TOP 20: Muzyczne podsumowanie roku 2016


W pierwszym dniu nowego 2017 roku zapraszam do zapoznania się ze ścisłą dwudziestką najlepszych płyt minionych już dwunastu miesięcy. Tak się złożyło, że dominuje w niej muzyka metalowa, ale nie jest ona jedynym gatunkiem, który zagościł w tym podsumowaniu. Pamiętajcie jednak, że ten osobisty ranking nie każdemu musi przypaść do gustu; zachęcam więc do komentowania.

 20. Testament - Brotherhood of the Snake

Podsumowanie rozpoczyna nowy album Testament, który pokazuje lekką zwyżkę formy w stosunku do poprzednich wydawnictw zespołu. A na nich nie było czego słuchać. „Brotherhood of the Snake” to wciąż amerykański thrash metal, tym razem bez ballad, ale i deathmetalowych ciągotek. Szczęściem dla tej płyty są po prostu dobre piosenki i słyszalna radość grania. Przeszkadza tylko plastikowe brzmienie, ale cóż, nie można mieć wszystkiego.


19. Fuath - I

Fuath to Andy Marshall, czyli jednoosobowy projekt z Wielkiej Brytanii. Okładka debiutanckiej płyty zwiastuje albo jakieś hipsterskie niesłuchalne plumkanie w stylu Bon Iver, albo black metal. I ten drugi wariant jest doskonale słyszalny. Debiut Fuath zawiera cztery długie transowe utwory, w których słychać przede wszystkim leśne granie. Vemod czy wczesny Ulver to dobre tropy. 



18. Metal Church - XI

Powrót Mike’a Howe’a do kapeli był dobrym pomysłem, ponieważ na swoim jedenastym albumie Amerykanie z Metal Church brzmią świeżo, w niepowtarzalny sposób łącząc motywy heavymetalowe z mocniejszym thrashem. Śpiew Howe’a jest, jak za starych lat, zadziorny i mocny, same utwory dzielą się na szybkie petardy oraz bardziej rozbudowane, bardziej epickie kompozycje.



17. Helstar - Vampiro

Dziesiąty album Helstar nie tylko utrzymuje poziom poprzednich krążków grupy, ale dodatkowo go podnosi. Na „Vampiro” zespół powrócił do wątków z klasycznego „Nosferatu”, czyli Drakuli i jego wesołych przygód. Muzyka kapeli jest niezwykle intensywna, mroczna, a w dodatku mało melodyjna, co czyni ten album jednym z bardziej udanych heavymetalowych wydawnictw tego roku.  



16. Katatonia - The Fall of Hearts

Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek zespół ten wejdzie do podsumowania, ale jak widać, zdarzają się czasem dobre zmiany. Katatonia nadal smęci, ale w muzyce zespołu zagościła długo niesłyszalna witalność. To już nie tylko łagodny rock dla żegnających się z nadzieją, ale również bardziej rozbudowane utwory, w których więcej się dzieje. Nie chcę pisać o progresywności, bo to słowo ma złą prasę.
15. Trees of Eternity - Hour of the Nightingale

Nad debiutem Trees of Eternity unosi się widmo tragedii, ponieważ wokalistka kapeli – Aleah – zmarła w tym roku na raka. Muzyka zawarta na „Hour of Nightingale” to klimatyczny doom metal z damskim wokalem, co z definicji powinno ją wykluczyć z tego rankingu. Jeszcze dziwniejszy jest fakt, że trzonem zespołu jest gitarzysta Swallow the Sun, czyli kapeli grającej najbardziej wieśniacki doom metal na tej planecie. Natomiast pierwsza i ostatnia płyta Trees of Eternity to muzyka niezwykle elegancka, stonowana i bardzo smutna. 

14. Wovenhand - Star Treatment

Kilka lat temu pojawiła się krótkotrwała moda na tę kapelę, ale zgasła tak samo szybko jak zabłysła. Lider zespołu, David Eugene Edwards, już od kilku lat konsekwentnie zmienia swoją muzykę, która z akustycznej, gotyckiej americany ewoluuje w jej połączenie z mocniejszym rockiem. A mnie się takie hałaśliwe oblicze Wovenhand bardzo podoba, bo przywołuje nie tylko uroki amerykańskiej prowincji, ale i surowość sali koncertowej.


13. Flotsam and Jetsam - Flotsam and Jetsam

Melodyjny thrash metal, który uprawia ta amerykańska kapela, to wciąż, jak się okazuje, dobry materiał, z którego uszyć można świetny album. Tym bardziej, że tym razem zespół bardziej śmiało poczyna sobie w thrashowej materii, a niektóre utwory są najostrzejsze od czasów debiutanckiej płyty. Nie ma tu oczywiście mowy o powrocie do przeszłości, ale jest za to mocne przełożenie akcentów, z posępnego heavy/power metalu na żywiołowy thrash.


12. Death Angel - The Evil Divide

Death Angel skreśliłem już osiem lat temu, po “Killing Season”. Zespół nagrywał kolejne nudne i jednostajne płyty, na których nic mnie nie interesowało. Stąd „The Evil Divide” to nie lada niespodzianka: pełen werwy, zróżnicowany, świetnie zagrany i zaaranżowany thrash metal, który nie tylko nie nudzi, ale powoduje, że najchętniej wraca się do tej płyty raz po raz. 



11. Krypts - Remnants of Expansion

Drugi album tych fińskich deathmetalowców jest wyraźnym krokiem w kierunku atmosfery. Zespół zwolnił tempo, dociążył brzmienie, zredukował melodie do minimum, czym spowodował, że przez słuchacza przetaczają się kolejne ciężąrówki gruzu. Jeśli do tego dodamy jeszcze atmosferę, która przywołuje pustkę wszechświata, powstanie bardzo dobry deathmetalowy strzał. Szkoda tylko, że taki krótki. 


