Uchodźcy z Korei Północnej. Mroczne historie z komunistycznego raju



Wyizolować 20 milionów mieszkańców. Otoczyć ich granicą szczelną jak plastikowa folia. Wyplenić z korzeniami religię, a na jej miejsce wprowadzić kult Wodza. Wmówić ludziom, że mimo głodu, który cierpią, i terroru politycznego, którego doświadczają, są szczęśliwcami, bo reszta świata ma jeszcze gorzej. Jeśli komukolwiek udało się wydestylować komunizm w postaci czystej, są to Koreańczycy z Północy. Lewacki zamordyzm Stalina plus azjatycka brutalność i konfucjańska precyzja dały w sumie oryginalną formę, ale bodajże jedną z bardziej nieludzkich.

O Korei Północnej napisano już sporo, wystarczy wymienić Barbary Demick „Światu nie mamy czego zazdrościć”, Nicolasa Levi’ego „Korea Północna: poszukując prawdy”, czy Briana R. Meyersa „Najczystsza rasa” – jedne z najświeższych pozycji dotyczącej tematyki północnokoreańskiej. Trzeba także wspomnieć na bieżąco aktualizowany serwis Northkorea.pl. Bez tych źródeł nasza wiedza na temat tego najbardziej tajemniczego państwa świata byłaby uboższa. Od kilku lat problematyka koreańska stanowi stały element polityki edytorskiej polskich wydawnictw, z czego się cieszę. Pozycja, którą omawiam, przedstawia stan wiedzy na rok 2008, czyli zbiega się z otwarciem rodzimego rynku książki na tę tematykę. I jak pokazują następne, wydane później tomy, jest to wiedza niepełna, wymagająca komentarza.

Para francuskich dziennikarzy postanowiła wysłuchać świadków, którym udało się uciec z Północy do Korei Południowej, Chin i Japonii. Pytani byli nie tylko przeciwnicy systemu, ale i prominenci, którzy przejrzeli na oczy i postanowili pożegnać się z reżimem. Trzeba pamiętać o jednym. Ucieczka z tego państwa jest prawie niemożliwa. W najlepszej sytuacji znajdują się mieszkańcy rejonów graniczących z Chinami. Oba państwa dzieli rzeka Tumen, którą można przejść, znając odpowiednie miejsca. Najlepiej jednak zdać się na przewodników. Aby przedostać się do Seulu, należy nadłożyć drogi bez gwarancji, że operacja się uda. W optymalnym przypadku utknie się na chińskiej prowincji i do końca życia z lękiem będzie się wypatrywać policyjnego patrolu. Jedynie około dwudziestu osób rocznie, jak podają autorzy, dociera do stolicy Południa.

Znamiennym jest fakt, że nawet ci, którym udało się urządzić w kapitalistycznej Korei, tęsknią, nie tylko za swoimi rodzinami, ale wspominają z nostalgią mityczne czasy Wielkiego Wodza – Kim Ir Sena. Czasy Boga, bo taki status ma w Korei Północnej nieżyjący pierwszy prezydent państwa. „Uchodźcy...” byli napisani w momencie, w którym ster władzy dzierżył syn Ukochanego Przywódcy – Kim Dzong Il. W tej chwili i ten włodarz dołączył do panteonu. Ta kwestia jest zupełnie wytłumaczalna. Wystarczy popatrzeć na nasze podwórko i posłuchać ludzi, którzy tęsknią za epoką Jaruzelskiego, czy Bieruta. To coś jak syndrom sztokholmski w wersji obejmującej całe społeczeństwa. – Urodziłam się w Korei Północnej i jestem wdzięczna Kim Ir Senowi, gdyż to on mnie żywił, ubierał i zapewnił mi edukację – mówi jedna z uciekinierek. Pokazuje to, w jakiej zależności od państwa żyją jego obywatele. Dodajmy, że w KRLD (Koreańskiej Republice Ludowo – Demokratycznej) praktycznie nie istnieje polityka monetarna, żywność, (jeśli jest akurat dostępna), dostaje się na talony.

