Marta Kwaśnicka - Pomyłka. Elegancja w niszy


Debiutancka powieść Marty Kwaśnickiej czekała dwa lata, aż zauważyło ją jakiekolwiek wydawnictwo. Jak pisze autorka w posłowiu, przez ten czas nikt się nie zainteresował jej „Pomyłką”. W sumie ten fakt nie dziwi, bo podczas jej lektury nie znalazłem ani jednego wulgaryzmu, opisu aktu seksualnego, obyczajowych perwersji czy bluźnierstw. Nie ma także mowy ani o grotesce, ani o absurdzie czy o podpieraniu się autorytetem Gombrowicza. Narratorka i główna bohaterka, co prawda, zamieszkuje w dużych miastach, ale ani razu nie odwiedza wegańskiej knajpki, nie drze się podczas manif, a także nie wymachuje tęczową flagą. Nietrudno się więc domyślić, że takie treści nie przejdą, podobnie jak faszyzm. A zresztą to jedno i to samo. Jak bohaterka Kwaśnickiej śmie przyznawać się do wiary katolickiej? Jak śmie opisywać burżuazyjne życie elit włoskiego renesansu i hiszpańskich pisarzy przełomu XIX i XX wieku? Przecież nie wolno pisać w ten sposób! W dodatku fabuła tej powieści jest jasna, prosta i przejrzysta. Żadnych eksperymentów formalnych, żadnego mnożenia czy zaburzenia płci. Żadnych cyrków językowych – materia ta jest przezroczysta, służy tylko opowiadaniu, a w dodatku jest niezmiernie elegancka, a nawet – co gorsza – mieszczańska.

Nie znam esejów Marty Kwaśnickiej, a wydała już dwa tomy, nie czytałem jej bloga, więc do materii jej literackiego debiutu podchodzę bez uprzedzeń. Nie nastawiam się ani pozytywnie, ani negatywnie, ale pierwsze, co daje się zauważyć, to staroświeckość sposobu opowiadania i samej fabuły. Dzisiaj prawie nikt tak nie pisze. Kobiece autorki albo babrzą się w swoich bebechach, uprawiając psychologiczny i skatologiczny ekshibicjonizm, albo śladem Olgi Tokarczuk tworzą sążniste teksty o niczym. Ich utwory zawsze muszą wpisać się w pewien dyskurs: feministyczny, ekologiczny a najlepiej w oba z dodatkiem antykatolickiego hejtu. Autorka „Pomyłki” w ten sposób nie pisze, chociaż wyraźnie zaznacza kobiecy punkt widzenia. Sposobem na jej debiut jest jej własna biografia, ale tylko jako szkielet fabuły; resztę stanowią fikcyjne wydarzenia i takie postacie. Powieść ta, a może zbiór opowiadań, bo i tak można czytać „Pomyłkę”, układa się chronologicznie, od czasów studiów bohaterki, do jej obecnej pracy. Zabieg ten przypomina debiutanckiego „Skorunia” Macieja Płazy. Wszystkie wydarzenia opisywane przez autorkę dzieją się niespiesznie, swoim tempem, i nie ma w nich żadnych kontrowersji. Największą z nich jest utrata wiary postaci (przy późniejszym jej odzyskaniu), ale nawet ten fakt przedstawiony jest spokojnie i bez krzyku.

Dalej podróżujemy z bohaterką przez jej życiowe wybory: przeprowadzki, zmiany pracy, poznanych ludzi, ale także przez przemyślenia. Te ostatnie może nie są filozoficzne, ale swoją głębią przekraczają średnią krajową. Widać więc doskonale, że autorka czyta coś więcej niż Paolo Coelho czy wynurzenia Kory lub Katarzyny Nosowskiej. A jej lektury są na tyle nieoczywiste, że tworzą w „Pomyłce” ciekawe odniesienia. Pisarka wplata w akcję swoich tekstów chociażby wątek przyjaźni Michała Anioła i nietłumaczonej na język polski poetki Vittorii Colonny. Stanowi to interesującą warstwę, która zbliża niektóre części powieści do esejów. Im dalej postępujemy w lekturze, tym mniej samej bohaterki, a jej losy stanowią jedynie pretekst do snucia opowieści o innych ludziach. Zresztą Marta Kwaśnicka kilka razy powtarza, że życie autora jest nieciekawe, w przeciwieństwie do tego, jak ten widzi świat, jak go przefiltrowuje. Przyznać bowiem trzeba, że pierwsze, obyczajowe tło pomyłki wpada czasem w banał: niezdecydowana doktorantka, która za długo studiuje i nie wie, co ze sobą zrobić, młoda adeptka wielu zawodów, do których się nie przywiązuje, bo gna ją gdzieś indziej. Trochę to wszystko zalatuje klasycznym snujem, tu w wydaniu kobiecym.

