Niedawno zdarzyło mi się opisywać pewien poświęcony syberyjskim szamanom reportaż napisany przez dwójkę dziennikarzy, Jastrzębskiego i Morawieckiego. Tak się jednak stało, że przed jego lekturą przeczytałem inny tekst, autorstwa Wojciecha Grzelaka, już na tym blogu recenzowanego. Mowa o wydanym kilka lat temu zbiorze reportaży zatytułowanym „Szamani, mumie, ałmysy”. Z początku planowałem dokonać ich porównania, ale postanowiłem opisać każdy z osobna. Również dlatego, że to, co napisał Grzelak, jest lepsze od szerzej promowanego dziełka wyżej wymienionych twórców. Ci ostatni na Syberii byli przez kilka tygodni, Grzelak zaś dzieli swój czas pomiędzy Polskę a Republikę Ałtaj, gdzie przez sześć miesięcy w roku mieszka i pracuje. Choćby z tego względu jego teksty są bardziej wyraziste. Autor może pozwolić sobie na odwiedzenie miejsc i ludzi, których Jastrzębski i Morawiecki z pewnością by nie spotkali. Widać, że porusza się po Ałtaju jak u siebie i dzięki temu łatwiej przenosi nas w ten nieznany nam świat.
Ten autentyzm powoduje, że nie czyta się „Szamanów, mumii, ałmysów” jak zapisków zabłąkanego turysty, czy przechwalającego się mitomańskiego „kolosa”, który nie ruszał się nigdzie bez reklam na sportowej kurtce. Grzelak jest w Ałtaju zadomowiony. A tam, z tego co pisze, mogą nas spotkać przeróżne dziwne przygody. Sam nie wiem, jak traktować te wszystkie cudowności, które opisuje autor. Zaczyna się od tytułowego ałmysa, czyli syberyjskiego yeti. Ten śnieżny człowiek ma podobno zdolności telepatyczne i potrafi wywołać u spotkanych osób paniczny, niedający się wytłumaczyć racjonalnie lęk. Grzelak opisuje historię tajemniczej łapy mogącej należeć właśnie do ałmysa. Ten znaleziony fragment ciała nieznanego zwierzęcia czy yeti został przesłany do jednostki badawczej w Moskwie i już się nie odnalazł. Współczesna legenda? Fantazja opowiadających? Zbiorowa hipnoza czy po prostu wyssane z palca bzdury? Rzecz absolutnie nie do zweryfikowania, aczkolwiek napisana niezwykle sugestywnie zgodnie ze wszystkimi regułami reporterskiego rzemiosła.
Ważne są również mumie, które archeolodzy odnajdują w starodawnych kurhanach. Na przykład tajemnicza ałtajska księżniczka, z której powodu niektórzy – jak głosi inna legenda – udali się na tamten świat. Wystarczy przypomnieć sobie historię klątwy faraonów. No i szamani, którym poświęca autor również sporo miejsca. Ci z kolei przeżywają renesans własnej religii, do lat 90. tłumionej przez władze sowieckie. Teraz odżyli i mogą praktykować swoje rytuały. Dla zachodnich racjonalistów ich występowanie to dowód schorzeń psychicznych; objawy kamłania (czyli szamanienia) przypominają epilepsję, w dodatku szamani są z natury pobudzeni i znerwicowani. Dla niejednego mieszkańca Syberii ich obecność jest oznaką występowania świata duchów. Religioznawca Mircea Eliade, na którego powołuje się Wojciech Grzelak, twierdził, że szamanizm jest specyfiką Syberii i środkowej Azji. Fakt, to bardzo stara religia, jedna z najstarszych na świecie, tajemnicza i niebezpieczna dla tych, którzy będą chcieli się za jej pomocą bawić w magię.
Oprócz opisywania tych fenomenów, obok których sygnalizuje jeszcze UFO i tajemnicze znaki na górach zapowiadające wypadki, autor niejednokrotnie schodzi na ziemię. A gdy to czyni, nie ucieka przed krytyką współczesnej Rosji, do czego przyzwyczaił czytelników w „Grze z Rosją” czy „Rosji bez złudzeń”. Z zainteresowanego starymi kultami reportera przeistacza się w trzeźwo patrzącego na naszego wschodniego sąsiada dziennikarza. Dziś, gdy nawet Depardieu z Moskwy ucieka, a nasi dyżurni rusofile jakby ucichli, głos Grzelaka wydaje się mniej niepoprawny politycznie jak parę lat temu. W tych realistycznych obrazkach mamy opisane pełne spektrum wad: azjatycki „bardak”, nepotyzm, specyficzne podejście do człowieka i natury, a przede wszystkim uleganie historycznym mitom, w myśl których Rosja zwyciężyła faszyzm, a wszyscy naokoło powinni być wdzięczni ZSRS za pięćdziesiąt lat żelaznej kurtyny i tłumienia wolności w Europie Środkowej. Miejsce poświęca autor również potomkom Polaków, którzy utknęli dawno w tych „najdalszych kresach”.
„Szamani, mumie i ałmysy” nie są więc tylko reportażem poświęconym syberyjskiej religijności pogańskiej, ale opowiadając o niej w głównej mierze, rozgałęziają się w przeróżne dygresje. Melchior Wańkowicz zdefiniował reportaż jako mozaikę faktów, co doskonale widać w tym zbiorze. Fakty przenikają się między sobą, tworząc barwny kobierzec, w którym znajdziemy opisy współczesnej Rosji, tajemnicze opowieści i obyczajowe obserwacje z życia zwykłych ludzi. Pisanie Wojciecha Grzelaka jest również współczesnym odczytaniem romantycznej ballady: dziejącej się na prowincji niesamowitej historii, w której to natura rządzi człowiekiem, nie na odwrót. My, ludzie Zachodu, zatraciliśmy w dużej mierze symboliczne i metaforyczne spojrzenie na rzeczywistość, co jest na Syberii normą. I to albo my jesteśmy ślepi i głusi, albo tamci są przesądni i zabobonni. Innej możliwości nie ma. Bo jak mówi stary szaman, cytowany przez autora: Są miejsca, gdzie lepiej nie przebywać w pewnych momentach. Są w wielu częściach Ziemi, ale na Ałtaju potrafią szczególnie dać się we znaki (…). Można je wyczuć, ale nie zobaczyć. Nie wszystkie są dobre.
Wojciech Grzelak, Szamani, mumie i ałmysy. Tajemnice z serca Azji, wyd. KOS, Katowice 2006, ss. 302.