Beksiński - Dzień po dniu kończącego się życia. Spotkania z artystą


Gdy jedenaście lat temu zginął zamordowany Zdzisław Beksiński, skończyła się kariera jednego z najbardziej charakterystycznych polskich artystów powojennych. Kilka lat wcześniej zamknęła się epoka „romantyków muzyki rockowej”, ponieważ syn malarza – Tomasz Beksiński – popełnił samobójstwo. Ten ceniony i kontrowersyjny dziennikarz muzyczny, ale i tłumacz list dialogowych do wielu filmów (w tym do całego „Latającego Cyrku Monty Pythona), targnął się na własne życie w wigilię Bożego Narodzenia 1999 roku. O twórczości Zdzisława Beksińskiego mówi się wiele. Dla konceptualistów i zwolenników awangardy plastycznej pozostaje ona komercjalnym kiczem. Zachwycają się nią ponoć odbiorcy niewyrobieni. Cóż, jeśli według mądrych znawców sztuki współczesnej większym artyzmem jest filmowanie z ukrytej kamery kąpiących się dziadków niż działalność Beksińskiego, cieszę się ze swojego niewyrobienia. Aby zajrzeć za kurtynę zdarzeń z życia malarza, można przeczytać wydany parę lat temu „Portret podwójny” Magdaleny Grzebałkowskiej, ale można również sięgnąć po pozycję nową, w której głos ma sam Zdzisław Beksiński. Książka ta ma w zasadzie trzech autorów, ponieważ w jej skład wchodzi też obszerna rozmowa Jarosława Mikołaja Skoczenia z przyjacielem artysty – Wiesławem Banachem. „Dzień po dniu kończącego się życia” jest więc interesującym przybliżeniem ostatnich dwudziestu lat Beksińskiego.

Zdzisław Beksiński bardzo obszernie dokumentował życie własne i swojej rodziny. Sporządzał zapiski, nagrywał materiały wideo oraz audio. Materiałów tych jest wręcz ogrom. Z tego obszernego zbioru Jarosław M. Skoczeń wybrał te, które – jego zdaniem – są najbardziej reprezentatywne. Rozpoczynają się w roku 1993, a kończą się w dzień morderstwa – 21 lutego 2005 roku. Niektórych pewnie zdziwi obraz, jaki się z nich wyłania. Nie ma on wiele wspólnego z mrocznym i depresyjnym charakterem dzieł Beksińskiego. Przyzwyczajona do spójności poglądów i dzieł publika raz po raz ulega takim zdziwieniom, gdy okazuje się, że jej idole w życiu prywatnym i we własnych kreacjach artystycznych to różne osoby. Nie inaczej jest w przypadku Beksińskiego. Z zapisków jego dziennika wyłania się obraz człowieka, który znajduje się poza obiegiem tak zwanego życia artystycznego i cyganerii. Pijaństwa nie uprawia, poszerzaczami świadomości się nie odurza, jest do bólu zwyczajny. A że wchodzi w jesień życia, narzeka na nadwątlone zdrowie. Co jeszcze zapisuje? Banały takie jak temperatura za oknem, jedzenie, w końcu użeranie się z wieloletnim marszandem – Piotrem Dmochowskim. Ten ostatni wątek podjęła również Grzebałkowska. I gdzie te myśli niespokojne owocujące równie niespokojną twórczością?

Na pewno nie ma wiele w tych zapiskach o moralnych rozterkach twórcy czy o męczących go obsesjach. Nie znaczy to, że nie notował on w tych tragicznych chwilach, którymi była śmierć żony oraz syna. Gdzieś między wierszami pojawia się wówczas heroizm trwania w świecie, w którym zostało się samemu. W takich momentach Beksiński wspomina nieraz, że nie ma już sił do dalszej egzystencji. Twórca okazuje się skryty nie tylko w relacjach międzyludzkich, ale i przed samym sobą. Skądinąd wiadomo o wojskowym drylu i twardym wychowaniu, które odebrał od ojca. Czy z tego powodu jego syn – znany radiowiec – był kompletnie dysfunkcyjnym egoistą, którego po czterdziestce rodzice wozili samochodem na nocne audycje? Czy z tego samego powodu Beksiński-senior przeżywał coś w środku, o czym informował tylko przez własne dzieła: fotografie, obrazy, grafiki komputerowe? Z powietrza to się nie brało. „Dzienniki. Rozmowy” pozostawiają tę tajemnicę bez odpowiedzi.

Zdzisław Beksiński na łamach swoich zapisków jawi się również jako człowiek zafascynowany nowoczesną technologią, o wiele bardziej od staroświeckiego pod tym względem syna. Jeździ po sklepach w poszukiwaniu coraz to nowych aparatów fotograficznych i sprzętu komputerowego. Jest w tej materii bardziej biegły niż większość młodych ludzi, wówczas już przyspawanych do szklanych monitorów. Pod tym względem również nie przypomina stereotypowego zagubionego w codzienności artysty. Wręcz przeciwnie, twardo stąpa po ziemi.

Oprócz zapisków artysty książka zawiera również  obszerny wywiad przeprowadzony z Wiesławem Banachem. Jest on dopełnieniem notatek Beksińskiego i spojrzeniem z perspektywy przyjaciela twórcy. Stanowi bardziej anegdotyczny punkt widzenia niż niekiedy suche zapiski artysty. W takiej formie zawsze łatwiej namówić kogoś do zwierzeń, do opowiedzenia jakiejś ciekawej historii. A tych pojawia się sporo podczas wywiadu. Na przykład ta o księdzu, który w liceum grzmiał na Beksińskiego z ambony: zaprawdę powiadam ci synu: ty umrzesz, a twoje ohydne dzieła mogą przetrwać i nadal gorszyć będą całe pokolenia. Jeśli wspomnę tutaj w ramach prywaty, że pierwszy raz na żywo obrazy Beksińskiego widziałem w Muzeum Diecezjalnym we Wrocławiu, będzie to wystarczająca ironia losu?

Zdzisław Beksiński, Wiesław Banach, Beksiński. Dzień po dniu kończącego się życia. Dzienniki. Rozmowy, rozm. J. M. Skoczeń, wyd. MD, Warszawa 2016, ss. 448.

1 komentarz:

  1. Beksińscy to ciekawe życiorysy.Nie jestem zaskoczona, że pisze się o ich tyle książek.

    OdpowiedzUsuń