czy nie? Jakie relacje łączyły ją z jej rodziną? Na te wszystkie pytania nie dostajemy jednoznacznej odpowiedzi. Jesteśmy trochę niczym badacz, który ogląda obiekt pod coraz mocniejszym powiększeniem i coraz mniej rozumie z tego, co widzi. Jak doszło do zniknięcia Lucie? Co stało się później? Czyja jest w tym wszystkim wina? Reportaż Parry’ego mógłby posłużyć za scenariusz interesującego serialu: jest w nim zagadka, jest intryga oraz kontrast między niewinnością głównej bohaterki (niczym Laury Palmer z „Twin Peaks”), a ponurym światem tokijskiego wyuzdania i zbrodni.
Motyw zniknięcia jest jednym z bardziej tajemniczych toposów pojawiających się w kulturze i z tego właśnie względu dobrze czyta się reportaż brytyjskiego dziennikarza. Chociaż zdajemy sobie sprawę, że cała historia wydarzyła się naprawdę (a może właśnie dzięki temu!), wciąga nas ona w swój splot wydarzeń i nie puszcza aż do samego końca. Zniknięcie to niespodziewana wyrwa dla całej rodziny Lucie: matki, ojca i rodzeństwa. Również dla przyjaciół dziewczyny. To doskonały motyw, aby obejrzeć różne, czasem bardzo zaskakujące reakcje bliskich. Dlaczego „Ludzi, którzy jedzą ciemność” tak dobrze się czyta? Może również dlatego, że opowieść ta jest opowieścią uniwersalną. Występuje w niej i miłość, i zbrodnia, i poszukiwanie sprawiedliwości. Jest tajemnicza kobieta, która ukrywa swoją przeszłość, jest zrozpaczona rodzina. Mamy zło, które musi zostać napiętnowane i ukarane. Jest w końcu egzotyka odległego miejsca powodująca, że siedząc w doskonale znanym sobie miejscu gdzieś w Europie, cieszymy się, że podróżujemy tylko palcem po mapie. Nawet jeśli Japonia to jedno z najbardziej bezpiecznych miejsc na ziemi, może nas ono przerażać i fascynować jednocześnie. Zewnętrznie podobne do świata zachodniego metropolie, takie jak Tokio, szokują wewnętrznym spokojem i jakąś nie do końca określoną aurą. Ciekawi nas azjatycka natura, jakże inna od europejskiej czy amerykańskiej. Ciekawią spokojni, bardzo kulturalni ludzie, którzy jeśli popełniają zbrodnie, to o wiele bardziej okrutne niż te nasze, oswojone dzięki serialom kryminalnym.
Richard Lloyd Parry stworzył reportaż, który swoim rozmachem może konkurować z największymi dziełami gatunku. Co więcej, stworzył on tekst, który nie jest tylko dziennikarskim rzemiosłem, które odkładamy na półkę, aby zaraz o nim zapomnieć. „Ludzie, którzy jedzą ciemność” porażają swoją fabułą niczym najlepsza proza kryminalna, dają do myślenia, zadając pytania na temat ciemnej strony naszej natury. Śmierć i miłość, seks i zbrodnia, zło i wybaczenie – to motywy znane z najznamienitszych dzieł literatury pięknej, tu ubrane w konwencję reportażu zmuszają do refleksji nad naszą naturą.
Richard Lloyd Parry, Ludzie, którzy jedzą ciemność, tłum. A. Sokołowska-Ostapko, wyd. Znak, Kraków 2014, ss. 457.