10. Blood Incantation - Starspawn

Podobnie jak płyta z pozycji 11, debiut Blood Incantation jest bardzo krótkim albumem. Jak się okazuje po kontakcie ze „Starspawn”, można grać techniczny death metal, który pozbawiony jest wszelkich grzechów tego gatunku, a przede wszystkim plastikowego brzmienia. Kapela brzmi bardzo naturalnie, a to, co wyprawia się w tych utworach, prowokuje pytania o granice muzycznej wyobraźni. 


9. Schrottersburg - Ciało

Drugi album płockich nowofalowców to kontynuacja debiutu, ale w bardziej ascetycznym nurcie. Z zimnej muzyki kapeli znikły wszystkie ozdobniki i niepotrzebne melodie. Pozostał za to sam rytm, który kojarzy się z „Pornography” The Cure. Do tego miarowy puls basu i oszczędna praca gitary przepuszczonej przez maszynkę do robienia echa. Bardzo dobry kierunek, w którym liczy się przede wszystkim trans.


8. Eternal Champion - The Armor of Ire

Jeśli heavy metal ma przetrwać, to dzięki zespołom takim jak Eternal Champion. Zero tandetnych melodii, zero europejskiego brzmienia, zero grania do piwa. Ci Amerykanie grają gdzieś na pograniczu epickiego doomu i klasycznego heavy, dzięki czemu ich muzyka zaskakuje nietypowymi rozwiązaniami oraz bardzo wojowniczą atmosferą. Tu się nie stawia włosów na żel, ale filozofuje się za pomocą młota.



7. Sumerlands - Sumerlands

Podobny styl uprawia również kolejny debiutant, czyli Sumerlands. Ich album również zaskakuje i również nie zawiera niczego, co kojarzy się z europejskim, a zwłaszcza niemieckim metalem. Zespół nie gra topornych piosenek dla tępych odbiorców, ale łączy heavy metal z doomem, a nawet słyszalnymi przez niektórych wpływami gotyckiego rocka. Osobiście ich nie słyszę, ale być może jest coś na rzeczy.



6. High Spirits - Motivator

I znów heavy metal, ale tym razem przechodzący płynnie w hard rock i przywołujący nostalgię za latami 80. Chris Black, twórca i animator tego w zasadzie jednoosobowego projektu, postanowił ożywić ducha klasycznego amerykańskiego grania i udało mu się to jak mało komu. „Motivator” ma w sobie sporo elementów kiczu, ale wykorzystanych świadomie, co kojarzy mi się z podobnymi eksperymentami ze świata filmu.


5. Voivod - Post Society

Skoro dziś nagrywa się albumy trwające po pół godziny, dlaczego pominąć pięcioutworową epkę nagraną przez Voivod? Zespół dzisiaj jest na fali wznoszącej i znów nagrywa muzykę, która znalazła się na jego klasycznych albumach jak „Dimension Hatross” czy „Nothingface”. „Post Society” to pięć utworów technicznego, trudnego w odbiorze metalu, który łączy w sobie odważne struktury utworów, punkową energię oraz chłodną, kosmiczną atmosferę.

4. David Bowie - Blackstar

“Blackstar” okazał się pożegnalnym albumem Bowiego, co było dość dużym zaskoczeniem, gdyż artysta skrywał przed światem swoją chorobę nowotworową. Bowie pożegnał się ze światem w najlepszy z możliwych sposobów: nagrał album ambitny, niekomercyjny, pełen odniesień do muzyki awangardowej jak free jazz czy ambient. Nie jest to jednak muzyka, która operuje formą bez treści, artysta nagrał bowiem album, który umiejętnie połączył odważne poszukiwania z przystępną formą.

3. Khemmis - Hunted

Khemmis to młody zespół z USA, który już na swoim debiucie pokazał, w jaki sposób grać doom metal. Muzycy czerpią z tradycji Black Sabbath, spoglądają w stronę bagien Luizjany (sludge) oraz zadłużają się u Candlemass (epicki doom metal). Dzięki temu połączeniu okazało się, że w doom metalu nie powiedziano jeszcze ostatniego słowa. Dodatkowym atutem „Hunted” są bardzo melodyjne i podniosłe partie wokalne.


2. Fates Warning - Theories of Light

Miejsce drugie należy się amerykańskim muzykom z Fates Warning, którzy udowadniają, że metal progresywny można grać po pierwsze, bez instrumentów klawiszowych, po drugie, bez karkołomnych solówek, a po trzecie bez eksponowania własnego ego. „Theories of Light” to album, który nie zadowoli fanów Dream Theater, ale z pewnością przyniesie sporo radości słuchaczom klasycznego heavy metalu. Bo metal na tej płycie to główny element.


1. New Model Army - Winter

Peleton zamykają weterani postpunka i nowej fali, New Model Army, którzy pokazują, że wartością w muzyce rockowej jest dzisiaj dojrzałość. Młode zespoły nie buntują się przeciwko niczemu, ale grają w talent show, lukę zajmują więc pokolenia ich rodziców. „Winter” to ścieżka dźwiękowa do upadającej cywilizacji europejskiej, która łączy w sobie punkową energię, folkową wrażliwość, naturalne, nieskażone komputerami brzmienie i ambitne poszukiwania muzyki alternatywnej. Nie ulega wątpliwości, że zajmuje ona w pełni zasłużone pierwsze miejsce.

2 komentarze: