Judyta Sierakowska - Nikt nie słucha. Bez zadęcia o disco polo


Fani disco polo mogą poczuć się w tym roku dopieszczeni. Oto bowiem w niedługim odstępie czasowym ukazały się dwie publikacje na temat ich ukochanej muzyki. Pierwszą z nich – „Polski bajer” Moniki Borys – recenzowałem niedawno. Teraz pora na zbiór reportaży Judyty Sierakowskiej, zatytułowany prowokacyjnie „Nikt nie słucha”. W takiej sytuacji trudno pisać o tej książce bez porównań do uprzednio omówionej pozycji. Naturalnym jest pojawienie się pytań o to, która z nich jest lepsza, którą warto nabyć czy która zawiera więcej faktów. Trzeba więc jakoś wybrnąć i odnieść się do obu tomów, mimo że pierwszy z nich pojawił się na blogu dosłownie kilka dni temu. Najprościej można rzec, że „Nikt nie słucha” to klasyczny przykład zbioru tekstów reporterskich, niemających ambicji całościowego przedstawienia tego muzycznego zjawiska. Natomiast publikacja Moniki Borys postawiła tezę o kampowości disco polo i stworzyła z niego raczej pewne wyobrażenie o gatunku niż jego opis sensu stricte. Disco polo u Borys wpisało się w lewicową, klasową wizję rzeczywistości i było głosem wykluczonych, tu zaś wydaje się zwykłym muzycznym genre. Tam autorka zwróciła również uwagę, co stanowiło istotny walor „Polskiego bajeru”, na sporo kuriozalnych zjawisk, szczególnie na początku rozwoju tej muzyki, a walorem „Nikt nie słucha” jest zwyczajny reporterski opis, oddający głos bohaterom. Próżno w nim szukać akademickiego tonu, co w lekturze książki Borys nieco przeszkadzało. Nie ma tu skażenia hipsterskim „Dwutygodnikiem”, jest za to opowieść, której nieźle się słucha.

Głównymi bohaterami książki, pojawiającymi się w wielu jej rozdziałach, są weterani sceny disco polo, muzycy zespołów Top One, Akcent, Bayer Full, Skaner czy Toples. Ich początki, sięgające końcówki lat 80. do złudzenia przypominają początki karier zespołów rockowych. Mamy więc małe miejscowości, garaże i pierwsze instrumenty, kupione za ciężko zarobione pieniądze. Mamy młodych chłopaków, którzy słuchają Depeche Mode i chcą tak jak oni, grać koncerty i bawić ludzi. W początkach polskiej muzyki tanecznej nie ma więc cynicznych producentów i menadżerów, finansowych przewałów, jest za to romantyzm i młodzieńczy idealizm. Zupełnie jak na punkowej czy metalowej scenie, z tą jednak różnicą, że muzycy ci nie słuchają Slayera czy Sex Pistols, a wolą Duran Duran czy Alphaville. I tak jak potem spora część sceny rockowej została pochwycona przez chętne zarobku wytwórnie, tak stało się z większością discopolowych zespołów, które jednak skomercjalizowały się w zdecydowanie większej skali. Jeśli zatem łatwo sobie wyobrazić metalowa kapelę grającą w piwnicy, nieszczególnie nastawioną na sukces czy nawet granie koncertów, to w przypadku disco polo jest to raczej niemożliwe. Specyfika tej muzyki każe wykonawcom konfrontować się z publicznością, bawić ją i wprowadzać w radosne pląsy, a skazanie na garaż czy brudną kanciapę byłoby w tym przypadku jawną sprzecznością.

Komercjalizacja ta jednak nie wszystkim bohaterom reportaży Justyny Sierakowskiej była w smak. Przekonał się o tym były lider zespołu Toples, Marcin Siegieńczuk, który po zerwaniu kontraktu z wytwórnią płytową został na lodzie, bez prawa do nazwy zespołu oraz własnych piosenek. To naturalne w świecie muzyki popularnej, a disco polo bez wątpienia jest najchętniej słuchanym gatunkiem popu w Polsce. Świadczą o tym nakłady płyt, a w latach 90.. kaset, które potrafiły sprzedawać się nawet w kilkuset tysiącach egzemplarzy. Takie szaleństwo jest jednak przeszłością; kryzys fonograficzny dotknął i ten gatunek muzyki. Jego najważniejszym aspektem stały się więc, jak w przypadku innych wykonawców, koncerty. Autorka ze swadą opisuje więc koncertowe przygody gwiazd disco polo, ale przede wszystkim trudy takiego stylu życia. Wśród tych niedogodności na pierwszym miejscu pojawia się alkoholizm, który zdaniem rozmówców Sierakowskiej jest głównym skutkiem ubocznym takiego stylu życia. Sława i rozjazdy potrafią z najsilniejszego człowieka uczynić nałogowca.

Z disco polo wiążą się również inne minusy. Jednym z nich są gangsterskie powiązania muzyków, ale przede wszystkim wydawców. Tak kasowy gatunek przyciągał, zwłaszcza w dzikich latach 90., równie dzikich biznesmenów i mafiosów, upatrujących w nim drogę do szybkiego zarobku. Stąd haracze czy granie na weselach podejrzanych indywiduów. Disco polo to jednak nie tylko płyty i koncerty. To również teledyski czy wielkopowierzchniowe dyskoteki, wyrastające jak grzyby po deszczu na przełomie wieków. To także pionierskie początki, o których pisała również Monika Borys. W „Nikt nie słucha” nie ma jednak co szukać opisów kuriozalnych muzycznych przypadków; autorka skupia się raczej na genezie zjawiska. Disco polo to także kampania prezydencka Aleksandra Kwaśniewskiego; dzisiaj żadna z nich nie może obyć się bez przynajmniej kilkunastu tanecznych piosenek promujących kandydatów do parlamentu czy samorządu.

Najważniejsza jednak w „Nikt nie słucha” jest pasja tworzenia. I chociaż osobiście disco polo nie słucham i uważam za muzyczną tandetę, przyznaję, że autorka tak napisała swoje reportaże, że gdybym nie znał twórczości tych wykonawców, chętnie bym po nie sięgnął z czystej ciekawości. Okazuje się bowiem, że upiększanie świata nie jest tylko domeną beletrystyki, ale że nie jest od niego wolna również literatura faktu. W tym przypadku to nie zarzut. Fani polskiej muzyki tanecznej mają w końcu publikację, która traktuje serio ich ukochane dźwięki, a ci, którzy interesują się popkulturą w ogólności, także nie powinni jej przeoczyć. W końcu to trzy dekady historii polskiego społeczeństwa.

Judyta Sierakowska, Nikt nie słucha. Reportaże o disco polo, Wyd. Poznańskie, Poznań 2019, ss. 393.

0 komentarze:

Prześlij komentarz