Przemek Jurek - Kochanowo i okolice. Death metal na prowincji


Granie death metalu łatwym kawałkiem chleba nie jest. W zasadzie przynosi tylko straty. Ani się z tego utrzymać, ani zrobić spektakularnej kariery wizerunkowej. Dwadzieścia lat temu domena młodych, dziś coraz częściej jest muzyką graną i słuchaną przez dziadów. Młodzi do słuchania monotonnych wyziewów z piwnicy się nie garną, mając swoje openery i offy. Nie dla nich Malevolent Creation czy Autopsy: brzydcy muzycy, brzydkie okładki i brzydkie teksty. Stare chłopy hałasujące na gitarach i ryczące o trupach to mało atrakcyjna konwencja w czasach coraz bardziej upłynniającej się ponowoczesności. Gdy liczy się ironia, branie w nawias i odwracanie ról społecznych, spocony chłop z gitarą przegra z wypielęgnowanym brodaczem w rurkach. Bohaterowie „Kochanowa i okolic” z pewnością nie wpisują się w ten nowoczesny model męskości. I chociaż akcja powieści dzieje się dziesięć lat temu, gdy polskie ulice nie były jeszcze tak tęczowe jak dziś, jej bohaterowie bez wątpienia tworzą skansen estetyczny. Siła sentymentu jest jednak wielka: powieść Przemka Jurka z powodzeniem przywołuje wszystkie kody kulturowe dzisiejszych czterdziestolatków, którzy mieli lub nadal mają do czynienia z muzyką.

Początkowo głośniejsze były spektakle teatralne. Wystawione na deskach Teatru Ludowego w Krakowie „Kochanowo i okolice” oraz „Exterminator” grany w stołecznym Teatrze Dramatycznym. Obie sztuki powstały na motywach rzeczonej już powieści, debiutu fabularnego Przemka Jurka – recenzenta muzycznego i satyryka. Oba przedstawienia odebrane zostały raczej pozytywnie, wpisując się w nieco zaniedbaną konwencję komedii obyczajowej. Zwłaszcza gdy ta ostatnia kojarzy się z przaśnym i serialowym humorem objazdowych teatrzyków z Warszawy, „Kochanowo i okolice” oraz „Exterminator” stanowiły ciekawą odmianę, w której nie sposób było uświadczyć współczesnych Młodziaków portretowanych przez reżyserów z pełną akceptacją ich mdłej nowoczesności. I chociaż tekst sztuki (stanowi dodatek do omawianego wydania powieści) intrygująco opisywał czterech metalowców po przejściach, powieść czyni to jeszcze trafniej. Co więcej, członków zespołu jest w niej pięciu!

Czytając „Kochanowo i okolice”, przenosimy się na prowincję na Ziemiach Odzyskanych, jeszcze bardziej prowincjonalną niż tę na rdzennych terenach Rzeczypospolitej. Tytułowa miejscowość jest fikcyjną wsią położoną w powiecie kłodzkim, niedaleko jego stolicy. Mieszkańcy wioski albo emigrują za chlebem, albo próbują wiązać koniec z końcem, heroicznie trwając na swoich włościach. Bohaterowie powieści, piątka trzydziestoletnich metalowców, wybrali trwanie i jakoś sobie radzą. Panowie (bo już nie chłopcy) reaktywują zespół, Exterminatora, grają death metal, aż dudni, grzmi i huczy. Jeńców nie biorą, na kompromisy nie idą, hałasując w imię miłości do ostrej i ciężkiej muzyki. W sercach grają im sentymenty. Głównemu bohaterowi, na przykład, w duszy gra zespół Kombi, młodzieńcza miłość i fanowska fascynacja. Marcyś, bo tak ma na imię główna postać powieści, snuje wspomnienia o swoim odkrywaniu muzyki, utrudnionym przez banalne problemy gospodarcze w późnej jaruzelsko-rakowskiej Polsce Ludowej. I gdy pojawia się szansa na zagranie przed wskrzeszonym połowicznie Kombii, bohaterowie długo się nie zastanawiają. Nawet gdy chodzi o koncert na dożynkach. Tu zatem akcja się zawiązuje.

Jurek, tworząc fabułę i opowiadając historię swoich postaci, korzysta z dobrodziejstwa dwóch planów czasowych. Na współczesnym układa zdarzenia bezpośrednio wiążące się z przygotowaniami do koncertu, okupowanymi przez kolejne niezdrowe kompromisy. Ten retrospektywny poświęca wspomnieniom głównego bohatera. A te dotyczą szczeniackich przyjaźni, pierwszych miłości, naturalnie połączonych z wątkami muzycznymi. Autor opisuje w nich znane wszystkim wychowanym w latach 80. trudności związane ze zdobywaniem kaset do nagrywania z radia, polowania na rzadko wychodzące płyty, w końcu przełom dekad i boom pirackiej fonografii, ale i kłótnie na śmierć i życie. Spory te powodowane różnicami w muzycznych gustach trudno dziś zrozumieć pokoleniom nasto- i dwudziestolatków. Dziś słucha się bowiem wszystkiego, ale pobieżnie, jakby konsumowało się papkę. Dla bohaterów powieści muzyka jest czymś więcej niż nieszkodliwym hobby: jest pasją wymagającą dużych poświęceń.

„Kochanowo i okolice” jest więc powieścią i prowincjonalną, i inicjacyjną, i pokoleniową. Jej autor nie sili się na artystowski bełkot, wykorzystując naturalny, przezroczysty, lekki język, a gdy trzeba – dowcipny, a nieraz nostalgiczny. Nie szarżuje z ironią; wystarcza mu żart i komizm. Nie wstydzi się prowincji niczym Joanna Bator, ale dokonuje jej afirmacji, dalekiej jednak od mitologizowania. Bohaterów opisuje z sympatią, znając się doskonale na muzyce, którą każe im grać w swojej powieści. Nie epatuje wulgaryzmami, chociaż panowie metalowcy nieraz rzucą tutaj grubszym słowem, nie wprowadza scen erotycznych, które w naszej literaturze zwykle stanowią źródło niezamierzonego komizmu. W końcu prowadzi klasyczną narrację, postmodernizm pozostawiając nieudolnym i wiecznie smutnym pogrobowcom Schulza, Gombrowicza i Witkacego.

Przemek Jurek, Kochanowo i okolice, wyd. Anakonda, Warszawa 2013, ss. 454.

2 komentarze:

  1. Coś czuję że mimo sceptycyzmu autora co do zdolności ogarnięcia pewnych rzeczy przez ludzi młodych, mam wrażenie że ja, dwudziestoparoletni facet grający punk rocka zadupiu liczącym coś koło 1500 dusz, rozumiem takie wątki całkiem dobrze...
    Ale w ramach psioczenia na "tą dzisiejszą młodzież" : za po hipstersku "ironiczne" słuchanie death metalu (czy czegokolwiek innego)powinno się dostawać w gębę.

    Dzięki za recenzję, zdecydowanie zachęciła!
    P.S.
    Malevolent Creation zrywa kaptury

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opinię! Malevolent Creation jest bardzo dobry, zwłaszcza pierwszy album. Co do ironicznego słuchania, zgadzam się. Postmodernistyczne spojrzenie na kulturę po pierwsze, zrównało wszystkie zjawiska, po drugie, spowodowało hipsterskie podejście do niej: mało pogłębione, cyniczne i ironiczne.

      Usuń