W książce pojawia się kilka wspólnych wątków spajających opowiadane historie. Pierwszym jest głód. Pojawił się on w połowie lat 90. XX wieku i był reperkusją upadku Związku Sowieckiego. Póki ZSRS istniał jako państwo, póty do Korei Północnej szły subwencje i wsparcie żywnościowe. Władze oficjalnie zaprzeczały temu procederowi, propagując ideę samowystarczalności, autarkii gospodarczej, zwanej dżucze. Rozpad Imperium Zła spowodował, że kurek został zakręcony. Prezydent Federacji Rosyjskiej Borys Jelcyn nie widział powodu, dla którego miałby wspierać niegdyś bratnie państwo. I zaczęło się. Najpierw zjedzono zwierzęta domowe, potem żaby, myszy i szczury, a następnie notowano akty kanibalizmu. I to wszystko przy płynącym strumyku pomocy humanitarnej z Zachodu, która zaspokajała jedynie prominentów, albo była sprzedawana na czarnym rynku.

Drugim elementem tej skomplikowanej układanki jest obecność terroru i obozów śmierci. Porównywane są one do tych niemieckich z okresu II wojny światowej. Dokonuje się w nich eksperymentów na ludziach oraz wyniszcza się ich poprzez katorżniczą pracę. Gdyby nie systemy satelitarne Google Earth, rządzący państwem mogliby wciąż kłamać o ich nieistnieniu, a cały świat brałby ich łgarstwa za dobrą monetę.. Trzeba pamiętać również, że za przestępstwo polityczne ukarany zostaje nie tylko sam sprawca, ale i cała jego rodzina w dwóch pokoleniach. Stawia to uciekinierów w jeszcze gorszej pozycji. Do końca życia będą oni zastanawiać się, co stało się z ich bliskimi w kraju, z którym obecnie nie mają żadnych kontaktów. Były strażnik graniczny Park, opowiadając o osadzeniu w jednym z łagrów, wspomina, że z tysiąca dwustu osób osadzonych w czasie jego pobytu przeżyło tylko siedem.

Trzecią częścią niemal każdej opowieści jest opisanie życia przed ucieczką lub aresztowaniem. Czasy Kim Ir Sena urastają w nich do niemal mitycznego okresu, w którym może i było siermiężnie i biednie, ale człowiek nie głodował, mając świadomość, że opiekuje się nim Ukochany Przywódca – Kim Ir Sen. Po śmierci Wodza wszystko się zmieniło. Jednak, wsłuchując się w te historie, zauważamy, że wiele elementów rzeczywistości było tak opresyjnych, jak w okresie stalinizmu. A niektóre z nich okazywały się jeszcze bardziej absurdalne. Od 1972 roku każdy obywatel musiał obowiązkowo nosić odznakę z obliczem prezydenta KRLD. Zgubienie powyższej było powodem aresztowania i osadzenia w obozie resocjalizacyjnym.

To tylko początek układanki, i to niepozbawiony wad. Forma, jaką jest bezpośredni wywiad, pozbawiony chłodnej analizy, zawsze musi posiadać pewne odkształcenia. Rzecz w tym, że to badawcze spojrzenie jest na razie mocno ograniczone poprzez sam system. Drugą wadą jest pozorna obiektywność, która każe Morillot i Malovicowi położyć na równoważnych szalach propagandę Korei Północnej i antykomunistyczny wymiar przekazu medialnego Korei Południowej. Ale to poniekąd wytłumaczalne, gdyż Francuzów do lewactwa ciągnie i to nie od dziś.

Juliette Morillot, Dorian Malovic, Uchodźcy z Korei Północnej, tłum. K. Bartkiewicz, wyd. WAB, Warszawa 2008, ss. 365.


0 komentarze:

Prześlij komentarz