Fates Warning - Theories of Flight. Progresywnie nie znaczy źle


Mówiąc o progresywnym metalu, przede wszystkim podaje się przykład Dream Theater, zespołu, który już od wielu lat nie nagrał niczego interesującego. Popularny pogląd na tę muzykę zawiera się w kilku obowiązkowych elementach: tasiemcowych, nudnych utworach, wszędobylskich instrumentach klawiszowych oraz solówkach dłuższych niż niejedna piosenka. I tak faktycznie grają panowie z Dream Theater. Jednak to nie oni wymyślili proch i ten gatunek, który nie musi być tak straszny, jak go malują. Zespołem, któremu należy się szacunek za sformatowanie nowego gatunku, jest Fates Warning, amerykańska grupa powstała w 1983 i mająca na swoim koncie dwanaście albumów studyjnych. Ich debiut, „Night on Bröcken” ukazał się rok później, ale to nie on stał się kamieniem milowym zespołu. Styl grupy, leżący na przecięciu amerykańskiego heavy metalu, hard rocka oraz rocka progresywnego, wykuwał się na płytach takich jak „The Spectre Within”, „Awaken the Guardian” czy „Parallels”. To one więc zdefiniowały muzykę zespołu.

A w muzyce tej nigdy nie było miejsca na pretensjonalne popisy gitarowe czy symfoniczne pasaże instrumentów klawiszowych. To nie Dream Theater, którzy co prawda, mają na swoim koncie kilka udanych albumów, ale już dawno się zagubili. W pierwszej fazie twórczości Fates Warning dominował jednak heavy metal z tej samej szkoły co Queensrÿche. Natomiast pod koniec XX wieku i w początku następnego stulecia akcenty się przesunęły, a w dźwiękach kapeli coraz silniej zaznaczały swoją obecność dłuższe i spokojniejsze formy. Zespół także nigdy poważnie nie rozczarował, chociaż zdarzały się w jego karierze albumy mniej pasjonujące. Panowie nie mają na swym koncie ewidentnych gniotów, które przecież zdarzają się w dyskografiach większości wykonawców. Fakt ten to kwestia talentu, trzeba to przyznać, chociaż pewnie nie każdy lubi akurat takie dźwięki. Osobiście również preferuję muzykę prostszą, ale Fates Warning jest tym wyjątkiem, który z metalu progresywnego nie robi areny do prezentowania nudnych suit, i dlatego mi się podoba.

Słychać to wyraźnie na „Theories of Flight”, który jest bez wątpienia jednym z najlepszych krążków w niekrótkiej przecież karierze kapeli. Od debiutu minęły, bagatela, trzydzieści dwa lata, a Fates Warning nagrywa album, który rzadko kiedy zdarza się zespołom o tak długiej i bogatej historii. Powiem drugi raz, to kwestia talentu. A dlaczego „Theories of Flight” to jeden z lepszych albumów Amerykanów? Przypatrzmy się tylko. Rzadko kiedy zdarza się, aby wydawnictwo muzyczne posiadało aż tak spójną wizję, a przy tym zróżnicowaną muzykę. I co chyba najważniejsze, słuchając Fates Warning, nie zapominamy, że chodzi o heavy metal! Już dawno nie zdarzały się zespołowi tak drapieżne kompozycje jak „White Flag”, Like Stars Our Eyes Have Seen” czy „SOS”. Przy czym drapieżne, nie znaczy ekstremalne. Heavymetalowa konwencja wymaga jednak melodyjnych linii wokalnych. A melodie te są naprawdę atrakcyjne, co nie jest regułą w tym gatunku. Nie stawiają więc panowie na pierwszym miejscu wątpliwej wirtuozerii, zaniedbując to, co w piosence najważniejsze: linii melodycznej. Udaje się im to nawet w dwóch długich, ponad dziesięciominutowych utworach: „The Light and Shade of Things” i „The Ghosts of Home”.

Ten pierwszy charakteryzuje się ciekawą klamrą kompozycyjną, zamykającą dynamiczny środek w melancholijnej introdukcji oraz kodzie. Drugi zaś nieco kojarzy się z Genesis z ery Petera Gabriela, oczywiście brzmieniowo to utwór metalowy. Nie sposób na „Theories of Flight” wyróżnić in plus lub in minus żadnego utworu. Już rozpoczynający płytę „From the Rooftops” zwiastuje, że jeśli po drodze nic złego się nie stanie, czeka nas wyjątkowo interesująca godzina muzyki. Utwór ten rozkręca się powoli, zaczynając od spokojnych, akustycznych akordów gitary, jednak za parę chwil zmienia się w wielowątkowy, siedmiominutowy kawałek, w którym jest miejsce na energiczne granie, jak i na chwile uspokojenia. Drugi z kolei, „Seven Stars”, to jeden z najbardziej przebojowych utworów grupy, w którym znalazły się nawet gitarowe zagrywki przywołujące na myśl Paradise Lost!

Zespół na „Theories of Flight” nie stracił więc muzycznej tożsamości, a mimo długiej historii nagrał płytę, która nie jest ani odcinaniem kuponów od czasów dawnej chwały, ani niestrawnym eksperymentem. To dojrzała, ale nie przejrzała muzyka, wciąż chwytająca za serce radością z grania, świetnie i dynamicznie brzmiąca. Jeśli ktoś ma wątpliwości, jak powinien brzmieć metal progresywny bez całego bagażu pretensjonalności, czułostkowości i zbędnych popisów instrumentalnych, niech sięgnie po „Theories of Flight”, o którym wiadomo już, że jest jednym z najlepszych albumów w historii Fates Warning.

Fates Warning, Theories of Flight, Inside Out Music, 2016.

0 komentarze:

Prześlij komentarz