Natomiast warstwa głębsza wpada nieraz w bardzo ciekawe gawędziarstwo, szczególnie w opowiadaniu „Lawa” poświęconym wspomnianym już renesansowym artystom, i w „Triumfie”, który opowiada o Miguelu Quirodze – nieznanym hiszpańskim autorze jednej tylko powieści. Losy tej postaci zdają się komentować samą autorkę. Quiroga pochodził z prowincji, a wyjechał do Madrytu, wówczas półmilionowego miasta (przełom XIX i XX wieku), aby ogrzać się w świetle lokalnej cyganerii, wydał „Ślimaka” – jedyne swoje dzieło, które przez ponad rok nie odbiło się żadnym echem w krytyce literackiej. Tytułowy triumf przyszedł niespodziewanie i tak jak się pojawił, tak szybko zgasł. Autor zaś wyjechał prawdopodobnie w swoje rodzinne strony i słuch po nim zaginął. Tekst ten komentuje więc nie tylko samą autorkę „Pomyłki”, ale jest uniwersalnym zapisem losu zdecydowanej większości pisarzy, która i tak w ciągu życia zajmuje się czymś innym, a tworzy od przypadku do przypadku, nierzadko również zatrzymując się na jednym utworze.

Jak będzie z samą Kwaśnicką? Salony jej na razie nie zauważają, a sama pisze ze swojej niszy, będąc związana z katolickim pismem „Christianitas”. Wydaje się również, że nie zależy jej na poklasku tłumów, tym bardziej że pisze niemodnie, bo elegancko i niekontrowersyjnie. Na pewno jej „Pomyłka” jest ciekawą propozycją, tym bardziej, że nie znam żadnej współczesnej autorki, która pisałaby w taki sposób. To oczywiście atut, ale nie tylko o oryginalność tutaj chodzi, a przede wszystkim o wartości, które przekazuje ta proza, mimo swoich – rzecz jasna – niedociągnięć. Nie są one jednak na tyle ważne, że zabierają przyjemność obcowania z debiutancką ksiażką krakowskiej autorki. „Pomyłka” jest bowiem solidną powieścią, ani trochę nieprzypominającą bełkotu tworzonego przez piosenkarki, którym wydaje się, że są literatkami.

Marta Kwaśnicka, Pomyłka, wyd. Benedyktynów, Kraków 2019, ss. 318.

6 komentarzy:

  1. I kolejną ciekawą książkę u Ciebie odkrywam, o której nie miałam pojęcia. To już powoli tradycja Michale. :) Przekonał mnie do niej już sam pierwszy akapit, w którym piszesz o tym, dlaczego Marta Kwaśnicka się ze swoją "Pomyłką" nie wybiła... Cóż. Trafiasz w sedno. Niestety. Ja pamiętam, jak bardzo poruszyły i zasmuciły mnie słowa, które usłyszałam przed kilkoma laty na studiach od jednego z wykładowców: "W literaturze było już wszystko, a dzisiaj pisać może każdy. Żeby się wybić, żeby wejść "na salony", literatura MUSI SZOKOWAĆ, nawet kosztem dobrego smaku i przekraczania pewnych normatywnych granic"... I chyba tylko tę smutną prawdę mogę tu dodać jako komentarz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie jest tak, jak piszesz. Zwracał na to również uwagę nieżyjący już krytyk Tomasz Burek. Jego głos też był słabo słyszalny, ponieważ miał mieć czelność inne poglądy na literaturę niż "Gazeta Wyborcza" czy większość periodyków literackich w Polsce. Dziękuję za ten głos.

      Usuń
  2. Powiem szczerze, że sama się sobie dziwię, ale w sumie to interesująca te pozycja. Może kiedyś przeczytam, jeżeli będzie ku temu jakas okazja.

    Swoją drogą, sama dopiero zaczynam w blogowanie więc chciałabym cieplutko zaprosić do siebie ^^
    https://margowednesday.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. czasami lubię sięgnąć po taką literaturę. Bardzo zaskakuje mnie to, że w obecnym zastoju potrzebujemy jeszcze (czasami) takiej nieśpiesznej fabuły ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym bardziej potrzebujemy, bo ten zastój jest męczący, a literatura tego typu potrafi oderwać od rzeczywistości.

      Usuń