Jerzy Jarniewicz - All You Need Is Love. Sceny z życia kontrkultury


Po kontrkulturze lat 60. pozostało mnóstwo świetnej muzyki i tyle samo, albo jeszcze więcej, błędnych ideologicznie haseł, które każdego konserwatystę powinny oburzać albo przynajmniej niepokoić. I przyznać trzeba, że z jednej strony chętnie słuchamy The Beatles, dajemy się ponieść rockandrollowym emocjom przy muzyce The Rolling Stones czy odpłynąć przy psychodelicznych dźwiękach Jefferson Airplane, a z drugiej odrzucamy cały ideologiczny bagaż, który stoi za tą muzyką. Trochę to schizofreniczne, ale żyjemy w dziwnych czasach. Nie tylko ja tupię nogą przy The Doors czy Hendriksie, jednocześnie zauważając niebezpieczny rys całej kontrkultury, która tych wykonawców stworzyła. Bo stworzyła ona nie tylko wykonawców rockowych, ale filmowców, plastyków, performerów, a co najważniejsze – wprowadziła do wielkiej polityki hasła emancypacyjne i pacyfistyczne, czym zadała poważny cios cywilizacji łacińskiej. Pytanie o genezę tej kontrkulturowej rewolty pozostaje jednak bez odpowiedzi: na ile była ona skutkiem oddolnych prądów, nieuniknionych z powodów społecznych, a na ile powstała z inspiracji skrytych w cieniu spiskowców. Jedno jest pewne; nawet gdyby pojawiła się spontanicznie na dole drabiny społecznej, to została potem wykorzystana przez inżynierów współczesnej kultury masowej.

Niestety, kwestii tej nie porusza Jerzy Jarniewicz, autor publikacji „All you need is love”, która nosi podtytuł „Sceny z życia kontrkultury”. Nie jest tajemnicą, że twórca książki jest bezkrytyczny wobec większości działań hipisów i pokrewnych im grup. Już blurb na okładce nie pozostawia wątpliwości: oto do głosu został dopuszczony Jerzy Owsiak zwany Jurkiem, który pokłony bije i publikacji, i ruchom młodzieżowej rewolty lat 60. Zresztą jego festiwal muzyczny jest hołdem dla prawdziwego Woodstock, który w 1969 roku zmienił oblicze muzycznej sceny nie tylko w USA, ale i na świecie. Jarniewicz jest nieco młodszy, jak sam pisze, nie pamięta tych lat, ale są one dla niego czasem mitycznym. Doskonale widać to podczas lektury „All you need is love”. Autor pochwala antywietnamski pacyfizm, cieszą go anarchistyczne akcje sytuacjonistów i innych burzycieli porządku publicznego, zadowolony jest z tego, co kontrkultura swoimi działaniami osiągnęła. A jej osiągnięcia są rewolucyjne. Dzięki nim doprowadzono nie tylko do braku penalizacji homoseksualizmu, ale wmówiono całemu Zachodowi, że jest on naturalnym wariantem życia seksualnego. Dzięki nim, o czym Jarniewicz jednak nie pisze, społeczeństwa Europy i Ameryki Północnej przestały w zasadzie dyskutować nad aborcją, a przestają powoli nad eutanazją. Z tradycyjnego punktu widzenia kontrkultura dokonała więc spustoszenia moralnego i jest za nie odpowiedzialna. Autor, przyjmując lewicowo-liberalny punkt widzenia, zdaje się brać te skutki za dobrą monetę.

Jednak „Sceny z życia kontrkultury” mówią również o negatywnych skutkach młodzieżowej rewolty, nie zatrzymując się jedynie na miłej uchu muzyce i kolorowych paciorkach hipisów. Autor bowiem zwraca uwagę na działania terrorystyczne. Nie pisze, naturalnie o wszystkich, ale wspomina o działalności niemieckiej grupy Baader Meinhof albo o amerykańskich Weathermen. Gdzieś między wierszami wybrzmiewa również zbrodnia Charlesa Mansona, który był przecież produktem ery hipisowskiej. Pojawiają się również na łamach książki bulwersujące fakty przymusu seksualnego, rasizmu wobec białych obywateli czy homoseksualnych perwersji. I to wszystko wśród „miłujących pokój” młodych ludzi, którym zachciało się (albo zostali do tego zachęceni przez kogoś z zewnątrz) walczyć o „lepszy świat”. Czytaj: przeciw religii chrześcijańskiej, rodzinie i własności prywatnej. I być może jest tu winny powojenny hedonizm społeczeństw Zachodu; z tej perspektywy widać, że i agresywny konsumpcjonizm, i lewacka rewolta są w zasadzie dwiema stronami tego samego medalu.

Z perspektywy czasu lepiej widać również, kto robił tę obyczajową i artystyczną rewolucję. Wśród jej uczestników, a przede wszystkim – mocodawców, próżno szukać by ludzi mądrych, świadomych dziedzictwa kulturalnego i tradycji. Dominują za to degeneraci (na każdym kroku autor podkreśla ich miłość do narkotyków), ćpuny, alkoholicy, komuniści zafascynowani zbrodniami Mao Zadonga i Che Guevary, niedouczeni studenci, a przede wszystkim pospolici głupcy, którzy jedynie siłą i w grupie byli zdolni, aby próbować argumentować swoje racje. Może i byli kolorowo ubrani, może i tworzyli ciekawą muzykę, ale pod względem intelektualnym byli po prostu kiepscy. Nadrabiali wojowniczością niczym dzisiejsi aktywiści przeróżnych radykalnych ruchów społecznych, ale ich wiedza składała się z szeregu powtarzanych jak mantry sloganów. Ale byli przede wszystkim niebezpieczni, co bagatelizuje i wykpiwa autor. Jeśli stworzyli świat, w którym można legalnie zabić człowieka, nazywając ten czyn aborcją lub eutanazją, nie należy nabierać się na ich długie włosy, spodnie-dzwony i kolorowe paciorki. Bo o jednym autor nie napisał ani jednego zdania: nie wspomniał mianowicie o okultystycznych inspiracjach dużej liczby kontrkulturowych działań. A fakt ten mocno zmienia spojrzenie na długowłosych miłośników pokoju i wszelakiej tolerancji.

Jerzy Jarniewicz, All you need is love. Sceny z życia kontrkultury, wyd. Znak, Kraków 2016, ss. 335.

0 komentarze:

Prześlij komentarz